Też nie lubisz francuskich samochodów?

Nie lubicie francuskich samochodów? Jeśli tak, podrzucę wam ku temu kolejny powód. Autem, które spowodowało, że poczułem wewnętrzną potrzebę dzielenia się z bogu ducha winnymi ludźmi swoimi przemyśleniami o motoryzacji był... Citroen CX.

Właśnie ten model sprawił, że na pojazdy przestałem patrzeć w kategorii przedmiotów codziennego użytku i zafascynowałem się intrygującym światem tłoków, korbowodów, dyferencjałów i wahaczy.

Mój CX miał wszelkie predyspozycje, by na zawsze zrazić mnie do automobilizmu. Był wiekowy, francuski i - zanim trafił w moje ręce - pokonał dobre 600 tys. km. Mimo tego, tylko raz wracałem do domu na lawecie, gdy przez własną głupotę - rozbiłem miskę olejową.

To za sprawą CX-a, królową moich mokrych snów pozostaje bogini - Citroen DS - uosobienie piękna w każdej postaci. Nie tylko tej powierzchownej, wyrażanej przez stylistów, ale też (a raczej przede wszystkim) ukrytej w eleganckich rozwiązaniach konstrukcyjnych.

Reklama

Citroenowi zawdzięczam więcej niż sporo. Począwszy od czwórki z plusem z "budowy pojazdów samochodowych" na studiach, po kilka innych, zdecydowanie mniej oficjalnych, zaliczeń. Uwielbiałem ten samochód za jego brzydotę, komfort i masę kretyńskich pomysłów inżynierów (jednoramienną kierownicę z "samopowrotem", kierunkowskazy w przycisku czy umieszczone na panelu środkowym - między fotelami - radio). Każdy z nich miał jednak nadrzędny cel - sprawić, by eksploatacja była jak najwygodniejsza.

Dawno temu, zauroczony CXem, zacząłem rozglądać się za kolejnym Citroenem - Xantią. Wymarzonego auta szukałem długo. Pewnego razu - dzięki boskiej opaczności - trafiłem na przesiadającego się "na nowszy model" księdza. Gdy stałem się szczęśliwym posiadaczem Xantii, auto miało tylko jeden mankament. Głębokie odciski fleków w podsufitce, nad fotelem pasażera... Z czasem pojawiło się ich więcej (mankamentów, nie odcisków) ale do dziś uważam ten model, za jedno z lepszych aut, jakie miałem. Nie. Nie mogę powiedzieć, żeby się nie psuło. Pamiętam prędkościomierz, którego działanie zależało chyba od faz księżyca, notorycznie wypalającą się "plecionkę" wydechu i wymieniane co dwa miesiące łączniki stabilizatorów. Przyznacie jednak, że to stosunkowo niewiele, jak na "nastoletnie", francuskie auto z hydropneumatyką i przebiegiem blisko 300 tys. km?

Nieco później, zdecydowałem się nabyć Citroena C5 - największy błąd w mojej motoryzacyjnej "karierze". Po latach szczerej fascynacji zaledwie trzy miesiące wystarczyły, by samochód utwierdził mnie w przekonaniu, że najlepszym francuskim produktem eksportowym są dziś hodowane w Polsce ślimaki. Bogatszy o nowe doświadczenia, lżejszy o tysiące złotych, rozstałem się z nim bez sentymentu.

Mając w pamięci krótki związek z C5 zasiadłem niegdyś za kierownicą testowego DS5. Ten, w przeciwieństwie do "cepiątki", zupełnie mnie nie zaskoczył. Wiedziałem już, czego mogę się spodziewać. Było to jedno z najbardziej denerwujących aut, jakimi wówczas jeździłem. Samochód, który - po prostu - chciał mnie oszukać.

Racja - po zajęciu miejsca za kółkiem - podobnie, jak niegdyś w CX - przytłoczyła mnie liczba przełączników. Problem w tym, że ich rozmieszczenie i forma nie służyły niczemu poza tym, byście wsiadając zrobili głośne "wow". Panowie z Citroena, pudrem z "wodotrysków" postanowili przykryć technologiczną przeciętność auta. Nie byłoby w tym może nic złego, gdybyśmy mówili o nowym wcieleniu Vectry czy Laguny -  niewyszukanym daniu dla prostych nabywców. Tu mamy jednak do czynienia z najwykwintniejszym daniem "haute cuisine", nową generacją modelu, który stworzył współczesną motoryzację! W latach pięćdziesiątych Citroen DS oferowany był przecież z hydropneumatycznym zawieszeniem, automatycznym sprzęgłem czy skrętnymi reflektorami. Ile z tych rozwiązań znajdziecie w DS 5? Każdy z technologicznych fajerwerków DS 5 mogę dziś mieć w "plebejskim" Peugeocie 508. Po jaką cholerę miałbym więc wydawać dodatkowe 50 tys. zł?

Z testu DS 5 pamiętam też, że największym pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie kamera cofania. Odkryłem ją w ostatni dzień, gdy po wrzuceniu wstecznego, zupełnie niespodziewanie, po prostu, się włączyła.  

Sądzicie, że jestem uprzedzony do francuskiej motoryzacji? Nic z tych rzeczy. Uwielbiam charakterystykę pracy 2.0 HDI, podoba mi się prostota C4 Cactus i nie potrafię nie obejrzeć się za Citroenem C6. Na swój sposób lubię nawet Lagunę II - perypetie znajomych skaranych przez los tym modelem niezawodnie poprawiają mi humor. Boję się jedynie, że przy obecnej polityce koncernu PSA za 20 lat, zanim będę mógł pochwalić się komukolwiek posiadaniem CXa, najpierw będę musiał wytłumaczyć, co to takiego właściwie był ten cały Citroen?

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy