"Nawet nie wyjechałam na miasto..."

Tematyka egzaminów na prawo jazdy aktualna będzie chyba cały czas. W obecnych czasach coraz trudniej poradzić sobie bez samochodu, dokument uprawniający do jazdy często jest wymagany przez pracodawców.

Egzamin kosztuje, a zdanie jeszcze niedawno zależało od jednej osoby. Nic więc dziwnego, że korupcja kwitła, w Polsce powstały prawdziwe przestępcze siatki do której należeli instruktorzy, egzaminatorzy, a nawet dyrektorzy WORD-ów.

Od początku roku zmieniono zasady zdawania, w samochodach pojawiły się kamery. Miało być jasno i przejrzyście.

Czy jednak tak jest? Z opublikowanego kilka dni temu listu naszego czytelnika wynika, że niestety nie. Czy rzeczywiście można 10 razy nie zdać tego samego egzaminu?

Artykuł ten wywołał duże poruszenie. Dzisiaj prezentujemy kolejny list o podobnym temacie. Nasza czytelnika od dwóch lat próbuje uzyskać wymarzony dokument...

Reklama

"Artykuł "Moja żona zdawała już 10 razy..." przeczytałam ze smutkiem ale i z pewną ulgą. Dwa lata temu rozpoczęłam kurs prawa jazdy. Dosyć późno, bo w 30 roku życia. Jestem po studiach, zawsze miałam dobre wyniki w szkole a i egzaminy nie sprawiały mi większych problemów. Teoretyczny test zdałam za pierwszym podejściem, bez jednego błędu. Potem nadszedł czas na plac manewrowy. Odnosiłam wrażenie, że egzaminator celowo się "czepia", bo jazdę po łuku powtarzali wszyscy zdający (ja też), a mówiąc szczerze, były to powtórki niezrozumiałe dla mnie, spowodowane poniekąd minimalnymi brakami w osiągnięciu odpowiedniej odległości od linii (przy najechaniu na linię oczywiście dyskwalifikacja). Wydaje mi się, że chodziło o wyprowadzenie nas z równowagi, wtedy faktycznie większość osób zaczęła się denerwować i robić błędy. Z 10 zdały dwie. Ja nie.

Tak samo było za 2., 3., 4. i 5. razem. Nie udało mi się nawet wyjechać na ulicę, czyli de facto moje umiejętności jako przyszłego kierowcy nie mogły być weryfikowane, bo plac manewrowy to warunki sztuczne i tak naprawdę mało kto parkuje potem ustawiając w odpowiedni sposób lusterka boczne w gąszczu samochodów na parkingu.

Przyznaję - załamałam się. Zaczęłam myśleć, że jestem antytalenciem w tej dziedzinie i nigdy tego nie "przeskoczę".O pieniądzach już nie wspomnę. Byłam coraz bardziej zestresowana, robiłam podstawowe błędy. Jeżdżąc z moim mężem naszym samochodem dawałam sobie świetnie radę i mąż nie potrafił zrozumieć dlaczego nie umiem tego zdać. Podobnie jak mój instruktor. Wreszcie się poddałam.

Mija kolejny rok. Zmieniły się zasady. A ja mam małe dziecko i muszę mieć prawo jazdy, bo bez samochodu jest mi bardzo trudno (mąż pracuje na wyjeździe ). Panicznie boję się kolejnych porażek, jest mi wstyd, no i pieniądze potrzebne są na wiele innych spraw. Mąż wywiera na mnie presję kolejnych podejść do egzaminu, a mnie opanowało coś w rodzaju fobii i lęku przed porażką. Zupełnie jakbym wmówiła sobie, że nie mam szans, aby to zdać. Ostatnio zdawałam kolejny egzamin w moim życiu na uczelni i otrzymałam wyróżnienie, a członkowie komisji gratulowali mi polotu i celnych wniosków. Pewno nawet nie przyszło im do głowy, że nie mam prawa jazdy..."

Co można poradzić naszej czytelniczce? Czy rzeczywiście masowe oblewanie jest kolejnym sposobem zarabiania przez WORD-y? A może jednak problem leży w psychice - z listu wyraźnie widać, że nie jest ona bez znaczenia, a wiadomo, co stres potrafi zrobić z człowiekiem...

Czekamy na wasze opinie!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prawo jazdy | egzamin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy