Polski kierowca ma przechlapane

Polski kierowca ma przechlapane. Gnębi go rząd, ograbia fiskus, swoje dokładają urzędnicy, policja, straż miejska, kontrolerzy i inspektorzy, drogowcy, wydrwigrosze z warsztatów sieci "Będzie Pan zadowolony"... Teraz przeciw niemu zwrócił się nawet Trybunał Konstytucyjny uznając, że przepis pozwalający karać grzywną właściciela pojazdu, który "wbrew obowiązkowi nie wskaże na żądanie uprawnionego organu, komu powierzył pojazd do kierowania lub używania w oznaczonym czasie", jest zgodny z ustawą zasadniczą.

Ciekawe, że wątpliwości co do konstytucyjności wspomnianego zapisu zgłosiły nie jakieś tam pięknoduchy z organizacji strzegącej praw człowieka, lecz sam prokurator generalny. Czy mogliście kiedykolwiek przypuszczać, że najwyższy przedstawiciel organów ścigania będzie po waszej stronie, a sędziowie  TK wręcz przeciwnie? To pokazuje, jak bardzo ta szacowna z założenia instytucja oderwała się od zdrowej tkanki narodu.

Usankcjonowanie obowiązku donosicielstwa, jak słusznie zauważyła trójka sędziów, którzy zgłosili w tej sprawie zdanie odrębne, może mieć brzemienne skutki dla życia rodzinnego. Mąż, chcąc uniknąć grzywny, kilkakrotnie wyższej od najdroższego mandatu, aczkolwiek według TK "umiarkowanej", będzie zmuszony zakablować żonę, brat brata, stryjenka wujenkę, teść szwagra ze strony zięcia... Zgroza.

Reklama

Na szczęście polscy kierowcy nie są w ciemię bici i już wymyślają sposoby, które pozwolą uchronić nas zarówno przed utratą kasy, jak i etykietką domowego kapusia.       

"Proponuję takie oto rozwiązanie. Właściciel powinien wskazać dwóch kierujących (...). Te dwie osoby powinny się przyznać, i jedna, i druga, że tego dnia jechały tym pojazdem. Dowcip polega na tym, że jeśli zdjęcie jest choćby trochę mało czytelne wtedy obydwie osoby powinny się tłumaczyć tak: zgadza się prowadziłem tego dnia samochód, mógłbym przyjąć mandat, ale tego samego dnia jechał też ten drugi, a ze zdjęcia nie wiem, czy to ja czy on. Ten drugi powinien powiedzieć to samo: tak zgadzam się, ja też kierowałem tego dnia samochodem, ale ze zdjęcia nie wiem, czy w tym konkretnym momencie to [byłem] ja czy ta pierwsza osoba. Może wysoki sąd zerknie na zdjęcie i rozpozna, który to z nas, a my przyjmiemy mandat. A może sąd rzuci monetą, jak nie wie? Czyli właściciel wskazał osoby, którym użyczył tego dnia auto, jest kryty, a te osoby się przyznają, ale na zdjęciu dokładnie nie widać twarzy, więc mimo że obydwoje się przyznają, to nie możemy stwierdzić, który z nich kierował. Wyrok wtedy może być tylko jeden: unieważnienie" - pisze, być może trochę zawile, "kaziklowicz". "biil" proponuje zasłonić się amnezją: "Nie muszę pamiętać, kto jechał  trzy miesiące temu moim autem, a za niepamięć nie karzą! Niech sobie sędzia przypomni, gdzie był dwa miesiące temu o 11.00?"

"su2" sugeruje posłużenie się łańcuszkiem domniemanych winowajców:  "Wskazuje się kierującego pana X. Ten, jak otrzyma papiery, pana Y. Jak ten otrzyma papiery, wskazuje że to pan Z prowadził pojazd itd. Aż się przedawni".

Jeszcze inny pomysł podpowiada "Adaś": "Spokojnie ludzie, trzeba wskazać, to wskazujemy: do domu po imprezie przywiózł mnie mężczyzna w wieku około 40 lat. Innych danych nie mam, byłem pijany, a po pijaku nie prowadzę. I po bólu".

Internauta, występujący jako "użyczający sam", nadaje sprawie wymiar międzynarodowy: "Prowadził Asad Moskin, adres: Syria, Dajr az-Zaur, Intilag st. 180/30. Niech piszą." Z kolei "As" chciałby wykpić się ucieczką w surrerealizm: "Jechało nas troje. Ja, żona i pies. Prowadziła żona, ja spałem. Kiedy się ocknąłem, żona spała, a prowadził pies. Do domu przyszły trzy mandaty. Zdjęcie nie przedstawiało psiej mordy. Ani żony. Jak to pies zrobił ? Nie wiem. (...) Z tych nerwów porąbałem budę psa. Żona ma się dobrze".

Na tym tle zdecydowanie wybija się stanowisko, reprezentowane przez "mini", który pisze tak: "Aż szkoda czytać niektórych komentarzy. Dlaczego uczciwie nie przyznacie, że nie przestrzegacie przepisów ruchu drogowego, za to wszędzie widzicie spiski, podstępy, oszustwa itd. Ja dostałem właśnie mandat z fotoradaru i zamierzam go zapłacić. Przekroczyłem prędkość o 25 km/h. Tak, nie powinienem tyle tam jechać, a jechałem. Zdjęcie zrobione na odejściu, kierowcy nie widać, mógłbym więc ściemniać, że jechał ktoś inny, ale po co. Trzeba mieć trochę cywilnej odwagi i się przyznać, że się źle zrobiło".

Hm... Naiwniak czy prowokator?

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy