Na razie wojna z odkurzaczami. Następne będą samochody?
Unia Europejska po zwycięskiej batalii przeciwko jasno świecącym tradycyjnym żarówkom wypowiedziała wojnę odkurzaczom.
Od września nie wolno już sprzedawać takich urządzeń o mocy większej niż 1600 W. W 2017 r. limit ten zostanie obniżony do zaledwie 900 W. Uzasadnienie: wynikająca z troski o ochronę środowiska chęć ograniczenia poboru energii elektrycznej. Co prawda sceptycy twierdzą, że nic to nie da, bowiem słabszym odkurzaczem sprząta się dłużej, więc bilans energetyczny nie zmieni się lub nawet pogorszy, lecz unijnych decydentów taki argument nie przekonuje
Co to ma wspólnego z motoryzacją? Ano należy się spodziewać, że po rozprawieniu się ze sprzętem AGD Bruksela ostrzej zabierze się do samochodów. Oczywiście już teraz nie pozostawia tej dziedziny życia samopas. Minęło 21 lat od chwili wprowadzenia pierwszych europejskich norm emisji spalin przez silniki samochodowe. Z biegiem czasu były one sukcesywnie zaostrzane, co w konsekwencji przyniosło upowszechnienie takich wynalazków, jak katalizatory, filtry cząstek stałych, koła dwumasowe (możliwość obniżenia obrotów biegu jałowego), systemy start/stop, czy wreszcie downsizing, czyli czerpanie mocy nie z pojemności silnika, ale z zastosowania wspomagaczy, na przykład w postaci turbosprężarek. Słowem: komplikacje, komplikacje, komplikacje. A dla użytkowników: wydatki, wydatki, wydatki...
Z prawodawcami z UE współdziałają lokalne władze poszczególnych państw (przynajmniej niektórych), uzależniając wysokość podatku drogowego od normy emisyjnej, którą spełniają konkretne pojazdy czy ograniczając dostęp do centrów miast dla aut uznanych za mniej "eko". Producenci samochodów podchodzą do narzucanych im wymogów z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony mają trochę trudności technicznych, muszą też przekonać klientów, że trzy cylindry i litr pojemności w zupełności wystarczają do napędzania nawet auta klasy średniej; że silniki V6 są zupełnie niepotrzebne, a V8, nie mówiąc o V12, to wręcz zbrodnia przeciwko ludzkości. Z drugiej strony liczą, że dzięki obniżeniu ogólnej trwałości pojazdów ich interesy będą kręcić się szybciej. Przy okazji zarobią też dostawcy części zamiennych i serwis.
Koncerny motoryzacyjne, a i to nie wszystkie, zaprotestowały ostro właściwie tylko raz - przy okazji nakazu zmiany czynnika chłodzącego w układach klimatyzacji. Na rzekomo bardziej ekologiczny, lecz jednocześnie znacznie droższy i łatwopalny. Uczyniły to zresztą nie z dbałości o portfele nabywców aut, a z obawy o koszty procesów, wytaczanych przez poszkodowanych w ewentualnych pożarach.
Co jeszcze może paść ofiarą pomysłowości Brukseli? Na myśl przychodzi przede wszystkim prędkość. Powody są dwa, i to oba ważne: środowisko i bezpieczeństwo. Wiadomo - im szybciej jedziemy, tym nasz samochód zużywa więcej paliwa, a zatem bardziej zanieczyszcza powietrze szkodliwymi substancjami zawartymi w spalinach. Groźniejsze też są skutki wypadków.
Obecnie prędkość limitują przepisy ruchu drogowego. Możliwości samochodów, nawet typowych miejskich wozidełek, są zazwyczaj znacznie większe. Taką na przykład Skodę Citigo z silnikiem 60 KM można rozpędzić, według danych producenta, do 160 km/godz. W przypadku popularnych kompaktów nie należą do rzadkości auta z łatwością przekraczające 200 km/godz. Dlaczego zatem nie wprowadzić obowiązku technicznego, już w fabryce, ograniczania rozwijanej przez samochody prędkości maksymalnej do, załóżmy, 150 km/godz.?
Ktoś powie: nigdy nie zgodzą się na to Niemcy. Daremne nadzieje. Tamtejsi Zieloni nie próżnują. Już teraz przecież na wielu odcinkach niemieckich autostrad istnieją limity, wprowadzane choćby w imię obniżania poziomu hałasu.
Po prędkości może przyjść kolej na klocki hamulcowe i opony. Niech kosztują dużo więcej niż obecnie. Ważne, żeby pył powstający przy ich ścieraniu nie szkodził środowisku.
Motywem do działania może być zresztą nie tylko ekologia, bezpieczeństwo, ale także zdrowie. Na przykład fotele w samochodach. Zaprojektujmy je tak, aby zmusić Europejczyków do pozbycia się nadwagi albo w ogóle zniechęcić do korzystania z aut...
Przyszłość z punktu widzenia zmotoryzowanych mieszkańców UE rysuje się czarno, ale głowa do góry. Coś się wymyśli. Tak jak w przypadku żarówek. Nie wolno sprzedawać takich o mocy 100 W? No to w sklepach pojawiły się importowane z Chin "setki", które wyglądają identycznie jak zwykłe żarówki, ale mają na opakowaniu adnotację, że nie są źródłami światła, lecz ciepła...