Europa obniża, a my odwrotnie

Chciałbym wyrazić swoje zdanie w kwestii nowelizacji kodeksu drogowego, szczególnie w sprawie podniesienia dopuszczalnej prędkości. (*)

Chciałbym wyrazić swoje zdanie w kwestii nowelizacji kodeksu drogowego, szczególnie w sprawie podniesienia dopuszczalnej prędkości. (*)

Od razu pojawiły się hasła, że to spowoduje wzrost ilości wypadków, że cała Europa obniża dopuszczalną prędkość, a my robimy odwrotnie.

Przecież to jest maksymalna prędkość dopuszczalna, a nie prędkość obowiązkowa dla każdego. O ile mi wiadomo, każdy ma obowiązek poruszać się z prędkością pozwalającą na panowanie nad pojazdem. Oznacza to, że jeśli ktoś jest dobrym kierowcą, warunki drogowe są dobre i panuje nad pojazdem to może jechać 140 km/h na autostradzie. A jeśli ktoś nie czuje się na siłach jechać z taką prędkością to może jechać wolniej.

Reklama

Uważam, że rozwiązanie tego problemu jest bardzo proste. Jeśli ktoś spowoduje wypadek jadąc z prędkością wyższą niż pozwalają na to przepisy to nie obejmuje go żadne ubezpieczenie. Jeśli spowoduje wypadek to płaci z własnej kieszeni za wyrządzone szkody, a jeśli w wyniku tego wypadku zginie inna osoba to odpowiada za umyślne czy też nieumyślne (nie znam aż tak naszego prawa) spowodowanie śmierci bez możliwości przedterminowego zwolnienia ani otrzymania kary w zawieszeniu.

Czyli np. za śmierć kogoś w takim wypadku jest kara 20 lat więzienia plus odszkodowanie. A jeśli kogoś nie stać na zapłacenie za wyrządzone szkody, to idzie do pracy przymusowej za minimalne wynagrodzenie i będzie pracował tak długo aż spłaci wyrządzone szkody plus karne odsetki np ustawowe. Co to za praca może być? Np. odśnieżanie ulic zimą. Coś się zawsze w kraju znajdzie.

Czyli prosta rzecz: przekraczasz przepisy - płacisz z własnej kieszeni i odpowiadasz "głową".

To samo dotyczy wypadków spowodowanych przejeżdżaniem skrzyżowań na czerwonym świetle, wyprzedzanie na podwójnej ciągłej itd. Myślę, że takie rozwiązanie szybko utemperuje naszą ułańską fantazję na drogach.

A swoją drogą czy to nie dziwne, że prawie za każdym razem jako przyczynę wypadku podaje się nadmierną prędkość?

Dlaczego nikt nie potępia tych notorycznie i z premedytacją przejeżdżających na czerwonym świetle, czy wymuszających pierwszeństwo na drogach? Według mnie kierowca jadący na długich światłach w nocy i mijający tak innego kierowcę sprawia dużo większe zagrożenie niż ten przekraczający prędkość. Bo widząc przed sobą białą oślepiającą ścianę światła drugi kierowca nie jest w stanie nic zrobić.

To samo dotyczy przejeżdżania na czerwonym - przecież to nie inni mają się zastanawiać czy mają czystą drogę gdy mają zielone przed sobą. To samo dotyczy "geniuszy" jeżdżących przy najmniejszym deszczu czy mgle na światłach przeciwmgielnych tylnych. Albo zapominaniu ich wyłączyć gdy faktycznie gęsta mgła się skończyła, a na drodze widać na kilkaset metrów...

Już nie mówiąc o tych, którzy mają wiecznie zbyt ciemno przed autem i na przeciwmgielnych przednich jeżdżą każdej nocy żeby ich było lepiej widać.

Jakoś nigdy nie zauważyłem piętnowania takich kierowców. Tak samo jak nie zauważyłem żeby tacy kierowcy byli zatrzymywani przez policję. A szkoda, bo uważam że jazda na przeciwmgielnych światłach czy światłach drogowych, szczególnie nocą, jest dużo bardziej niebezpieczna niż przekraczanie prędkości w środku dnia, na suchej drodze przy widoczności na kilka kilometrów.

I na koniec jeszcze jedno zdanie. Czy jest możliwe w tym kraju aby ktoś wziął się wreszcie za uporządkowanie znaków przy drogach? Mówi się, że polscy kierowcy nie zwracają uwagi na znaki. A jak mają to robić gdy jest ich tak dużo (o absurdach nie mówiąc) to jeszcze często mają się nijak do tego co dzieje się na drodze?

Oto przykłady: droga nr 78 odcinek Rybnik - Gliwice i remont przy budowie marketu Auchan. Jednego dnia były tymczasowe światła, światła znikły, a znak ostrzegawczy o światłach stał jeszcze klika dni...

Kolejny przykład: droga nr 1 odcinek Częstochowa - Piotrków Trybunalski. Drogowcy zapomnieli zdjąć znaku ograniczenia prędkości do... 40 km/h. Wcześniej był tam remont, remont się skończył - znak pozostał. A droga prosta, równa, bez dziur, kolein, słoneczny dzień - drogę widać na kilka kilometrów do przodu a przy drodze znak z ograniczeniem.

To jak taki kierowca ma przestrzegać ograniczeń skoro zarządcy dróg nie dbają o porządek przy oznaczeniu dróg.

Widząc którąś z kolei taką sytuację kierowcy mimowolnie ignorują znaki skoro wiedzą, że równie dobrze ktoś mógł go zapomnieć sprzątnąć jak i mógł go postawić dla ich bezpieczeństwa.

Zawsze jest coś za coś. Skoro od nas wymaga się przestrzegania przepisów (a więc i znaków) na drogach, to my wymagamy tego samego od zarządców dróg. DT

(*) - list do redakcji

Dowiedz się więcej na temat: Europa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy