OS4 - Riposta
W czwartym felietonie cyklu "Odcinek Specjalny" zatytułowanym "Motonekropola" poruszyłem temat używanych samochodów sprowadzanych do Polski. Spotkał się on z dużym zainteresowaniem, a zarazem sporą falą krytyki.
W mniej lub bardziej subtelny sposób (raczej mniej) odsądzano mnie od czci i wiary, nazywano komunistą, ignorantem, określano innymi epitetami, których przez grzeczność nie przytoczę. (To TUTAJ). Długo zastanawiałem się czy wracać do tematu. Ostatecznie zdecydowałem wypowiedzieć się jeszcze raz.
Czynię to z kilku powodów. Po pierwsze trudno jest w krótkim felietonie wyczerpać tak rozległy temat. Nie uda się tego zapewne osiągnąć i tym razem, ale ilość komentarzy przekonała mnie, że warto kontynuować dyskusję. Owe komentarze to kolejny przyczynek do niniejszego tekstu - postanowiłem ustosunkować się do najczęściej powtarzanych argumentów i zarzutów oraz do listu czytelnika, który opublikowany został na stronach Interii.
Muszę przyznać, że w Waszych komentarzach jest sporo racji. To prawda, po naszych drogach jeżdżą polonezy, "maluchy" i inne trabanty, które nie powinny być dopuszczone do ruchu, zarówno ze względu na stopień rozkładu, jak i przekroczone normy emisji spalin. Ale czy to jest argument by w nieograniczonych ilościach sprowadzać kolejne trupy? Na mój poprzedni tekst zareagowało mnóstwo osób, które poczuły się nim dotknięte, bo same sprowadziły używany samochód i są z tego powodu zadowolone. I bardzo dobrze, że się cieszą, jednak pod warunkiem, że zadały sobie trochę trudu i nabyły pojazd sprawny. To niestety wiąże się z wyłożeniem kwoty o ok. 20-30% wyższej od średniej ceny konkretnego sprowadzanego modelu. Nie wszyscy się na to decydują, atrakcyjna cena traktowana jest często jak okazja, a dopiero podczas przeglądu u "swojego" mechanika na jaw wychodzą prawdziwe przyczyny rabatu. Dotyczy to zarówno najstarszych egzemplarzy, jak roczników "świeżych". Pół biedy, gdy na taki zakup świadomie decyduje się osoba, która czy to sama, czy rękami znajomego specjalisty próbuje doprowadzić samochód do stanu używalności. Niestety często do rąk klientów trafiają naprędce "wyprostowane" auta, które w takim stanie wyruszają na nasze drogi.
W ciągu dwóch ostatnich lat do Polski sprowadzono bez mała 2 miliony używanych samochodów. Około 70% to samochody liczące sobie więcej niż 10 lat. Nie twierdzę, że wszystkie to złomy, ale spory odsetek wymaga dużego wysiłku (głównie finansowego), by można było z czystym sumieniem powiedzieć o nim "w pełni sprawny". To samo dotyczy wielu prawie nowych lub kilkuletnich samochodów. Swoje sądy opieram nie tylko na podstawie ilości lawet wiozących samochody do Polski. Niejednokrotnie proszony jestem o radę, rzucenie okiem na potencjalny cel zakupu. Odwiedzam place, komisy i to co tam widzę przyprawia mnie o stany, które pchają mnie do pisania takich tekstów. I nie ma się co obrażać. Mój poprzedni tekst komentowali głównie Ci, którzy cokolwiek znają się na rzeczy i kupili auta, które teraz świetnie im służą. Wiadomo, że nie będzie wychylał się ten kto zapłacił i wtopił. Klnie teraz na potęgę, bo nie stać go na naprawę świeżego nabytku. A ilu jest takich, którzy za ostatni grosz kupili samochód i brakuje im teraz na utrzymanie go. To prawdziwe dramaty i nie mam pretensji do tych ludzi. Wielu decyduje się na ten krok z braku innego wyjścia. Ale czy to powód, żeby temat przemilczać? Rozumiem to, że każdy chce żyć na przyzwoitym poziomie, ale gdy dążenie do tego owocuje zjawiskami negatywnymi trzeba próbować temu zaradzić. I bardzo Was proszę, nie piszcie, że wraki na polskich drogach to margines. Przyjmijmy, że tylko 1/10 importu z ostatnich dwóch lat to samochody po "dzwonach", które próbuje się upchnąć naszym handlarzom, bo nie opłaca się ich już naprawiać. Myślę, że to i tak liczba mocno zaniżona. Dodajmy do tego pojazdy leciwe sprowadzone w przyzwoitym stanie, ale powoli rozpadające się na skutek braku troski ich właścicieli. Jak długo golf, w którego się nie inwestuje będzie lepszy od średnio zadbanego poloneza, do którego części są tanie?
