Jerzy Dudek: Nie łapię jeszcze punktów hamowania

Jerzy Dudek i Przemysław Saleta skrzyżowali rękawice. Jednak nie bokserskie czy bramkarskie, bo tu wynik byłby raczej przesądzony.

Obaj sportowcy stanęli na starcie jednej z eliminacji Volkswagen Castrol Cup w Poznaniu. W pojedynku kierowców VIP górą był Jerzy Dudek, który wcześniej startował już w tej wyścigowej serii.

- Jurku, czy dwa weekendy z VWCC skłaniają cię do tego, żeby na poważnie zająć się wyścigami?

- Jerzy Dudek: Nie wykluczam, że wrócę do Volkswagen Castrol Cup jako pełnoprawny, regularny zawodnik, choć zdaję sobie sprawę, że nie będzie to nigdy walka o najwyższe pozycje. To tak, jakby chcieć nauczyć 30-latka gry w piłkę. Na pewno można znaleźć kogoś, kto gra całkiem nieźle, bo całe dzieciństwo ganiał za piłką, ale w tym wieku raczej nie uda się już osiągnąć poziomu reprezentacyjnego. Dla mnie start w Pucharze to kolejna przygoda. Z każdym zakrętem uczę się coraz więcej i już samo to jest bardzo fajne.

Reklama

- Sportowcy są ambitni. Przyznaj - trenowałeś między tymi dwoma startami?

- Nie, miałem dwa miesiące przerwy. Oczywiście, siedziałem za kółkiem własnego samochodu, ale tego zdecydowanie nie można nazwać trenowaniem. W Pucharze dochodzi się do limitu własnych możliwości. A ja na drodze zawsze zachowuję spory margines bezpieczeństwa.

- Podczas zgrupowania reprezentacji koledzy dopytywali się o twój udział w VWCC?

- Nie pytali, czy planuję zmianę dyscypliny, ale o wrażenia, owszem, wypytywali. W kadrze jest kilku gości zakręconych na punkcie motoryzacji. Na zgrupowaniu przed meczem z Liechtensteinem udostępniono nam profesjonalnie przygotowany symulator i niemal wszyscy spędzali w nim tyle czasu, ile tylko mogli. Myślę, że chłopaki z reprezentacji nie różnią się tu od większości facetów - kręcą ich samochody, więc wielu chętnie wzięłoby udział w takiej imprezie jak Volkswagen Castrol Cup. Kiedy grałem w Feyenoordzie czy Liverpoolu, to całym zespołem robiliśmy sobie wypady na tor kartingowy.

- Jak sądzisz, co w twojej jeździe wymaga jeszcze doszlifowania?

- Przede wszystkim dobór punktów hamowania. Tego jeszcze nie łapię do końca, więc jest tu sporo do poprawy - zwłaszcza że Golf to samochód bardzo przyjazny prowadzącemu. Nie analizowałem też telemetrii. Widzę, że zawodnicy między wyjazdami na tor siedzą z nosami w ekranie, analizują wykresy, słupki i krzywe - a ja nie mam pojęcia, o czym mówią. Staram się po prostu jechać tak, jak czuję - najlepiej i najszybciej, jak potrafię.

- Uśmiechasz się za kierownicą wyścigowego Golfa czy raczej masz bojową minę i jesteś skupiony?

- Zabawa się kończy, gdy mechanik życzy ci powodzenia i zamyka drzwi - zostajesz w aucie sam ze swoimi myślami. Trzeba być bardzo skoncentrowanym, żeby nie popełnić żadnego błędu. Musisz wiedzieć, kiedy jest ostatni moment na hamowanie i jak wyjść z zakrętu, by nie stracić cennej prędkości. Gdy stoję na starcie i czekam, aż zgasną światła, czuję niesamowitą adrenalinę - większą niż kiedykolwiek podczas 20-letniej kariery piłkarskiej. Tu stoję na swoim polu wśród innych zawodników. Nie do końca wiem, kiedy wystartować, bo nie widzę za dużo - część świateł zasłania mi spoiler w samochodzie przede mną. To wszystko podnosi ciśnienie.

- Czujesz się lepszym kierowcą po tych dwóch rundach?

- Trudno powiedzieć, choć nauczyłem się już hamować lewą nogą. Dałem się na to namówić instruktorom. Czuję, że jadę bardziej agresywnie, choć po moich czasach jeszcze tego nie widać. Wciąż testuję samego siebie i zyskuję doświadczenie. Golf jest szybki, świetnie hamuje, nie sprawia żadnych problemów. Muszę podnosić swoje umiejętności, by w pełni wykorzystać jego potencjał.

Rafał Rezler

Wkrótce opublikujemy także rozmowę z Przemysławem Saletą, który debiutował na torze za kierownicą samochodu wyścigowego

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy