Potrzebujesz tablice bez rejestrowania pojazdu? Kup "kolekcjonerskie"

Jeśli porównać polskie prawo do naczynia, najpewniej byłby nim... durszlak. Dziurawe przepisy napędzają szarą strefę. Bez żadnych obaw – zgodnie z przepisami – można np. czerpać zyski z podrabiania dokumentów!

W sieci aż roi się od stron - legalnie działających - firm oferujących tzw. "dokumenty kolekcjonerskie". Te do złudzenia przypominają prawdziwe (producenci chwalą się odwzorowaniem na poziomie 99,9 proc!) z tą tylko różnicą, że nie znajdują odzwierciedlenia w żadnych bazach danych. Z punktu widzenia prawa nie są więc "dokumentami" a jedynie "materiałami kolekcjonerskimi". Ich wyrób i sprzedaż jest zupełnie legalna - na przykre konsekwencje narażają się dopiero ci, którzy chcą się nimi posługiwać. Zgodnie z kodeksem karnym "karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5 podlega ten, kto w celu użycia za autentyczny podrabia lub przerabia dokument lub takiego dokumentu - jako autentycznego - używa".

Reklama

Problem w tym, że w ofercie wielu firm znajdują się wzory dokumentów z różnych - często mocno egzotycznych - krajów. Większość z nich jest sygnatariuszami konwencji wiedeńskiej o ruchu drogowym, co rodzi niestety duże pole do nadużyć.

Przypominamy, że Konwencja obliguje wszystkie państwa, których przedstawiciele podpisali się pod dokumentem, do respektowania "krajowych praw jazdy". Oznacza to np. że polskie prawo jazdy pozwala nam - bez stresów - poruszać się po drogach większości krajów świata przez okres do 6 miesięcy (przy dłuższym pobycie należy wymienić prawo jazdy na takie, jakiego wzór obowiązuje w danym kraju). Problem polega na tym, że drogówki w poszczególnych krajach nie dysponują dostępem do baz danych innych państw. "Dokumenty kolekcjonerskie" mogą więc służyć do ukrycia tożsamości lub wprowadzenia policjantów w błąd.

Osoby, które nie uzyskały uprawnień do prowadzenia pojazdów mogą np. posłużyć się "wzorem" prawa jazdy wydanego chociażby na Ukrainie. W razie kontroli w Polsce policjant nie będzie mógł na miejscu zweryfikować, czy osoba legitymująca się takim dokumentem faktycznie posiada wymagane prawem uprawnienia.

Z oferty producentów "akcesoriów kolekcjonerskich" nagminnie korzystają również... handlarze samochodowi. Za około 30 zł zamówić można w Internecie "kolekcjonerskie, niemieckie, tablice rejestracyjne", które nie tylko ułatwiają sprzedaż, ale - przede wszystkim - czasowe ubezpieczenie pojazdu. Składając zamówienie możemy podać nie tylko interesujące nas numery, ale też zamówić komplet naklejek legalizacyjnych (landy i TUV)!

W oparciu o numer VIN i podrobione blachy można zawrzeć polisę tymczasowego ubezpieczenia OC, która - przynajmniej teoretycznie - pozwala poruszać się autem po polskich drogach. Nie musimy chyba tłumaczyć, że - jeśli auto nie jest formalnie zarejestrowane w Niemczech, w razie spowodowania przez kierowcę wypadku, szkody (w przypadku obrażeń ciała idące niekiedy w setki tysięcy złotych) trzeba będzie pokryć z własnej kieszeni.

Wypada zauważyć, że tego typu proceder kwitnie w Polsce od lat. Wiele komisów dysponuje nawet własnymi "drukarkami" tablic rejestracyjnych, dzięki którym klient - przynajmniej teoretycznie - może "na kołach" wrócić świeżo zakupionym pojazdem do domu. Handlarze, łamiąc przepisy, starają się iść na rękę kupującym. Polskie prawo nie przewiduje bowiem możliwości poruszania się po drogach niezarejestrowanym pojazdem, a dopełnienie wszystkich formalności w miejscu zakupu auta (często 200 czy 300 km od domu) okazuje się w praktyce niewykonalne. W takim przypadku pozostaje więc skorzystanie z lawety lub... zakup "kolekcjonerskich tablic" i nielegalna (!) podróż na kołach do domu.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama