F1 potrzebuje deszczu!
Po dwóch pierwszych wyścigach nowego sezonu Formuły 1 wciąż trudno ocenić jaki wpływ na rywalizację kierowców miały zmiany regulaminowe.
Falę krytyki po bezbarwnej Grand Prix Bahrajnu uciszyła ciekawa walka w Australii, gdzie drugi był Robert Kubica (Renault).
Start na torze Sakhir, który przed dwoma tygodniami zainaugurował tegoroczne mistrzostwa świata, został przez media okrzyknięty "najnudniejszym wyścigiem w historii F1". Krytykowano przede wszystkim fakt, iż zatankowane do pełna bolidy były wolne (od tego roku nie wolno uzupełniać zapasów paliwa w trakcie jazdy), a kolejność w stawce praktycznie się nie zmieniała, chyba że wskutek awarii.
Kierowcom zarzucano zbyt pasywną jazdę i to, że zamiast próbować wyprzedzać rywali za wszelką cenę starali się utrzymać swoje pozycje. Podważano też sens wizyt w alei serwisowej, które - bez tankowania - właściwie niewiele wnoszą do sytuacji na torze.
Uliczny Albert Park w Melbourne bardziej sprzyja walce na torze, ale przed GP Australii nikt nie spodziewał się tak dużych emocji, jakich świadkami byli fani F1 w niedzielę. Na pewno wpływ na to miały przelotne opady deszczu, które pojawiły się na kwadrans przed startem i towarzyszyły kierowcom podczas pierwszych pięciu okrążeń.
W tych okolicznościach znów konieczne było sięgnięcie po sprawdzonych strategów, którzy analizując szczegółowe prognozy meteorologów musieli podejmować szybkie decyzje dotyczące wykorzystywanego ogumienia. Najlepiej spisali się pod tym względem pracownicy McLaren-Mercedes, którzy na siódmym okrążeniu ściągnęli do boksu Jensona Buttona i kazali założyć mu pozbawione bieżników opony typu slick.
"W pierwszej chwili pomyślałem, że to kompletne szaleństwo i zacząłem się zastanawiać ile metrów uda mi się przejechać na oponach nieprzystosowanych do mokrego toru. Jednak szybko przekonałem się, że było to genialne posunięcie i przestałem żałować ryzykownej decyzji szefów" - powiedział Button po wyścigu, który zakończył się jego zwycięstwem.
Początkowo Brytyjczyk ciągle się ślizgał i miał kłopoty ze znalezieniem właściwego toru jazdy, ale okazało się, że tor szybko wysechł, a on zaczął uzyskiwać najlepsze czasy. W ślad za nim dwie rundy później poszedł Robert Kubica (Renault) i właśnie ci dwaj zawodnicy zajęli dwie czołowe pozycje.
Za nimi, po nieudanym pościgu za Polakiem, zakończyli rywalizację faworyzowani kierowcy Ferrari: Brazylijczyk Felipe Massa i Hiszpan Fernando Alonso, ale także drugi kierowca McLaen-Mercedes Brytyjczyk Lewis Hamilton. W tym wypadku stratedzy McLarena popełnili jednak duży błąd. Anglik, który utknął za Kubicą został wezwany na drugą zmianę opon, mimo, że dotychczasowe ogumienie nadawało się do jazdy. Ta decyzja pozbawiła Hamiltona miejsca na podium.
Zawiódł również sztab Red Bull-Renault, który czekał na zapowiadane opady i swoim kierowcom zmienił ogumienie jako jeden z ostatnich.
"To był trudny wyścig pod względem strategicznym, ale udany dla nas, wiec nie można narzekać. Gdy okazało się, że Button kręci najlepsze czasy na slickach, zdecydowaliśmy się również na szybką zmianę opon, właściwie zaraz po nim. Było w tym jednak wiele przypadku i trochę szczęścia. Nie zapominajmy jednak, że nie zawsze pada deszcz" - powiedział po wyścigu Kubica, który po raz dziesiąty stanął na podium w cyklu Grand Prix.
Oprócz wczesnych wizyt w boksach Buttona i Kubicy, które miały wpływ na końcowe wyniki, na Albert Park można było obserwować wiele manewrów wyprzedzania i odpierania ataków. W ten sposób Polak powstrzymywał w pewnym momencie dysponującego szybszym bolidem Hamiltona.
Brytyjczyk był jednym z najaktywniejszych kierowców, podobnie jak Hiszpan Fernando Alonso (Ferrari). Do ciekawych pojedynków dochodziło również na dalszych pozycjach, jak choćby udane manewry wyprzedzenia siedmiokrotnego mistrza świata Niemca Michaela Schumachera (Mercedes GP-Petronas) przez młodego Hiszpana Jamiego Alguessariego (Toro Rosso-Ferrari).
Atrakcje, jakich dostarczyła GP Australii, pozwalają z optymizmem patrzeć na najbliższy weekend, bowiem w niedzielę odbędzie się GP Malezji na dość szybkim torze Sepang. No i w Malezji znów można oczekiwać deszczu...