Za kierownicą rajdówki – najlepsza jazda, jakiej możesz doświadczyć?

Możecie mieć doświadczenie z szybkimi, cywilnymi samochodami, ale emocje towarzyszące prowadzeniu profesjonalnej rajdówki, bez wątpienia przebiją wszystko, co do tej pory przeżyliście. Ja sama się o tym przekonałam wiele lat temu i w towarzystwie nie byle jakiego kierowcy.

Kiedy Michio Suzuki zakładał w Hamamatsu wytwórnię urządzeń tkackich, przez myśl mu nie przeszło, że za 88 lat, w skomplikowanym modelu jego firmy, stanie na podium ledwie 23-letni Polak. W 2008 roku Michał Kościuszko i jego pilot - Maciej Szczepaniak, jadący Swiftem S1600 wygrali Rajd Sardynii - trzecią rundę Junior World Rally Championship; niedługo później polska załoga ukończyła na trzecim miejscu czwartą rundę mistrzostw - Rajd Finlandii. Dobrze to pamiętam, bo niebawem mogłam zasiąść za sterami rajdówki, którą wygrywali, na węgierskim torze.

Reklama

Nigdy tego nie zapomnę. W S1600 powrócono do 3-drzwiowej karoserii, która z zasady jest mocniejsza od 5-drzwiowej. Wersja dostosowana do rajdów asfaltowych wyglądała niemal jak wyścigowa. Auto "leżało" bardzo nisko nad ziemią, dokładnie o 10 centymetrów niżej niż odmiana w specyfikacji szutrowej. Moc wolnossącego silnika 1.6 DOHC 16V wynosiła 218 KM przy 8750 obr/min. Na przednie koła moment przenosiło wyczynowe sprzęgło jednotarczowe i 6-biegowa przekładnia sekwencyjna.

Oczywiście wiedziałam, że rajdówki charakteryzują się nerwowym sposobem prowadzenia się, dźwiękiem wysokoobrotowego silnika i "klejeniem się" do asfaltu. Ale czy byłam na tę jazdę aby na pewno przygotowana? Otóż nie. Ale tego dowiedziałam się po fakcie.

Przyczajona jak zwierzę karoseria aż prosiła się o wysokie obroty, płynące z silnika niczym strumień energii atomowej z reaktora jądrowego. Wgramoliłam się na ciasny, kubełkowy fotel, myśląc o skróceniu długości swych odnóży, które zaplątywały mi się niepotrzebnie w klatkę bezpieczeństwa. Tymczasem drobnej postury Michał wskoczył zwinnie za kierownicę i błyskawicznie zapiął 6-punktowe pasy. Zanim ruszyliśmy, zwrócił moją uwagę na specyficzną pracę hamulca i prosił o pilną obserwację prawidłowego toru jazdy. Już od startu naszego co-drive’u ze skupieniem obserwowałam każdą jego czynność: ekspresową zmianę przełożeń, płynną pracę kierownicą, czy układające się w mgnieniu oka stopy na pedałach. Po chwili jednak mój monitoring sportowego stylu jazdy stał się niemożliwy. Obraz zaczął wibrować, a mi coraz trudniej było wpatrywać się w jakikolwiek punkt. Hamowanie, redukcja, skręt i pełen gaz. Starałam się być na bieżąco chociaż z biegami. Trzy, cztery, długa prosta i moment wytchnienia od przeciążeń na zakrętach. Lewy, prawy i nawrót. Michał z namaszczeniem zaciągał ręczny, a przednionapędówka z rozkoszą się temu poddała. Świat wirował.

Zmiana kierowcy. Czas na mój popis. Pozostawiłam za sobą ślady "szybkiego startu" w postaci świeżo zdartej gumy - Michał spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nie wiedział, co go czekało, ale to było moje 5 minut, moje kilka okrążeń. Wkrótce napawałam się pięknem, z jakim poradziłam sobie z sekwencją lewy, prawy. Chwilę później już się wstydziłam - S1600 nie wybaczało mojej opieszałości w zbijaniu biegów. Jeśli niedostatecznie mocno "przywaliłam" w dźwignię, po chwili okazywało się za późno na prawidłową redukcję. Wiedziałam już wszystko: "ależ się muszę jeszcze dużo nauczyć!". Pokora, pokora i jeszcze raz pokora. W swoim dziennikarskim życiu wielokrotnie jeździłam na prawym fotelu, podczas gdy znany kierowca rajdowy czy wyścigowy udowadniał mi jak wiele nie umiem. Tym razem mogłam sama tego doświadczyć. I było to... cudowne uczucie!

Katarzyna Frendl - dziennikarka motoryzacyjna, od blisko 13 lat prowadzi kobiecy portal motoryzacyjny motocaina.pl. Jurorka Car Of The Year Polska, prowadząca autorski program telewizyjny Motozoom.

Pomagajmy Ukrainie - ty też możesz pomóc

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy