Potrącili kogoś? A co mnie to obchodzi

Wypadki to niestety nieuchronna konsekwencja ruchu drogowego. Były, są i będą. Nawet, jeśli nie uczestniczymy bezpośrednio w takim zdarzeniu, to powinniśmy wiedzieć, jak się zachować w razie jego zaistnienia. Niestety, i tu okazuje się, że polscy kierowcy są niedouczeni, a często także nie grzeszą zbytnią wyobraźnią.

Zawsze na odwrót

Zgodnie z przepisami, jeśli w wypadku (kolizji) nie ma zabitych lub rannych, pojazdy należy niezwłocznie usunąć z jezdni, aby nie stwarzały zagrożenia i nie utrudniały ruchu. I co? Drobna stłuczka i auta stoją na środku drogi, kierowcy kłócą się, debatują, telefonują... Tworzy się korek, bo inni ciekawscy muszą koniecznie zwolnić i zobaczyć, co się stało.

A gdy wydarzy się wypadek z ofiarami w ludziach, to wtedy przestawiają samochody, zjeżdżają na pobocze, zacierają ślady...

Dziwne, że Polacy robią wszystko odwrotnie niż trzeba. To tak, jak z prędkością. Tam, gdzie jest niebezpiecznie, zasuwają na całego i nawet nie zdejmą nogi z gazu. A tam, gdzie można wykonać sprawnie jakiś manewr, szybko przejechać przez skrzyżowanie, wloką się, gapią, zastanawiają...

Reklama

A co mnie to obchodzi

Obejrzyjcie film. Autobus podmiejski zatrzymuje się na przystanku, w zatoce. Wysiada z niego m.in. młody mężczyzna, a także dwie inne osoby.  Wszyscy kierują się do oznakowanego przejścia przez jezdnię. Dwoje pieszych przystaje, natomiast młody człowiek idzie dalej, spogląda w lewo, ale nie patrzy w prawo i zostaje bardzo silnie uderzony przez nadjeżdżający czerwony samochód. Moment nieuwagi i fatalny wypadek.

Nie będę tu rozstrzygał o tym, kto jest winny tej tragedii, bo nie o to chodzi. Sprawą zapewne zajął się sąd.

Chodzi mi natomiast o zachowanie ludzi, którzy byli świadkami tego dramatu. Chwała kierowcom dwóch samochodów nadjeżdżających z przeciwka, którzy zatrzymali się i podbiegli do potrąconego chłopaka.

Co jednak zrobili pozostali?  Dziewczyna i idący obok niej kolega uciekają w popłochu. To jeszcze można zrozumieć, zapewne doznali szoku. Wypadek zdarzył się dosłownie na ich oczach.

Parę sekund później nadjeżdża jednak ciągnik siodłowy z platformą. Jego kierowca widzi z pewnością leżącego na jezdni człowieka. Nietrudno zgadnąć, że został potrącony. Zawodowy kierowca omija miejsce wypadku i jedzie dalej. Potem przejeżdżają kolejne samochody. Niektóre rozjeżdżają rzeczy należące do poszkodowanego...  Kierujący SUV-em spieszy się tak bardzo, że jedzie pod prąd i spycha   zbliżającego się z przeciwka TIR-a. 

Przejeżdża ciężarówka - nauka jazdy. I też nic. Nikt nie zatrzymuje się, aby chociaż zapytać, czy nie potrzeba pomocy...

Ciekawe, czy żyje czy nie?

Kierowca, który potrącił pieszego, najpierw zbiera jego rzeczy z jezdni, jakby to było najważniejsze.  Inni krążą, telefonują, dyskutują, naradzają się.  Dopiero kierowca autobusu pochyla się  nad potrąconym chłopakiem, sprawdza jego tętno, układa z pozycji bocznej. Pozostali nie robią nic. Dziewczyna i chłopak, który widzieli potrącenie, oddalają się.

Po raz kolejny ujawnia się brak elementarnej znajomości zasad udzielania pierwszej pomocy. Kursy z tym zakresie, wymaga w programie szkolenia na prawo jazdy, to czysta polska fikcja.

Takich rzeczy powinno się uczyć dzieci już od przedszkola. Wtedy przyniosłoby to sens, ale u nas dzieci uczy się mnóstwa innych, podobno bardzo ważnych rzeczy. Tylko nie tego, co trzeba.

Ten potrącony człowiek być może umiera. Minuty mogą decydować o jego życiu. I co? I nic. Każdy nie umie, każdy się boi. A inni przejeżdżają obojętnie. Kompletna znieczulica. Co najwyżej wrzucą filmik albo focię na jakiegoś fejsa. Będzie o czym opowiadać, będzie news.

 

Trójkąt? A po co?

Nie tylko przepisy, ale i zdrowy rozsądek nakazują, aby miejsce takiego wypadku oznaczyć ostrzegawczym trójkątem odblaskowym. Popatrzmy, nikt tego nie uczynił. Niektóre samochody przejeżdżają tuż obok stojących na jezdni ludzi. Tworzy się zator, pojazdy hamują gwałtownie, lada chwila może dojść do jakiejś kolizji lub następnego wypadku.

I to jest właśnie ta postawa, świadomość i wyszkolenie polskich kierowców. Na jezdni leży ciężko ranny, potrącony człowiek, a wokół krąży masa bezradnych ludzi. Ciekawe, ile czasu potrzebuje karetka pogotowia, aby dotrzeć  w to miejsce. Pół godziny? 45 minut?

Czy ja to wina?

Tych przejeżdżających obojętnie obok leżącego na jezdni rannego człowieka można ocenić jednoznacznie negatywnie. Ich postawa jest wielce wymowna: to nie moja sprawa, po co mam się wtrącać, po co mam być wzywany jako świadek... Ja się spieszę, nie mam czasu. A gdyby wasze dziecko leżało na tej jezdni? Ten młody człowiek też był czyimś dzieckiem.

Nie mam jednak pretensji do tych kierowców, który wykazali taką bezradność, niedouczenie i nieprzygotowanie do prawidłowego postępowania w razie wypadku.

To wina chorego systemu szkolenia kierowców w naszym kraju. Pracują nad tym zagadnieniem całe sztaby różnych urzędników, ekspertów, decydentów, jakże zadowolonych z siebie i biorących ciężką kasę od podatników. No i co? Jakie są efekty waszej radosnej działalności?

W Polsce tak naprawdę  nie ma edukacji motoryzacyjnej. Są tylko kursy na prawo jazdy i egzaminy, a jedno i drugie oderwane od rzeczywistości. Dopiero w takich sytuacjach widać, co to wszystko jest warte.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: pierwsza pomoc
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy