Polaków stać tylko na auta "absolutnie bezwypadkowe"

Przełom roku to okres wzmożonego, aczkolwiek, jak się później okazuje, zazwyczaj nieuzasadnionego optymizmu. Składamy sobie wówczas życzenia, z których większość, trzeźwo patrząc, trzeba niestety zaliczyć do kategorii tzw. pobożnych, a zatem nierealnych. Oto kilka z nich...

Nie tylko zaprzysięgłym fanom motoryzacji życzymy kupna superfury. Owszem, kilkudziesięciu farciarzom trafi się kumulacja w totka, ktoś zrobi interes życia, ktoś awansuje na stanowisko, na którym superfury nie trzeba kupować, bo dostaje się służbową...

Są też ludzie bogaci, których niezależnie od okoliczności stać na zafundowanie sobie dowolnego auta (świadczy o tym utrzymująca się na stałym poziomie, a nawet rosnąca sprzedaż luksusowych limuzyn, wozów sportowych i kosztownych SUV-ów). Jednak większość Polaków o kupnie nie tylko superfury, ale jakiegokolwiek nowego samochodu może tylko pomarzyć. W okresie spowolnienia gospodarczego, rosnącego bezrobocia i powszechnej niepewności co do perspektyw zawodowych owe marzenia jeszcze bardziej się oddalają.

Reklama

Nie trzeba być ekspertem, by prognozować, że w 2013 r. sprzedaż nowych samochodów w Polsce będzie nadal malała. Zwłaszcza że nie słychać, aby rząd miał uczynić cokolwiek, by próbować ten spadek powstrzymać.

Przeciwnie - wielokrotnie odżegnywał się od wprowadzania jakichkolwiek finansowych zachęt, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że dopłaty w wysokości kilku tysięcy złotych, a więc na poziomie 5-10 proc. ceny fabrycznej "nówki" z dolnej i średniej półki, i tak nie spowodowałyby na rynku rewolucji. Kogo teraz nie stać na auto prosto z fabryki, i wtedy stać by prawdopodobnie nie było...

Dopłaty co najwyżej - kosztem ogółu podatników - podreperowałyby nieco kieszeń dilerów. Oni sami bowiem, podobnie jak importerzy aut, do szerszego sięgania po ożywiające sprzedaż rabaty i bonusy jakoś się nie kwapią, tłumacząc, że na takie działania nie pozwalają im zbyt niskie marże. Twierdzą, że już teraz balansują na granicy opłacalności.

Z czego zatem żyją? Z serwisu. Z drugiej strony, im mniejsza sprzedaż samochodów, im gorsza sytuacja finansowa zmotoryzowanych, tym mniej klientów w ASO. I koło się zamyka...

Trudno też liczyć na wspaniałomyślność producentów, którzy - wiedząc, że przeciętny Polak wciąż zarabia kilkakrotnie mniej od przeciętnego Niemca, Francuza czy Holendra - znacząco obniżyliby ceny aut przeznaczanych na nasz rynek. Wielu z nich też walczy o przetrwanie, więc na taki gest nie pozwala im rachunek ekonomiczny, a także... przepisy Unii Europejskiej.

Wniosek: w rozpoczynającym się roku nadal największymi przebojami na polskim rynku motoryzacyjnym będą masowo sprowadzane z zagranicy różnego rodzaju "absolutnie bezwypadkowe", "po niepalącej niemieckiej emerytce-pedantce", "funkiel nówki niewymagające wkładu finansowego" itd.

W sylwestrową noc życzyć mogliśmy sobie również taniego paliwa. Cóż, tutaj również trudno o przesadny optymizm. Owszem, koniec roku 2012 przyniósł lekkie obniżki cen na stacjach, wynikające głównie z umocnienia się złotówki, ale na trwałą i znaczącą ulgę dla kieszeni kierowców nie ma co liczyć.

Ropa naftowa być może potanieje, ale nie do poziomu, który zagrażałby interesom jej największych producentów. Próżne są również nadzieje na prezenty ze strony rządu, który usiłując utrzymać w ryzach deficyt budżetowy z pewnością nie odpuści nic z podatków, w ogromnym stopniu wpływających na płacone przez nas rachunki przy tankowaniu.

Swoją drogą, to ciekawy paradoks: jeszcze tak niedawno zamartwialiśmy się, że cena benzyny przekroczy horrendalny, jak się wydawało, poziom 5 zł za litr. Dziś cieszymy się, że spadła poniżej... 5,50 zł.

Kolejne życzenie dotyczy gładkich, bezpiecznych dróg. Przyznajmy, że w ostatnich latach nastąpiła w tym względzie wyraźna poprawa. Niestety, w roku 2013, a zapewne również w 2014, inwestycje drogowe ostro wyhamują. Są one w dużej mierze finansowane z pieniędzy Unii Europejskiej, tymczasem obecny wieloletni unijny budżet właśnie się kończy, a następny, niewątpliwie skromniejszy, dopiero się rodzi, i to w dużych bólach.

Do tego, jak słychać, mamy teraz stawiać bardziej na kolej niż transport drogowy. Na ogólną sytuację w drogownictwie źle wpływają również bankructwa firm budujących autostrady, problemy finansowe podwykonawców i toczone przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad spory, których następstwem bywa często konieczność rozpisywania nowych przetargów i wielomiesięczne opóźnienia w harmonogramach robót.

Skoro nie możemy liczyć na nowe superfury, tanie paliwo czy tysiące kilometrów nowoczesnych, bezpiecznych dróg, to pozostaje nam tradycyjnie życzyć sobie wzajemnie zdrowia i szczęścia. Zdrowia przy czytaniu i słuchaniu wszelkich niepomyślnych wiadomości. A szczęście przyda się choćby w konfrontacji z coraz gęstszą siecią ustawianych przy drogach fotoradarów...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy