Doprowadził do drobnej kolizji i odjechał. Teraz ma poważne kłopoty
Jak poważne konsekwencje grożą komuś, kto przypadkiem zarysował komuś zderzak? W teorii jest to błaha sprawa, ale jeśli ktoś odpowiednio się "postara", może wpakować się w poważne kłopoty. Tak jak ten kierowca.
Policjanci z drogówki zostali wezwani do drobnej kolizji. W zaparkowane BMW serii 3 delikatnie wjechał kierowca Kii Venga. Na nagraniu z monitoringu widać, że bawarski sedan poruszył się. Policjanci sprawdzili personalia sprawcy i złożyli mu wizytę.
Mężczyzna był bardzo zaskoczony, ponieważ był świadom zdarzenia, ale według niego, pomimo że doszło do kontaktu, BMW nie zostało w żaden sposób uszkodzone. Można uwierzyć w szczerość jego zapewnień, ponieważ jedyne co się stało, to delikatnie porysowana plastikowa listwa zderzaka. Dodajmy, że mowa tu o BMW E46, a więc aucie w najlepszym przypadku 16-letnim. Taki samochód może mieć sporo drobnych rys na nadwoziu.
Nie zmienia to jednak faktu, że do kontaktu między pojazdami doszło, sprawca nie zaczekał na właściciela auta, aby potwierdzić z nim, że nic się nie stało i nie domaga się żadnego odszkodowania. W sprawę trzeba było więc zaangażować policję i funkcjonariusze musieli nałożyć mandat na kierującego Kią. W tak błahych sprawach policjanci zwykle wierzą w szczerość intencji sprawców i nie nakładają na nich żadnych sankcji w związku z ucieczką z miejsca zdarzenia.
Tu jednak pojawił się problem. Kiedy policjanci chcieli przeprowadzić rutynowe badanie trzeźwości, mężczyzna poinformował ich, że "wypił sobie dwusetkę do obiadu". Był bardzo zaskoczony, kiedy funkcjonariusz odparł, że teraz ma większy problem. To niestety prawda. Uciekając z miejsca zdarzenia, automatycznie kierujemy na siebie podejrzenie, że mamy coś na sumieniu. Czasami są to sprawy błahe, jak nieważny przegląd, a czasem poważniejsze jak brak prawa jazdy czy ubezpieczenia. Najczęściej uciekają kierowcy pijani oraz oczywiście osoby poszukiwane. Policja przyjmując zgłoszenie nie wie, z jakim przypadkiem ma do czynienia i ma pełne prawo spodziewać się najgorszego.
Jeśli po odnalezieniu sprawcy okazuje się, że papiery są w porządku, a on sam nie jest ani pijany, ani poszukiwany, to sprawa kończy się mandatem. Zawsze istnieje co prawda ryzyko, że sprawca był pod wpływem alkoholu lub narkotyków w momencie zdarzenia i zdążył wytrzeźwieć do przybycia patrolu. Zwykle jednak stosuje się tu zasadę domniemania niewinności.
Natomiast w poważne tarapaty można wpaść w sytuacji takiej, w jaką wpakował się sprawca opisywanego zdarzenia. Przekonywał on policjantów, że wspomnianą "dwusetkę" kupił sobie już po zdarzeniu i miał na dowód paragon. O niczym to oczywiście nie świadczy, bo wypita przed momentem ćwiartka nie dowodzi, że wcześniej mężczyzna nie urozmaicił sobie dnia w ten sposób. Policjanci mogli oczywiście wierzyć mężczyźnie, ale nie mieli wyjścia - musieli potraktować go, jako osobę która mogła doprowadzić do kolizji pod wpływem alkoholu.
Dobra wiadomość dla niego jest taka, że wydmuchał 0,22 miligrama alkoholu na litr powietrza. Policjanci poinformowali go, że to oznacza 0,5 promila, ale tak naprawdę wynik wynosi w przeliczeniu 0,46 promila. To niezwykle ważne, ponieważ przekroczenie granicy 0,5 promila jest przestępstwem. Poniżej mówimy jedynie o wykroczeniu. Nadal wiąże się to z karą grzywny do 5000 zł oraz zakazem prowadzenia pojazdów od sześciu miesięcy do trzech lat, ale nie jest przestępstwem, zagrożonym karą pozbawienia wolności.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć, że kwalifikacja czynu nie jest mimo wszystko przesądzona. Policjanci wykonali później dodatkowe pomiary alkomatem, ale ich wyników już nie znamy. Jeśli były wyższe od pierwotnego, to znaczy, że mężczyzna przed chwilą spożywał alkohol, więc wiarygodna staje się wersja, że napił się niedawno do obiadu. Jeśli natomiast każdy kolejny pomiar był niższy, to spożycie nastąpiło znacznie wcześniej. Czy na tyle wcześnie, żeby móc stwierdzić, że mężczyzna był pijany już w momencie kolizji? To będzie musiał ocenić biegły sądowy.