Formuła 1 wraca do Ameryki. Będzie sukces?

​Już w najbliższy weekend Formuła 1 zawita na zupełnie nowy tor. Amerykanie wygrali wyścig z czasem i zdążyli z budową nowoczesnego obiektu w teksańskim Austin.

Wyścig w Austin pojawił się w kalendarzu na początku zeszłego roku, tyle że wówczas teren toru przypominał plac budowy. Losy Grand Prix USA wahały się długo, tym bardziej, że pojawiły się problemy z finansowaniem i w pewnym momencie budowa mocno zwolniła. W listopadzie zeszłego roku zdenerwowany Bernie Ecclestone ogłosił nawet, że w 2012 roku wyścigu w Austin nie będzie.

Ostatecznie drakońskie kary, jakie musieliby zapłacić ogranizatorzy wyścigu, gdyby nie doszedł on do skutku, spowodowały, że robota nabrała tempa. We wrześniu, po specjalnej inspekcji, FIA potwierdziła, że zawody się odbędą.

Reklama

Tym samym wyścigi Formuły 1 wracają do Ameryki po pięciu latach przerwy. Po raz ostatni wyścig o Grand Prix USA odbył się w 2007 roku. Na torze w Indianapolis zwyciężył Brytyjczyk Lewis Hamilton. W wyścigu tym nie startował Robert Kubica; Polakowi, który tydzień wcześniej miał poważny wypadek w Kanadzie, występu zabronił lekarz. W zastępstwie za Kubicę bolidem BMW pojechał Sebastian Vettel, dla którego był to debiut w Formule 1. Niespełna 20-letni wówczas Niemiec zdobył punkt, zostając najmłodszym kierowcą w historii F1, który dokonał takiego wyczynu.

Perturbacje przy budowie toru w Austin do złudzenia przypominają całą historię zawodów F1 w USA. Formuła 1 od wielu lat próbowała zdobyć popularność na tym wielkim i bogatym rynku, ale zawsze szło to ciężko. Pierwsze wyścigi (chociaż oczywiście sama Formuła 1 jeszcze nie istniała) odbyły się na torze w Indianapolis, w 1909 roku. Ten sam tor widniał w kalendarzu mistrzostw F1 w latach 50. i 60. XX wieku. Tyle tylko, że wówczas mało komu chciało się płynąć za ocean. Podobnie zawodnicy Indy Car rzadko startowali w Europie.

W 1959 roku odbyły się pierwsze zawody o statusie Grand Prix USA - kierowcy jeździli po zlokalizowanym na byłym lotnisku torze Sebring na Florydzie (wygrał 22-letni Bruce McLaren). Rok później rywalizowano w Kalifornii na torze Riverside (zwyciężył Stirling Moss), a następnie zawody przeniesiono na tor Watkins Glen, gdzie odbywały się do 1980 roku.

Cztery lata wcześniej do kalendarza wprowadzono kolejne wyścigi zwane United States Grand Pix West lub Long Beach Grand Prix, które odbywały się na ulicznym torze w Kalifornii. Pierwszy wyścig wygrał Clay Regazzoni w aucie marki Ferrari, a rok później Mario Andretti został jedynym w historii Amerykaninem, który odniósł zwycięstwo w zawodach F1 w swojej ojczyźnie.

W 1980 roku doszło na tym torze do wypadku, w którym Regazzoni doznał poważnych obrażeń. Włoch został sparaliżowany od pasa w dół i musiał zakończyć starty w F1, jednak nadal rywalizował m.in. w Rajdzie Paryż-Dakar czy wyścigach długodystansowych, w których używał samochodów sterowanych wyłącznie rękami.

W 1983 roku organizatorzy wyścigu w Long Beach podziękowali za współpracę Formule 1 i rozpoczęli organizację wyścigów Indy Cars.

W 1981 i 1982 roku kierowcy F1 rywalizowali na jednym z najbardziej nietypowych torów w historii. Zawody odbyły się na... parkingu kasyna Caesars Palace w Las Vegas. Co ciekawe, tor był na tyle szeroki, że dało się wyprzedzać, a dalszej organizacji zaniechano ze względu na małą widownię. Sam tor przetrwał jednak dłużej, w kolejnych latach wykorzystywano go do zawodów Indy Cars.

To właśnie w Las Vegas w 1982 roku rozstrzygnęły się losy tytułu, który przypadł Keke Rosbergowi i Ferrari. Rok ten był zresztą wyjątkowy, bo kierowcy aż czterokrotnie startowali w Ameryce. Poza Las Vegas zawody odbyły się jeszcze w Long Beach, na nowym torze w Detroit oraz w Kanadzie.

Obiekt w Detroit był ciekawym torem ulicznym, na którym organizowano zawody przez siedem kolejnych lat. Trzy ostatnie wyścigi zdominował Ayrton Senna, wygrywając dwukrotnie za kierownicą lotusa i raz - mclarena.

W 1984 roku kierowcy trafili na kolejny nowy tor - w Dallas. Wyścig przeszedł do historii ze względu na wysoką temperaturę i kruszący się asfalt niskiej jakości oraz wyczyn Nigella Mansella, który... dopchał swojego Williamsa do mety na szóstej pozycji. Więcej do Dallas F1 nie wróciła.

Po tym jak z kalendarza zniknęły zawody w Long Beach, Las Vegas, Dallas i Detroit, w 1989 roku odbył się w Stanach tylko jeden wyścig, Grand Prix USA, na kolejnym torze ulicznym w Phoenix. Pierwsze zawody wygrał Alain Prost, a do mety dojechało tylko sześć bolidów. Wyścigi w Phoenix odbyły się jeszcze w kolejnych dwóch latach, w obu zwyciężył Senna. Następnie F1 zniknęła z USA.

Powrót nastąpił dopiero w roku 2000. Kierowcy pojawili się na Indianapolis równo 50 lat po tym, jak tor ten pierwszy raz pojawił się w kalendarzu F1. 250 tys. widzów oglądało zwycięstwo Michaela Schumachera, a kierowcy jeździli m.in. po prostej startowej i pierwszym zakręcie słynnego owalu (reszta toru przebiegała wewnątrz). Rok później na tym obiekcie swoje ostatnie zwycięstwo w F1 odniósł Mikka Hakkinen, a zawody z 2002 roku przeszły do historii ze względu na postawę Schumachera, który na ostatniej prostej zwolnił, by przejechać metę równo z partnerem z zespołu - Barichello. Fotokomórki wykazały, że Niemiec przegrał o setne części sekundy.

W kolejnych latach na Indianapolis również dominował Schumacher i Ferrari, włączając w to karykaturę wyścigu z 2005 roku, kiedy ze względu na fakt, że ogumienie Michelina nie wytrzymywało przeciążeń, na starcie do zawodów stanęło tylko sześć samochodów jeżdżących na oponach Bridgestone'a.

Ta wizerunkowa klapa spowodowała, że Formuła 1 jeszcze tylko dwa razy pojawiła się w Indianapalis, a następnie na pół dekady zniknęła z Ameryki. Teraz wraca, znów na nowy tor. Jak będzie wyglądał kolejny odcinek serialu pt. "F1 podbija USA"?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy