Do pracy już nie doszedł. Odjechał karawanem...

Podobnie, jak u wybrzeży Somalii, na polskich drogach toczy się właśnie otwarta wojna z piratami. Problem w tym, że mimo - przynajmniej teoretycznie - dobrych chęci, wciąż przybywa ofiar...

Na front walki z niepokornymi zmotoryzowanymi wysyłane są już nie tylko armie fotoradarów i dywizje nieoznakowanych radiowozów. Oddziały ITD i Policji zbroją się też w najnowsze zdobycze techniki militarnej - laserowe mierniki czy wideorejestratory.

Niestety, jakkolwiek przekonywujące wydawałyby się słowa ministra transportu czy głównego inspektora transportu drogowego - sytuacji nie poprawią kolejne zastępy fotoradarów. Liczba wypadków w Polsce nie odbiega bowiem wcale od zachodnioeuropejskich standardów. Problem w tym, że w podobnej liczbie zdarzeń ginie u nas zdecydowanie więcej osób.

Reklama

Winę - najczęściej - zrzuca się (poniekąd słusznie) na nadmierną prędkość. Tego typu twierdzenia zakrawają jednak na hipokryzję. Pamiętajmy np., że drugą najczęstszą przyczyną wypadków w naszym kraju jest "nieudzielanie pierwszeństwa przejazdu", co doskonale dowodzi naszego zacofania w kwestii budowy i modernizacji sieci drogowej. Liczbę wypadków tego typu skutecznie zmniejszy przebudowa trudnych, nieintuicyjnie zaprojektowanych skrzyżowań, ale na pewno nie kolejne fotoradary...

Problem to piesi

Najpoważniejszym problemem, o którym rządzący zdają się zupełnie zapominać, są jednak piesi. Aż 1/10 wszystkich wypadków na polskich drogach ma miejsce na przejściu dla pieszych. Piesi stanowią też aż 1/3(!) wszystkich ofiar śmiertelnych. Nie można zapominać, że dwa lata temu, na polskich drogach śmierć poniosło 1 155 osób podróżujących samochodami osobowymi (kierowcy i pasażerowie). W tym samym czasie, zginęło też - uwaga - 1 408 pieszych! (Reszta ofiar śmiertelnych to kierowcy ciężarówek, ale głównie rowerzyści, motorowerzyści i motocykliści).

W tym przypadku winę znów zrzucić można na kierowców, których ukarać jest najłatwiej i ich "nadmierną prędkość". Tyle tylko, że samochody nie jeżdżą przecież po chodnikach. Problem w tym, że nie korzystają z nich także piesi, bo w wielu miejscowościach chodników - po prostu - nie ma.

Gdyby je wybudować lub - jeszcze lepiej - połączyć główne miasta kraju siecią autostrad - problem z pieszymi zniknąłby niemal zupełnie, a liczba ofiar spadła o 1/3! Rozwiązanie nie jest więc trudne - wymaga jednak wzięcia się do roboty na szczeblu centralnym.

Nie chodzi o prędkość

Malkontentów z ministerstwa transportu odsyłamy w krótką, jesienną trasę po Polsce za kierownicą "tira". Łatwo się wówczas przekonać, że problem nie leży wcale w prędkości. Nie przez przypadek, zawodowi "drajwerzy" życzą sobie zawsze "szerokości". Jadąc zestawem o szerokości 2,5 m po przeciętnej polskiej drodze, idącego skrajem jezdni pieszego nie sposób ominąć. Jeśli ten - jak większość pieszych - nie będzie miał na sobie niczego odblaskowego, to nawet podróżując z prędkością 20 km/h nie unikniemy tragedii!

Nie można zapominać, że za większość wypadków z udziałem pieszych odpowiadają właśnie oni. Każdego dnia organizowane są akcje typu "trzeźwy poranek" mające na celu wyeliminowanie z ruchu półgłówków, którzy siadają za kółko po kilku głębszych. Czy ktokolwiek słyszał jednak, by policjanci kontrolowali na obecność alkoholu poruszających się poboczami pieszych? By jakiś pijany został oskarżony o spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym bo szedł poboczem mając we krwi 2 promile? Bo zagraża tylko sobie? To nieprawda, kierujący, którzy zdecyduje się na awaryjny manewr ominięcia zataczającego się pieszego może stracić panowanie nad samochodem i doprowadzić np. do czołowego zderzenia lub skończyć jazdę na przydrożnym drzewie.

Otwartym pozostaje również pytanie, dlaczego piesi wciąż nie muszą poruszać się po zmroku w odzieży z elementami odblaskowymi? Policja apeluje do kierowców, by wozili w samochodach kamizelki odblaskowe. Pytanie, czym stojący na poboczu przy uszkodzonym samochodzie kierowca różni się od pieszego?

Oczywiście nie chodzi o to, by pobłażać piratom, który za nic mają obowiązujące na terenie kraju ograniczenia prędkości. Nie można jednak stawiać w jednym szeregu narwańców i kierowcy, który przyłapany został przez fotoradar jadąc 50 km/h tam, gdzie zarządca drogi postawił ograniczenie do 30 km/h. Obowiązkiem tego ostatniego jest bowiem utrzymanie nawierzchni w stanie zapewniającym bezpieczeństwo, a nie ostrzeganie kierowców przed jej uszkodzeniami!

Kończąc nasz wywód zwracamy się więc z apelem do premiera i ministra transportu. Jeśli faktycznie zależy Wam na poprawie bezpieczeństwa na polskich drogach, zajmijcie się najpoważniejszym z problemów - pieszymi. Nie tylko władze nie lubią, gdy lekkomyślni obywatele wychodzą na ulice...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy