Schumacher usłyszy kolejne przeprosiny? Ale co dalej?
Michael Schumacher nigdy nie rozpoczął sezonu w gorszym stylu. Choć wyniki tego nie potwierdzają, Niemiec paradoksalnie uważa, że to jego najlepszy rok z barwach Mercedesa.
Gdyby nie pasmo awarii i usterek "Schumi" mógłby liczyć się w walce o tytuł. Zamiast tego, siedmiokrotnego mistrza świata wyprzedzają w tabeli nawet kierowcy Toro Rosso. Szczęśliwa siódemka na aucie Mercedesa, z którą Schumacher startuje w tej edycji mistrzostw świata F1, nie pomogła Niemcowi w wywalczeniu wymarzonego rezultatu. Zwycięstwo w GP Kanady powędrowało w ręce bezbłędnego Lewisa Hamiltona, a kibice Schumachera z coraz większym niepokojem zadają sobie pytania o przyczyny awaryjności modelu W03, który często odmawia współpracy na wyścigowych torach. W Montrealu Schumacher przeżył kolejne rozczarowanie. Tym razem w osiągnięciu mety przeszkodziła mu awaria DRS.
Trzeba przyznać, że tegoroczne osiągnięcia Schumachera robią "wrażenie". W siedmiu rozegranych już wyścigach "Schumi" punktował tylko w Malezji i Bahrajnie. Zdobycze były minimalne, bo w obu przypadkach Niemiec meldował się na mecie zamykając dziesiątkę. Aż pięciu wyścigów - w tym trzech ostatnich - nie ukończył. Kiepską passę dałoby się zrozumieć, gdyby powrotowi Schumachera do Formuły 1 przyświecał cel śrubowania niechlubnych rekordów. Podobnie fatalnej passy Schumacher nie zaliczył nigdy wcześniej swojej ponad 20-letniej obecności w sporcie. Owszem, zdarzało się, że Niemiec często nie dojeżdżał do mety, ale nieudane występy przeplatały wtedy spektakularne zwycięstwa. W tym roku o zwycięstwach - niekoniecznie spektakularnych - Schumacher może tylko pomarzyć.
Sytuacja w jakiej znalazł się Niemiec jest trudna do wytłumaczenia i jeszcze trudniejsza do zaakceptowania. Przed Grand Prix Kanady niemieccy dziennikarze pokusili się o śmiałą, nieco naciąganą symulację układu tabeli przy założeniu, że w pierwszych sześciu wyścigach sezonu wszystko potoczyłoby się po myśli Schumachera. Szybko wyliczyli, że gdyby nie awaria skrzyni biegów w Australii (strata 15 punktów), kolizja z Romainem Grosjeanem w Malezji (strata 11 punktów), niedokręcone koło w Chinach (strata 18 punktów), problemy z DRS w Bahrajnie (strata 7 punktów) oraz kolizja z Bruno Senną w Hiszpanii (strata 4 punktów) oraz kara w Monako po wywalczeniu pole position (strata 25 punktów), Schumacher prowadziłby w wyścigu po mistrzostwo. Kalkulacja ta jest dość optymistyczna. W kilku przypadkach Schumacherowi pewnie nie udałoby się wywalczyć możliwego maksimum punktów, jak założyli to żurnaliści Bilda, ale nawet wówczas dorobek punktowy Niemca byłby imponujący. Po obejrzeniu tej wyliczanki Schumacher nazwał ją "interesującą", wykluczył możliwość walki o tytuł i obiecał skupić się na sięgnięciu po zwycięstwo.
Przy kilku okazjach auto Mercedesa prezentowało dobrą szybkość, więc należy sądzić, że Schumacher będzie mieć szansę lub dwie na dopięcie swego. Zastanawia jednak, dlaczego większość awarii w zespole zdarza się właśnie po stronie garażu, gdzie urzęduje Schumacher. Miłośnicy teorii spiskowych zapewne mają na ten temat swoje zdanie, ale wydaje się, że scenariusz, w którym zespół podkłada Michaelowi nogę, to czysta fantazja. To przecież Mercedesowi bardzo zależało na ściągnięciu Niemca z emerytury i zatrzymaniu go w zespole nawet po dwóch latach nieudanych startów. Jeśli ktoś chce pozbyć się go z zespołu, równie dobrze może poczekać do końca sezonu, kiedy kontrakt Niemca wygaśnie. Co więcej, całej wyścigowej operacji w Brackley przewodzi Ross Brawn, a więc człowiek, który w Benettonie i Ferrari przez lata dbał o to, żeby Schumacher miał do dyspozycji możliwie najlepszy i bezawaryjny sprzęt. Pod przywództwem Brawna Ferrari osiągnęło techniczną znakomitość, wielokrotnie znajdując się poza zasięgiem rywali. Wtedy reakcją na wszelkiego rodzaju awarie, usterki czy inne zaburzenia pożądanego cyklu pracy auta i zespołu była szczegółowa analiza stanu rzeczy i szybkie eliminowanie błędów, które zwykle się już nie powtarzały. Nie wiadomo, dlaczego w Mercedesie Brawnowi nie udaje się odtworzyć podobnie działających struktur.
Ciekawie na tegoroczne niepowodzenia reaguje sam Schumacher. Dawniej, stojąc w obliczu niewykonanego zadania Niemiec wściekał się, ciskał kierownicą, po kolizjach urządzał rywalom awantury. W taki czy inny sposób dawał upust złości. Było widać, że pała żądzą zwyciężania i nie akceptuje wyniku innego niż możliwie najlepszy w danych okolicznościach. W tym sezonie trudno zauważyć go w kiepskim humorze czy z posępną miną. Czterdziestotrzyletni Schumacher zyskał luz, którego zdaniem wielu tak bardzo brakowało mu w latach bezdyskusyjnej dominacji z Ferrari. Może widząc taką postawę kierowcy, jego załoga nie czuje się zobligowana do wykonywania jak najlepszej pracy? Nie słyszeliśmy przecież o tym, żeby zespół wyciągał - tak popularne dawniej - konsekwencje wobec najsłabszych ogniw operacji. Kolejne wpadki Mercedesa i swoje Schumacher kwituje wzruszeniem ramionami i uśmiechem, jakby chciał powiedzieć, że nie wszystko zależy od niego i tym razem po prostu nie dopisało mu szczęście.
Zanim wreszcie mu ono dopisze, przed rundą w Walencji Schumacher musi się zadowolić kolejną porcją przeprosin ze strony kierownictwa Mercedesa i mieć nadzieję, że to nie wszystko, co Ross Brawn i spółka mają mu do zaoferowania w reakcji na zawstydzającą techniczną niedoskonałość sprzętu sygnowanego logo trójramiennej gwiazdy. Skoro nawet chłodny racjonalista Brawn nazwał kiepską passę Schumachera przeznaczeniem, może kierowca powinien się zastanowić, czy kontynuowanie startów po sezonie 2012 ma sens, a podejrzana złośliwość rzeczy martwych to przypadkiem nie sygnał, żeby ostatecznie zrobić miejsce młodym zawodnikom, dla których jego kariera to wciąż niemal ideał.
Jacek Kasprzyk