Spryciarze z inwalidzką kartą parkingową
Polacy są urodzonymi ultrademokratami. Bardzo niechętnie odnoszą się do wszelkich przywilejów, oczywiście cudzych. Zawsze, ich zdaniem, nieuzasadnionych lub nadużywanych. Doskonałym przykładem jest tu niechęć wobec ludzi jeżdżących luksusowymi limuzynami służbowymi ("nie dość, że gość zarabia kupę forsy, to jeszcze dostaje za darmo taką brykę..."), a zwłaszcza krytyka, która spada na instytucję immunitetu poselskiego, chętnie wykorzystywanego przez sprawców wykroczeń drogowych.
Można przypuszczać, że w niektórych przypadkach utrata miłego poczucia bezkarności jest boleśniejsza od utraty apanaży związanych z pełnieniem funkcji w Sejmie czy Senacie.
Znany z zamiłowania do ostrej jazdy i łamania przepisów Jacek Kurski po porażce w ostatnich wyborach do europarlamentu ogłosił, że całkowicie wycofuje się z polityki. Czy nie jest to efekt szoku spowodowanego świadomością, że teraz trzeba będzie zdjąć nogę z gazu i zacząć zwracać uwagę na znaki drogowe, bo inaczej przyjdzie szybko pożegnać się z prawem jazdy, nie wspominając o kasie na mandaty?
Siłę rozpowszechnionych w narodzie idei równościowych widać również w aprobacie, z jaką spotkała się rozpoczęta właśnie akcja weryfikacji i wymiany kart parkingowych przyznawanych osobom niepełnosprawnym. Przedstawicielom wielu innych nacji taka postawa musi wydawać się dziwna. O co tu chodzi? Przecież uprawnienie do parkowania w specjalnie wyznaczonych dla inwalidów miejscach nie jest żadnym przywilejem, lecz jedynie próbą ułatwienia życia ludziom ciężko doświadczonym przez los? Cóż, niezrozumienie jest wynikiem braku znajomości lokalnych realiów...
Na oznaczonym kopertą kawałku zatłoczonego parkingu zatrzymuje się pachnący nowością i dużymi pieniędzmi wóz. Jego kierowca kładzie za przednią szybą zafoliowany kawałek papieru z charakterystycznym logo wózka inwalidzkiego, po czym wyskakuje z samochodu i żwawo maszeruje załatwiać swoje sprawy. To częsty obrazek obserwowany w naszych centrach handlowych, a także przed urzędami, restauracjami, halami sportowymi itp.
W Polsce wydano dotychczas 650 tysięcy kart parkingowych przeznaczonych dla osób niepełnosprawnych. Znaczna część z nich to podróbki, karty wykorzystywane przez kierowców do tego nieuprawnionych, należące do osób nieraz dawno zmarłych itp.
Teraz ma się to zmienić. Przewiduje się, że w wyniku weryfikacji liczba kart, które będą przyznawane wyłącznie ludziom o znacznie ograniczonych możliwościach samodzielnego poruszania się, spadnie do około 180 tys.
Jako się rzekło, wspomniana operacja cieszy się poparciem wśród ogółu zmotoryzowanych.
"Bardzo dobrze. Wystarczy krótkotrwała obserwacja miejsc parkingowych dla inwalidów, aby zobaczyć, że większość korzystających z tych miejsc nie ma żadnego problemu z poruszeniem się. I weryfikacji nie powinni się obawiać prawdziwi inwalidzi a symulanci. Większym problemem jest jednak brak stosowania obecnych przepisów. Na miejscach dla inwalidów parkuje kto chce a nikt tego nie pilnuje. Młode brysie wysiadają z samochodów i śmieją się w oczy" - pisze w komentarzu internauta "Jerry".
"Wiele razy widziałem jak parkowali na takich miejscach niepełnosprawni posiadający karty. Tyle tylko, że z wyglądu i poruszania KAŻDY z nich był całkowicie pełnosprawny. Na wózku nie widziałem ani jednego. Zdumiewająco wielu z tych "niepełnosprawnych" jeździła samochodami za ponad 200 tys zł" - dodaje "hmmm".
"Mam w pracy kolegę z częściowym ubytkiem słuchu, który bez skrępowania zajmuje uprzywilejowane miejsca parkingowe po prostu gdzie się da. Śmiga jak młodzian mimo 50-tki, z pewnością jego niepełnosprawność mu w poruszaniu nie przeszkadza, czyli po prostu wykorzystuje kartę - bo mu się należy ..." - dzieli się swoimi spostrzeżeniami "jj" .
"Prawdziwi inwalidzi rzadko jeżdżą samochodami, bo albo ich na to nie stać, albo stan zdrowia nie pozwala. Miejsca dla niepełnosprawnych zajmują więc ich dzieci, wnuki itp. Jak się przyjrzymy "inwalidom" na parkingach pod sklepami to się okazuje, że są to w większości w pełni sprawne osoby w sile wieku" - zauważa "Tomek".
"Mam nadzieję, że na parkingach sejmowych pojawią się narysowane koperty ze znaczkiem "inwalida" i dorysowanym przekreślonym mózgiem. Takich miejsc parkingowych powinno być 460 dla posłów i 100 dla senatorów" - ironizuje "rob".
"...przecież inwalidzi w ramach rehabilitacji NFZ powinni parkować jak najdalej od wejść i dochodzić o własnych siłach usprawniając je. Skoro olimpiady są dla nich, to dlaczego do sklepu dojść nie mogą? Koperty powinny być wyłącznie dla zmęczonych panów władców oraz samorządowców harujących na to niewdzięczne społeczeństwo" - wypowiada się w tym samym duchu "rob".
"W Krakowie jeden "niepełnosprawny" parkuje Maserati Quattroporte na ul. Szczepańskiej, a drugi Mercedesem CL na ul. Szewskiej" - donosi "Krakus".
Pewne wątpliwości budzi zapis, że nowe karty parkingowe będą wydawane na nie dłużej niż 5 lat.
"A jak ktoś nie ma nogi, to liczą że mu za 5 lat odrośnie?" - pyta retorycznie w związku z tym "X-man".
Są też głosy w obronie zasady, że prawo nie może działać wstecz: "To tylko w Polsce jest możliwe, że dokument wydany bezterminowo nagle traci ważność..." - konstatuje "Polandia".
Jeszcze inaczej patrzy na całą sprawę "zazu", proponując: "oddam zazdrośnikowi kartę i moje kalectwo, zamienimy się".
Słusznie, tylko że w całej tej dyskusji nie chodzi o atakowanie ludzi naprawdę niepełnosprawnych, lecz piętnowanie spryciarzy, którzy inwalidzką kartę parkingową uzyskali w sposób jawnie bezpodstawny: wyłudzili ją, załatwili po znajomości, zorganizowali "na krewnego", ukradli, sfałszowali itd. Tych, dla których jest ona niezasłużonym przywilejem, a nie pomocą w codziennym życiu.