Mini John Cooper Works - wspaniale zadziorny
Marka Mini kojarzy się nieodłącznie z niedużym hatchbackiem o sportowym zacięciu. I choć w ostatnich latach gama brytyjskiego producenta znacznie się rozrosła, dalej znajdziemy w niej auto o charakterze wiernym tradycjom.
Mini Clubman, Mini Paceman, Mini Countryman, Mini 5-drzwiowe - wiele modeli, ale żaden z nich bynajmniej nie w rozmiarze "mini". Na szczęście nadal możemy kupić małego (choć niecałe 3,9 m długości to nie tak bardzo mało), 3-drzwiowego hatchbacka, którego stylistyka bardzo wiernie oddaje urok klasycznego Mini.
Kształt reflektorów, zarys sylwetki, biały dach i pasy na masce - wszystko przypomina klasycznego Coopera. Tego samego nie można jednak powiedzieć o wnętrzu. Wykonano je co prawda bardzo fantazyjnie i znajdziemy w nim całe mnóstwo smaczków stylistycznych. Zrezygnowano jednak z tradycyjnego, centralnie umieszczonego, wielkiego prędkościomierza. Prawdę mówiąc, nie było to rozwiązanie zbyt praktyczne, ale miłośnicy marki będą zawiedzeni.
Nowe Mini ma tradycyjne zegary, umieszczone za kierownicą, a duży okrąg, który kiedyś mieścił prędkościomierz, pozostał jako miejsce na radio lub ekran nawigacji. Obwódka natomiast wyposażona została w podświetlenie w kilku kolorach, które zmienia się zależnie od ustawień (może na przykład obrazować obroty silnika lub wybrany tryb jazdy).
Wnętrze testowanego przez nas Mini było dodatkowo urozmaicone czerwonymi wstawkami i przeszyciami, a "bojowo" wyglądające fotele ze zintegrowanymi zagłówkami dawały do zrozumienia, że siedzimy w wersji o sportowych aspiracjach. Podobny sygnał wysyłały trzy dodatkowe wskaźniki umieszczone na podszybiu, informujące o ciśnieniu oleju i doładowania. Ostatni to klasycznie wyglądający stoper.
Wszystkie te elementy zastosowane zostały bynajmniej nie na wyrost - testowaliśmy bowiem odmianę John Cooper Works, a więc najostrzejszą w gamie. Pod maską takiego Mini pracuje całkiem "dorosły" silnik - 2-litrowa jednostka z turbodoładowaniem, oferująca 231 KM oraz 320 Nm maksymalnego momentu obrotowego (dostępny w przedziale 1250-4800 obr./min).
Dzięki temu, wersja JCW przyspiesza do 100 km/h w 6,3 s, a jej prędkość maksymalna to aż 246 km/h. Testowana odmiana wyposażona była w skrzynię automatyczną, co dodatkowo skraca sprint do "setki" o 0,2 s.
Możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że topowe Mini jeździ równie ostro i zadziornie, jak wygląda. Reakcja na dodanie gazu, szczególnie w trybie Sport, jest bardzo żywiołowa, a skrzynia bardzo sprawnie zmienia biegi. Do tego dochodzi bardzo przyjemna dla ucha ścieżka dźwiękowa, wydobywająca się z wydechu, którą urozmaicają "burknięcia", informujące o zmienionym biegu.
Mini John Cooper Works seryjnie ma sportowe, utwardzone zawieszenie, które nie jest przesadnie twarde, choć na wyboistych fragmentach dróg możemy zacząć żałować, że nie wysupłaliśmy dodatkowych 2205 zł na amortyzatory o zmiennej sile tłumienia.
W parze z zawieszeniem idzie bardzo precyzyjny układ kierowniczy - "gokartowa frajda z jazdy" nie jest tutaj pustym sloganem. Mini JCW to typ auta zadziornego, nieustannie zachęcającego kierowcę do czerpania przyjemności z przejażdżki.
Najnowsza inkarnacja tego modelu potrafi przy tym zaskoczyć, ekskluzywnym wręcz, wyposażeniem. Adaptacyjne światła diodowe, aktywny tempomat z radarem, wyświetlacz HUD, wysokiej jakości nagłośnienie Harman Kardon - lista opcji Mini wygląda jakby dotyczyła samochodu przynajmniej o dwie klasy wyżej plasowanego. Również materiały wykończeniowe, w przeciwieństwie do poprzednich generacji, sprawiają bardzo pozytywne wrażenie.
Niestety, zła wiadomość jest taka, że Mini John Cooper Works nie tylko oferuje napęd i wyposażenie jak w znacznie większym aucie, ale także cenę jak z klasy średniej. Podstawowa wersja Mini kosztuje 77 200 zł, a odmiana JCW aż 129 700 zł. A kiedy zaczniemy zagłębiać się w listę opcji okaże się, że w salonie Mini zostawimy nawet 180 tys. zł. Sporo.
Michał Domański