Sporo komentarzy dotyczyło stacji diagnostycznych, które obwiniane są za dopuszczanie do ruchu prawdziwych wraków (czyli jednak zauważacie problem złomu na drogach). Brawo, święte słowa. To temat na osobny tekst. Żeby sytuacja diametralnie się zmieniła muszą chyba wymrzeć dwa pokolenia Polaków. Korupcja dotyka wszystkich dziedzin życia. Za "stówę" załatwi się dużo, nie pan Zdzisek, to pan Józek pomoże. Może gdyby powstał skuteczny system ścigania właścicieli stacji, które wypuściły na drogę niesprawne samochody...? Ale czy nie da się dogadać z przedstawicielem takiego systemu?
Tymczasem jestem za tym, żeby ograniczyć napływ samochodów, które mają marne szanse na przebrnięcie przez uczciwe badanie. Nie wiem czy skuteczniejszy będzie zakaz, ograniczenie czy inna regulacja. Słyszeliście o sprzedawaniu Polakom samochodów hurtem wg zasady "weź pan osiem to dwa dorzucę gratis"? Chyba nie macie wątpliwości, że nie chodzi o zadbane, bezwypadkowe passaty. Myślicie, że to jednostkowe przypadki? Jeszcze raz to podkreślę: samochody w złym stanie technicznym na polskich drogach to nie margines! Już nie!
Świadomie koncentruję się na kwestiach związanych z bezpieczeństwem posiadaczy sprowadzanych pojazdów i innych użytkowników naszych dróg. Jest to temat szczególnie mi bliski. Dwa lata temu podjąłem decyzję, by wykorzystując swoje doświadczenie kierowcy rajdowego i cywilnego uczyć ludzi jak jeździć bezpiecznie. Nie przekonacie mnie, że nieskrępowany import używanych samochodów, wśród których tak wiele budzi zastrzeżenia co do stanu technicznego nie zwiększa zagrożenia bezpieczeństwa. Zgodzę się, że najczęstszą przyczyną wypadków są błędy kierowców, ale ile razy udałoby się uniknąć przykrych następstw gdyby do ich dyspozycji były sprawne samochody?
Ustosunkuję się jeszcze do wypowiedzi czytelnika, którego list opublikowany został na stronach Interii (to TUTAJ), a który bezpośrednio dotyczy mojego felietonu. Razi mnie u autora większa troska o swobodny przepływ towarów niż o bezpieczeństwo własne i rodaków. Nie mam nic przeciwko każdemu sprowadzanemu pojazdowi, chodzi mi o te, które jeździć już nie powinny, przynajmniej nie w tym stanie. Nie rozumiem kwestionowania przeglądów przed pierwszą rejestracją w Polsce. To lepiej bezkrytycznie dopuszczać do ruchu wszystko co tylko jest w stanie się poruszać o własnych siłach? A co z masą samochodów, które przyjechały na lawetach? Nie wiem jaka to większość wjechała na własnych kołach do Polski, wystarczy mi, że z miesiąca na miesiąc obserwuję coraz więcej aut w naprawdę kiepskiej kondycji na naszych ulicach. A ile z tych, które wjechały na własnych kołach jest naprawdę sprawnych?
W wypowiedzi na temat złomowania widzę u autora pewną sprzeczność. Najpierw każe nam się nie martwić o to, bo mamy opłatę, dzięki której posiadacz wysłużonego pojazdu może bezpłatnie oddać go do stacji utylizacji, by następnie zasiać niepokój z powodu niezgodności tego przepisu z unijnymi dyrektywami. Czyli jednak sytuacja jest nieco skomplikowana i nie wiadomo jak za chwilę problemy złomowania będą rozwiązywane. Tymczasem sieć stacji utylizacji dopiero powstaje i wielu "potrzebujących" nic o nich nie wie, dlatego woli wysłużone wraki porzucić, spalić, rozbić etc. Myślę, że ten temat w ciągu kilku najbliższych lat będzie wracał. Mam nadzieję, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli i nie zostawimy naszym dzieciom gór złomu, milionów zużytych opon i hektolitrów przechodzonego oleju. Obawy jednak zostają.
