"Groźny wypadek, ale nic mi nie jest"

W czwartek okaże się czy Robert Kubica wystartuje w Grand Prix Stanów Zjednoczonych, która w najbliższą niedzielę odbędzie się na torze w Indianapolis.

22-letni Polak miał podczas niedzielnego Grand Prix Kanady na torze w Montrealu, piątej eliminacji mistrzostw świata Formuły 1, groźnie wyglądający wypadek, po którym trafił na noc do szpitala Świętego Serca. Na szczęście okazało się, że Kubica doznał tylko lekkiego wstrząśnienia mózgu i ma zwichniętą prawą kostkę. Jak powiedział sam zawodnik, który już w poniedziałek opuścił szpital, w czwartek przejdzie kolejne badania, które dadzą odpowiedź czy będzie mógł wystartować w Indianapolis. Zbadają go lekarze Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA), którzy mogą wydać zgodę na start.

Reklama

Kierowca jest pełen optymizmu. - Teraz najszybciej jak to będzie możliwe odlecę do Indianapolis i mam nadzieję, że w niedzielę wystartuję w kolejnym wyścigu Grand Prix - stwierdził tuż po wyjściu ze szpitala, skąd odjechał samochodem. - Czuję się już dobrze. Miałem dużo szczęścia - groźny wypadek, ale nic mi się nie stało - dodał Kubica, który pamięta "prawie wszystko" z tych dramatycznych wydarzeń.

Gdyby Polak nie mógł jednak pojechać w Grand Prix Stanów Zjednoczonych w bolidzie BMW Sauber zastąpi go jeden z dwóch kierowców testowych - 19-letni Sebastian Vettel lub 25-letni Timo Glock.

Podczas Grand Prix Kanady Kubica na 27. okrążeniu stracił panowanie nad bolidem w wyniku zetknięcia przedniego nosa z tylnym kołem Toyoty prowadzonej przez Włocha Jarno Trullego.

Do tego incydentu doszło na dziewiątym zakręcie, gdy Polak jechał z prędkością przekraczającą 230 km/h. Wypadł z toru i prawym bokiem uderzył o bandę, po czym jego bolid kilkakrotnie przekoziołkował po torze, zanim zatrzymał się na bandzie po przeciwległej stronie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy