Władze chcą surowszych norm emisji spalin. Dwa koncerny przeciw
Amerykańskie władze planują wprowadzenie bardziej restrykcyjnych norm emisji spalin, dzięki czemu zwiększyłaby się sprzedaż samochodów elektrycznych. Koncern Stellantis i Toyota są przeciwne takim działaniom.
Kwestia coraz bardziej restrykcyjnych norm emisji spalin to gorący temat w Europie. Chodzi tutaj nie tylko o zakaz sprzedaży samochodów spalinowych po 2035 roku, ale także wciąż nieustalone kwestie dotyczące normy Euro 7. Ograniczenie emisji spalin zajmuje jednak również amerykańskich polityków.
Amerykańska, rządowa Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ujawniła plan ograniczenia emisji spalin na lata 2027-2032. Oczywiście zakłada on jeszcze bardziej restrykcyjne normy emisji. Dotychczasowy plan zakładał, że do 2030 roku samochody na prąd będą stanowić 55 proc. sprzedawanych aut w przypadku osobówek i 50 proc. lekkich dostawczaków (w porównaniu z 2021 rokiem). Zgodnie z nowym planem w 2032 roku elektryki będą stanowić 67 proc. sprzedaży osobówek i 46 proc. w przypadku lekkich dostawczaków. Dla porównania, w zeszłym roku udział elektryków w amerykańskim rynku wynosił mniej niż 10 proc.
EPA uważa, że zaostrzone przepisy pozwolą na ograniczenie emisji zanieczyszczeń o 10 mld ton do 2055 roku. Dla producentów samochodów oznaczać to będzie jednak, że w celu sprostania narzuconym normom, będą musieli zwiększyć produkcję aut na prąd.
Plany władz wzbudziły sprzeciw dwóch koncernów - Stellantisa i Toyoty. Zgodnie z uwagami przekazanymi rządowi federalnemu, do których dotarł Bloomberg, obie firmy uważają, że proponowane przez EPA przepisy promują nierealistyczne cele sprzedażowe. Toyota stwierdziła ponadto, że amerykańska agencja nie zwraca uwagi na takie problemy jak niedobory minerałów potrzebnych do produkcji akumulatorów, czy też braku odpowiedniej infrastruktury dla elektryków. Z kolei zdaniem przedstawicieli koncernu Stellantis plany EPA zawierają "zbyt optymistyczne oczekiwania" dotyczące wzrostu na rynku pojazdów elektrycznych.
Mimo takiego stanowiska oba koncerny doskonale zdają sobie sprawę z sytuacji zarówno w Stanach, jak i w Unii Europejskiej i wiedzą, że czy chcą, czy nie, muszą inwestować w rozwój aut na prąd, co oczywiście czynią.
Główny dyrektor techniczny Toyoty, Hiroki Nakajima, stwierdził, że firma równolegle pracuje nad kilkoma rodzajami baterii. Pierwszą nowością, która pojawi się na rynku, ma być nowa generacja baterii litowo-jonowych, która niemal dwukrotnie zwiększy zasięgi elektryków. Dodatkowo skrócić się ma czas ładowania. Sama bateria natomiast ma kosztować o 20 proc. mniej niż te stosowane obecnie.
Stellantis również nie próżnuje, jeśli chodzi o rozwój elektromobilności. Koncern zaprezentował nową platformę STLA Medium. Dzięki niej samochody elektryczne z segmentu C i D mają oferować do 700 km zasięgu. Platforma wykorzystuje 400-woltową architekturę, opracowaną tak, by być jak najbardziej wydajna m.in. pod kątem ładowania.