W kolejnym akapicie listu znów czytamy o unijnych dyrektywach, swobodnym przepływie towarów i przepisach, które będzie musiała dostosować Rumunia. A czy autor słyszał o negocjacjach, w trakcie których zmienia się niekorzystne dla danego kraju zapisy. Polska ma poważne argumenty by w przypadku sprowadzania używanych samochodów walczyć o ustępstwa. Moim zdaniem bezpieczeństwo uczestników ruchu drogowego i ochrona środowiska są ważniejsze niż restrykcyjne przestrzeganie przepisu o swobodnym przepływie towarów. Przy okazji rodzi się pytanie: a może Unii Europejskiej jest na rękę, że na jej peryferiach istnieje kraj, który przyjmuje nieograniczone ilości kończących swój żywot samochodów z Zachodu? Wówczas najlepiej zasłonić się przepisem o swobodnym przepływie towarów i nie zezwalać na wprowadzanie ograniczeń. W tym konkretnym przypadku możemy z całą stanowczością stwierdzić, że jesteśmy krajom "starej" Unii bardzo przydatni. Może i ja mam poglądy ministra (lewicowego czy prawicowego), ale z autora listu wychodzi unijny komisarz, którego nie interesują problemy Polski. Większości z nas nie stać na nowe samochody, kupujemy tanie i bardzo tanie za granicą przy okazji zaśmiecając nasze drogi. Nie jest temu winien Pan, Pani, ani tamten Pan. Państwo po prostu wykorzystujecie możliwość zakupów za rozsądną, znacznie niższą cenę. Nawet rozumiem to, że mało który posiadacz sprowadzonego samochodu zastanawia się co będzie za dwa, trzy, pięć lat. Każdy pcha swój wózek, byle do przodu. A problemami niech martwią się inni. Od czego mamy władze?
No właśnie, nasze władze niby coś robią, ale wygląda to trochę na ruchy pozorowane. Kolejne projekty upadają jeszcze przed uchwaleniem, albo uchylane są pod naciskiem Unii Europejskiej. Tak czy inaczej napotykają opór zmotoryzowanych. Temu też się nie dziwię, choć z drugiej strony mam świadomość, że w końcu będą musiały wejść w życie przepisy ograniczające zalew Polski samochodowym złomem. Oprócz tego należy wprowadzić ulgi dla firm kupujących nowe samochody. Odnotowujemy przerażająco niski poziom sprzedaży nowych samochodów w stosunku do ilości używanych aut z zagranicy. Cierpi na tym cała gospodarka, a nie jak wielu myśli tylko dilerzy samochodowi. Pisząc poprzedni felieton nie miałem na myśli, jak wielu z Was to odczytało, porywania się za wszelką cenę na premierowe modele z salonów motoryzacyjnych. Chodziło mi o to by dążyć do tego, aby coraz większy odsetek Polaków stać było na nowe ewentualnie kilkuletnie sprawne samochody. To oczywiście długi proces, a obecne władze jedyne, co mogą nam zagwarantować to pogłębiający się chaos. Nie mniej jednak trzeba brnąć do celu, choćby małymi kroczkami. Wszystkim Wam życzę byście mogli jeździć wymarzonymi autami, a nie takimi, na które Was stać. Tymczasem należy zapanować nad nieograniczonym importem.
Wielu z Was dosłownie potraktowało moją zachętę do obwoływania mnie lobbystą dilerskich sieci samochodowych. Wiedziałem, że wkładam kij w mrowisko, nie spodziewałem się jednak takiej ilości reakcji. Śpieszę przy okazji poinformować, że sam jeżdżę używanym samochodem i nie uważam, że to coś złego. Zadbane auto z drugiej czy trzeciej ręki to świetne rozwiązanie, gdy nie stać nas na zakup nowego. Nie mniej jednak uważam, że nowy egzemplarz z salonu zawsze ma więcej zalet. Może dożyjemy czasów, gdy nasze pensje pozwolą nam na zakup najnowszych modeli.
Na koniec kilka słów dotyczących często przewijającego się motywu. W wielu komentarzach, a także we wspomnianym powyżej liście zarzucono mi, że próbuję walczyć metodami rodem z poprzedniej epoki, a mianowicie za pomocą zakazów. Będę bronił tego stanowiska. Jestem zdania, że są dziedziny, w których naszym rodakom nie można zostawiać pełnej swobody. Powiem więcej, najlepiej nie zostawiać żadnej swobody. Najlepszym dowodem na to byłyby głosy tych, którzy zostali oszukani, którym sprzedano ledwo trzymające się kupy wraki. Niestety jest wielu wykorzystujących niewiedzę klienta, a że może to doprowadzić do tragedii, to jest dla nich nieważne. Liczą się doraźne zyski. I to też nie jest zjawisko marginalne. Trudno liczyć, że pokrzywdzeni masowo się ujawnią, wszak nie jest to powód do dumy. Dlatego szykuję się na kolejny zmasowany atak tych, którzy poza czubkiem własnego nosa widzą niewiele więcej.
Tomasz Czopik