Mniej seriali, więcej myślenia zalecam...

Inżynierowie (bez)ruchu, po których ostatnio się trochę "przejechałem", odsądzają mnie w komentarzach do mojego felietonu od czci i wiary. No to się trochę pobronię, odpowiadając na choć niektóre skierowane we mnie strzały.

Mam 48 lat, więc żaden ze mnie smarkacz. Jako dziennikarz pracuję od przeszło 20 lat i z tej perspektywy mogę stwierdzić, że komentarz, iż "dziennikarstwo to najłatwiejszy sposób zarabiania pieniędzy" musiał wrzucić ktoś, kto uważa, że jeśli jakaś uzbrojona w długie nogi i dobre publicity "celebrytka" po konkursie ładnego stania na scenie dla podniesienia nakładu kolorowego pisemka zostaje zaproszona do napisania (albo raczej podpisania) kilku zdań komentarza i zaczyna się podawać za dziennikarkę, to to jest właśnie droga zawodowa każdego żurnalisty i reportera.

Zapewniam, że to nieprawda. Mniej seriali, więcej myślenia zalecam...

Wśród zawodów, do których wykonywania zdobyłem w życiu uprawnienia (a jest ich chyba 15), dość wcześnie znalazł się tłumacz. W tym zawodzie pracuję nieprzerwanie właściwie już od ponad 30 lat, z czego ok. 20 ze statusem biegłego. Przez wiele lat pracowałem w tej roli dla Policji, Prokuratury (również Krajowej) i sądów. I tu dwa spostrzeżenia: po pierwsze, gdyby ktoś mnie przyłapał na błędzie w tłumaczeniu (a do cholery, wszyscy jesteśmy ludźmi, i bywa, że robimy idiotyzmy), nawet mając tak wielką rutynę, po prostu bym mu przyznał rację i przeprosił, zamiast rzucać mu w twarz, że skoro nie jest tłumaczem, nie ma papierów biegłego czy przysięgłego, to najpierw niech je zdobędzie, a potem poprawia zawodowców, jełop jeden. To do tych, co mnie na politechnikę wysyłają, żebym się najpierw na inżyniera wyuczył, a potem ze swojej wsi nos wystawiał i pouczał tych, co wiedzą lepiej. Owszem, nie umiałbym sam wyliczyć i zaprojektować geometrii zębów koła koronowego w mechanizmie różnicowym czy przekładni planetarnej, ale za to wiem, co to jest i jaką funkcję pełni. Do tego nie trzeba studiów.

A po drugie (to do tych, którzy są niewinni kretyńskiego oznakowania drogi, bo swoje mądre projekty i plany muszą zmieniać, bo burmistrz/minister/pani wychowawczyni na nich krzyczy), nawet gdyby szefujący mi akurat Przewodniczący Składu Sędziowskiego, Prokurator Krajowy czy Komendant Główny Policji się skręcali z powodu nadchodzących wyborów, niezadowolenia kolegów czy rozwolnienia, nie zmieniłbym treści swego tłumaczenia.

Nie zgodziłbym się, by na życzenie pracodawcy "dowód osobisty" był tłumaczony jako "personal proof", a "z góry dziękuję" jako "senkju from ze małntyn", choć o takich wyczynach słyszałem. Bo jestem zawodowcem wynajętym właśnie dlatego - że jestem zawodowcem. Gdybym uległ, byłbym dupą wołową, a nie zawodowcem.

Władam biegle sześcioma językami, więc trochę w życiu się uczyłem. Mam m.in. magisterium z Arabistyki i Islamistyki - jestem więc także religio- i kulturoznawcą.

Ale gdyby jakiś inżynier (nawet inżynier ruchu), który spędził sporo czasu w krajach arabskich, chciał się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami (także negatywnymi) o mojej wiedzy na temat Islamu, kultury arabskiej czy języka arabskiego, to z całą pewnością bym go wysłuchał i podyskutował. Dlaczego więc żaden inżynier ruchu nie chce odpowiedzieć merytorycznie na moje pytania/uwagi, choć prawo jazdy mam od 32 lat, a jeżdżę samochodem jeszcze o 5 lat dłużej?

Przejechałem w życiu przeszło 3 mln kilometrów - nie jeździłem tylko w Ameryce Południowej i Australii/Nowej Zelandii. Uważam, że to dość doświadczenia praktycznego, by móc zwrócić uwagę nawet fachowcowi od drogownictwa i inżynierii ruchu, że to lub tamto jest w moich oczach niewłaściwe. A ja od lat zadaję te same pytania o polskie drogi - i od lat dostaję odpowiedź, że się nie znam i mam siedzieć cicho. A to nie powinno być tak.

A teraz jeśli chodzi o komentarz, który uważam za sensowny: abym zamiast narzekać, podał swoje propozycje. Już o nich pisałem. Najlepiej je podsumowuje mój postulat, by oddać sprawy w ręce zawodowców - i to w każdym pionie ministerialnym. Zastosować skandynawski algorytm, w którym po wyborach karuzela stanowisk nie ma prawa dotknąć tych, którzy rzeczywiście wykonują merytoryczną pracę. Od Dyrektora Departamentu w dół nie ma zmian kadrowych. Zawodowcy nie muszą się obawiać "nowej miotły". Ci, którzy otrzymują stanowiska po wyborach, mają wpływ na budżet i ew. tzw. kalendarium działań - ale nigdy na merytoryczne decyzje. Tam inżynier ruchu nie tylko z giętkim kręgosłupem, ale nawet zupełnie go pozbawiony robi to, czego się nauczył. I robi to w najlepszy możliwy sposób.

A w przypadku drogownictwa, o projektowaniu, planowaniu i budowie dróg oraz ich późniejszym oznakowaniu nie decyduje lokalny bonza, ksiądz czy komendant, a ci, którzy są w dziedzinie drogownictwa i organizacji ruchu fachowcami. Nie ci, którzy "fachowcami" stali się z nadania albo się poczuli na podstawie "odwiecznego prawa stołka".

A w innej nieco dziedzinie, żeby o tym, czy jakieś auto ma luksusowy charakter, decydował człowiek znający się na samochodach, a nie księgowy, który o motoryzacji nie wie literalnie nic, ale któremu sformułowanie "wyższa akcyza" doskonale się komponuje z kompletnie nic dlań nieznaczącym, ale ładnie mu brzmiącym określeniem "pojemność 2000 cm3".

Ale to już chyba apel do zupełnie innej grupy czytelników...

Maciej Pertyński

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama