Sprzedajesz za mało aut elektrycznych? Będziesz płacił horrendalne kary

W 2024 roku Wielka Brytania wprowadzi kary dla producentów samochodów, którzy nie będą sprzedawali odpowiedniej liczby pojazdów bateryjnych. Nie będą one niskie i odbija się na cenach samochodów spalinowych.

Proces elektryfikacji europejskiego transportu nie ma nic wspólnego z gospodarką rynkową. Niestety nie jest tak, że samochody lepsze czy tańsze w naturalny sposób wypierają samochody gorsze czy też droższe. 

Jak nie marchewką, to kijem. Tak się "stymuluje" sprzedaż aut na prąd

Elektryfikacja jest wymuszona, a sprzedaż samochodów elektrycznych zależna jest od programu dopłat. Gdy dopłaty się kończą, sprzedaż się załamuje. W efekcie wielu producentów zmuszonych jest do wstrzymywania produkcji aut bateryjnych, w ostatnim czasie robił to m.in. Volkswagen.

Nie ma jednak wątpliwości, że udział aut na prąd w rynku będzie rósł. Jeśli sprzedaży samochodów nie da się - jak to się ładnie mówi - stymulować dopłatami, można użyć bata zamiast marchewki i wprowadzić podatki lub inne kary na samochody spalinowe.

Reklama

Tak właśnie będzie w Wielkiej Brytanii. Co prawda tamtejszy rząd w ostatnim czasie nieco odpuścił kierowcom (zmiana strategii ws. faworyzowania rowerzystów kosztem kierowców oraz przesunięcie zakazu rejestracji samochodów spalinowych z 2030 na 2035 rok), co jednak nie znaczy, że całkowicie wycofał się z przymusowej elektryfikacji.

Sprzedajesz za mało aut elektrycznych? Będzie płacił wysokie kary

1 stycznia 2024 roku w Wielkiej Brytanii zaczną obowiązywać przepisy mówiące, że sprzedaż samochodów elektrycznych lub wodorowych w ciągu całego roku ma wynosić co najmniej 22 proc. całej sprzedaży danej marki. Producenci, którzy znajdą się pod progiem, będą płacili horrendalne kary - 15 tys. funtów za auto osobowe lub 9 tys. funtów - za dostawcze.

W kolejnych latach próg będzie podnoszony. W 2025 roku udział sprzedaży aut na baterie ma sięgnąć 28 proc., zaś w 2030 roku ma to być już 80 procent! Zgodnie z przesuniętym niedawno zakazem dotyczącym rejestracji aut spalinowych, w 2035 roku 100 proc. sprzedaży mają stanowić auta elektryczne lub wodorowe.

Wielki problem marek popularnych. Ceny pójdą w górę

Nowe przepisy są dużym problemem dla wielu producentów. Jak obliczyli analitycy firmy Dataforce, udział sprzedaży aut bateryjnych Forda w całości sprzedaży aut tej marki w Wielkiej Brytanii wynosi tylko 2 proc. W jeszcze gorszej sytuacji jest Toyota, której tylko 1 proc. sprzedanych auta zasilanych jest bateryjnie lub wodorowo. Suzuki i Land Rover obecnie w ogóle nie sprzedają aut na prąd, zaś sprzedaży elektrycznych aut Mazdy to zaledwie 3 proc.

W nieco lepszej sytuacji są Nissan, Fiat i Citroen (12-procentowy udział aut bateryjnych), Skoda (13 proc.) oraz Vauxhall, Peugeot i Mini (15 proc.).

Producenci premium nie muszą się martwić

Są też producenci, którzy nowymi przepisami martwić się nie muszą. Należy do nich MG (ta dawna brytyjska marka obecnie jest chińska, udział sprzedaży aut bateryjnych sięga 41 proc.), a także Cupra (31 proc.). Spokojnie spać mogą również niemieccy producenci samochodów premium - Porsche (29 proc.), BMW (25 proc.) i Mercedes (22 proc.). 

Analitycy DataForce podali, że gdyby sprzedaż samochodów w Wielkiej Brytanii w roku 2024 kształtowała się tak, jak w w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy bieżącego roku, to producenci samochodów musieli by zapłacić łącznie 2,4 mld funtów kar. Oczywiście te kary zostały przerzucone na klientów, czyli wliczone w cenę samochodów spalinowych. A to oznacza podwyżki i tak drożejących aut.

Czy nowe przepisy spowodują załamanie rynku?

Zwiększenie sprzedaży samochodów elektrycznych nie będzie łatwe. W Wielkiej Brytanii aż 75 proc. rynku aut bateryjnych stanowią zakupy flotowe. Brytyjczycy nie kupują aut na baterie prywatnie, głównie dlatego, że są drogie. 

Jednak podniesienie cen aut spalinowych popularnych marek na pewno nie przełoży się w prosty sposób na wzrost sprzedaży aut elektrycznych. Pprędzej doprowadzi to do załamania rynku nowych samochodów ogółem. Większości Brytyjczyków po prostu nie będzie stać na samochody, wobec czego zrezygnują z ich zakupu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy