Niezainteresowani rozwojem elektrycznej motoryzacji

Samochody elektryczne w Polsce wciąż są egzotyczną ciekawostką. Z kilku przyczyn. Po pierwsze, wybór dostępnych na rynku modeli jest żałośnie mały. Po drugie, takie pojazdy są piekielnie drogie.

Na przykład mitsubishi i-MiEV kosztuje 160 800 zł, czyli więcej niż najbardziej wypasiony outlander, a peugeot iON 145 400 zł, a zatem drożej od topowej wersji flagowego modelu 508.

Wizja niskich rachunków za "paliwo" może być wobec takich różnic w cenie nieprzekonująca, nie mówiąc o porównaniu komfortu podróżowania i wyposażenia wymienionych aut.

Poważnym, wciąż nierozwiązanym problemem, jest niewielki zasięg samochodów elektrycznych, który sprawia, że takie pojazdy sprawdzają się w zasadzie tylko w mieście. Od kupna "elektryka" odstręcza również słabo rozwinięta infrastruktura obsługi tego typu aut, zarówno pod względem sieci (o ile w ogóle obecnie można mówić o jakiejkolwiek sieci) ogólnodostępnych stacji zasilania, jak i warsztatów, potrafiących te pojazdy naprawiać. Dużym minusem jest także czas ładowania akumulatorów auta na prąd, bardzo długi w porównaniu z kilkoma minutami potrzebnymi do napełnienia baku tradycyjnym paliwem.

Wszystko to w przypadku klientów indywidualnych ogranicza liczbę potencjalnych nabywców elektrycznych samochodów do niewielkiego kręgu osób ponadprzeciętnie zamożnych, dysponujących garażami z dostępem do energii elektrycznej, otwartych na nowinki techniczne, nie obawiających się kłopotów z eksploatacją nietypowych pojazdów.

Sytuacja nie zmieni się bez konkretnych działań państwa. Niestety, rząd wydaje się kompletnie niezainteresowany rozwojem elektrycznej motoryzacji w Polsce. Nie zachęca do kupowania nieemitujących spalin pojazdów jakimikolwiek ulgami podatkowymi (jak pamiętamy, w latach 90. właściciele aut z katalizatorami płacili niższy podatek drogowy). Sam też nie daje przykładu, wyposażając swój park samochodowy w takie auta.

A warto byłoby wzorować się choćby na Estonii, która postanowiła kupić 507 sztuk mitsubishi i-MiEV. Jest to największe w historii pojedyncze zamówienie złożone na ten model. Kilka dni temu podczas specjalnej uroczystości w Tallinie, w której uczestniczył osobiście premier Estonii Andrus Ansip, przekazano pierwszych 50 sztuk elektrycznych mitsubishi. i-MiEV będą wykorzystywane przez miejscowe instytucje opieki społecznej. Estońskie władze traktują ten zakup jako element ogólnokrajowej kampanii promocyjnej samochodów elektrycznych w ramach Programu Inwestycji Ekologicznych.

Warto dodać, że rząd Estonii uruchomił już program dopłat do zakupu pojazdów elektrycznych.

A nam pozostaje tylko westchnąć. Dlaczego inni mogą, a my nie? Nie wszystko da się wytłumaczyć kryzysem. Tym bardziej, że mała Estonia wcale nie jest w lepszej od nas sytuacji gospodarczej.

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zainteresowanie | samochody elektryczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy