Nowe zasady egzaminu na prawo jazdy. Ekojazda
Pomysł z defibrylatorami na egzaminach na prawo jazdy nie wypalił. Może szkoda, bo byłaby niezła zabawa. Już widzę tych zdających, przyszłych mistrzów polskich szos, którzy maltretują biedny manekin zwany fantomem, rażą prądem o wysokim napięciu siebie i innych, a potem na widok wypadku na drodze biegną po defibrylator, który wisi na każdym przydrożnym drzewie. Wymyślono jednak coś innego - osoba zdająca egzamin będzie musi wykazać się nie tylko umiejętnością kierowania samochodem, ale także tzw. energooszczędną jazdą.
Wszystko to wiąże się oczywiście z modą na ekologię. Mamy ekologiczną żywność, nafaszerowaną do cna chemią, mamy ekologiczne powietrze, ekologiczne ubrania, więc dlaczego nie mielibyśmy jeździć ekologicznie?
Na czym w praktyce ma polegać ta energooszczędna jazda?
Nowe wymogi stanowią, iż zmiany biegów należy dokonywać, kiedy obroty silnika oscylują od 1800 do 2300 na minutę (w samochodach z silnikiem benzynowym). Ponadto, gdy auto osiągnie prędkość 50 km/h, musi być już włączony czwarty bieg.
A wszystko to ma służyć oszczędzaniu "energii". Domyślać się można, iż chodzi tu o oszczędność paliwa, ograniczenie emisji spalin itd.
Teoretycznie taka jazda może być nawet uznana za prawidłową, ale w praktyce jest to raczej czysta fikcja. Matematyka ma swoje prawa. Zmiana biegu z jedynki na dwójkę powinna nastąpić przy prędkości około 16 km/h, z dwójki na trójkę przy 32 km/h, z trójki na czwórkę najpóźniej przy 48 km/h. Kto tak jeździ?
Widocznie twórcy nowych przepisów wyobrażają sobie, że pojazd z "L" na dachu musi być powolną zawalidrogą. Można istotnie jechać tak, jak opisałem to wyżej. Wyklucza to jednak dynamiczne ruszenie spod świateł po zapaleniu się sygnału zielonego, wyklucza sprawne przyspieszenie podczas wyprzedzania, wyklucza zwinną i sprawną zmianę pasa ruchu.
Opisany wzorzec "energooszczędnej" jazdy dobry jest może na pustych ulicach, ale nie w nasilonym ruchu miejskim, kiedy to często trzeba mocno przyspieszyć, aby sprawnie przejechać przez skrzyżowanie, wykonać skręt w lewo itd.
Wprowadzenie wspomnianego wymogu spowoduje, że osoby zdające egzamin będą wpatrywać się co chwilę w obrotomierz, aby wiedzieć, czy już mają zmienić bieg, czy jeszcze nie. Myślę, iż byłoby lepiej, gdyby patrzyły na drogę.
Wprawny kierowca zmienia biegi po prostu na wyczucie. Chyba mało kto zerka na obrotomierz przy każdej zmianie przełożenia. Tyle tylko, że osoba zdająca egzamin nie jest jeszcze wprawnym kierowcą i dokonywanie zmiany biegów przy wymaganych obrotach silnika sprawi jest dodatkowy, poważny problem, dodatkowy zbędny stres.
Powstaje też pytanie, co będzie, jeśli egzaminowany przekroczy nieco obroty i np. dokona zmiany biegu przy 2400 obrotach na minutę. Czy to znaczy, że obleje egzamin? Tego już nie doprecyzowano, pozostawiając egzaminatorom swobodę oceny "energooszczędnej" jazdy. Stanie się to zatem źródłem dodatkowych konfliktów i nieporozumień.
Powtarzam to już od wielu lat: na egzaminie należy oceniać przede wszystkim predyspozycje danej osoby do kierowania samochodem, sposób opanowania pojazdu, technikę kierowania, znajomość przepisów, umiejętność reagowania na zmieniające się na drodze warunki, umiejętność obserwacji drogi itd.
Mówiąc najkrócej - egzaminator powinien ocenić, czy kandydat na kierowcę może już jeździć samodzielnie, czy też powinien jeszcze przejść dalsze szkolenie. I to jest najważniejsze. Uważam natomiast, że wymyślanie różnych dodatkowych "atrakcji" w imię obowiązującej mody jest szkodliwe, uciążliwe i pozbawione sensu.
No, ale w gruncie rzeczy to przecież nie pierwsze polska fikcja i nie ostatnia zapewne...
Polski kierowca