INTERIA.PL pod eskortą milicji
Pojechaliśmy na Krym. Na czarnomorskim wybrzeżu Ukrainy mieliśmy przetestować najnowsze, zmodernizowane wersje skody fabii i roomstera.
Podczas takich imprez organizatorzy zapewniają uczestnikom materiały, które mają zapoznać ich ze specyfiką miejsca.
W broszurce, którą otrzymaliśmy tym razem, obok standardowych informacji o konieczności włączania przez całą dobę świateł, dopuszczalnej zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu (0,0 prom.), dopuszczalnej prędkości (teren zabudowany - 60 km/godz., niezabudowany - 90, autostrada - 110), znalazły się również ostrzeżenia. "Uwaga: ludzie na poboczach, stada psów, brak świateł w innych autach, uszkodzone nawierzchnie dróg, bardzo wąskie drogi, odłamki kamieni na drodze".
I dalej, czerwonym drukiem: "Każdy zjazd z wyznaczonej trasy odbywa się na własną odpowiedzialność kierowcy i to on ponosi ewentualne koszty takiego działania.
Wszystko to zapowiadało spore emocje. Szybko zauważyliśmy jeszcze coś, o czym informator nie wspominał, a co mogło zwiastować dodatkową dawkę adrenaliny. Ale po kolei...
Lotnisko w Symferopolu, największym, liczącym około 350 tys. mieszkańców mieście na Krymie, nosi dumną, aczkolwiek przyznaną mocno na wyrost nazwę Międzynarodowego Portu Lotniczego. Mniejsza o to. Ważne, że wylądowaliśmy szczęśliwie. Zaskakujące, że do oddalonej o 80 km Jałty prowadzi stąd całkiem dobra szosa, początkowo nawet dwupasmowa. Oprócz samochodów jeżdżą nią trolejbusy (to podobno najdłuższa linia trolejbusowa na świecie). W letnim, upalnym sezonie podróż takim pojazdem, niemożebnie zatłoczonym i powolnym, stanowi, jak twierdzą bywalcy, niezapomniane przeżycie. My jednak jedziemy wygodnym autokarem...
Zaczynamy testy. Na parkingu hotelu Porto Mare w miejscowości Ałuszta czekają dostarczone z Polski na lawecie, pachnące nowością i lśniące samochody. Wybieramy zieloną (z białym dachem) fabię z nie oferowanym dotychczas w tym modelu silnikiem 1.2 TSI 105 KM. Auto, efektowne z zewnątrz, wewnątrz również nie rozczarowuje. To bardzo bogato wyposażony egzemplarz, m.in. z nawigacją Amundsen, klimatyzacją automatyczną Climatronic, oknem dachowym i podgrzewanymi fotelami, co o tej porze roku i w tym klimacie nie jest z pewnością najbardziej przydatnym ekstrasem.
Ruszamy w kierunku Jałty. W kolumnie, pilotowani przez milicyjny radiowóz. To odpowiedź na nurtujące nas od wczoraj pytanie: jak jeździć w kraju, gdzie na każdym kroku na kierowców czyhają patrole drogówki? Są wszędzie, co kilka, kilkanaście kilometrów. Czają się w krzakach, na poboczach dróg, wśród zabudowań. Uzbrojone w radary i bloczki z mandatami. Te ostatnie używane są jednak rzadko. Zazwyczaj, jak twierdzą miejscowi, sprawę załatwia włożony do dowodu rejestracyjnego banknot, równowartość 5-10 dolarów.
Szczególnie łakomą zdobyczą dla łowców w mundurach są nader sporadycznie spotykane w tych rejonach samochody na zagranicznych, "zachodnich" numerach rejestracyjnych. Dla zmotoryzowanych obcokrajowców nieuchronne spotkanie z ukraińską milicją oznacza nawet kilkugodzinny przymusowy postój (w przypadku najbardziej opornych osobników) i dużo większy, niż ten ściągany od tubylców, haracz.
Na szczęście nam swoisty immunitet zapewnia eskorta z "kogutem" na dachu. Na jej widok bezradnie opadają wycelowane w auta z polskimi tablicami "suszarki".
Wielokilometrową serpentyną wspinamy się mozolnie na górę Ai Petri. To poważna próba zarówno dla samochodu, jak i dla kierowcy, zwłaszcza jego błędnika. I maszyny, i ludzie przeszli ten sprawdzian pomyślnie. Okazuje się, że silnik 1.2 TSI, układ kierowniczy i zawieszenie fabii również w takich, dość ekstremalnych warunkach "dają radę".
Na rozległym płaskowyżu, będącym jednocześnie szczytem górującego nad całą okolicą wzniesienia, czeka nagroda: wspaniały widok na położone o ponad 1000 metrów niżej miejscowości i brzeg Morza Czarnego. Wieje bardzo silny wiatr, jest o 10 stopni zimniej niż tam, skąd startowaliśmy.
Przesiadamy się do fabii z silnikiem wysokoprężnym (common rail) 1.6 TDI 105 KM. Turbodoładowana jednostka benzynowa TSI pracowała płynnie i cicho. To samo można powiedzieć o "tedeiku". Różnicę widać w spalaniu. Komputer pokładowy pokazał, że benzynówka na trasie: szosa - miasto - stroma i bardzo kręta droga górska (w górę) zużył około 9 litra paliwa na 100 km. Diesel na szlaku: stroma i bardzo kręta droga górska (w dół) - miasto (a właściwie kilka miasteczek) - szosa, palił na 100 km o dwa litry mniej.
W bogatej historii Krymu splatają się dzieje wielu narodów, nie wyłączając polskiego. To, że obecnie półwysep ten należy do Ukrainy, jest pochodną decyzji sekretarza generalnego KC KPZR Nikity Chruszczowa, Ukraińca, który w 1954 wspaniałomyślnie przekazał Krym swojej ojczyźnie, czyli Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej.
W owych czasach gest tow. Chruszczowa nie miał większego znaczenia - tak czy inaczej wszystko rozgrywało się wewnątrz ZSRR. Problem powstał z chwilą uzyskania przez Ukrainę niepodległości. Krym pozostał w jurysdykcji władz w Kijowie, ale cieszy się dużą autonomią. Tutejsza ludność mówi prawie wyłącznie po rosyjsku. W Sewastopolu stacjonują okręty wojenne rosyjskiej floty.
Z epoki, gdy czarnomorskie kurorty były ulubionym miejscem wypoczynku partyjnych bonzów, zachowała się rozwinięta i nieźle utrzymana infrastruktura. Miejscowe drogi to, jak mówią mieszkańcy, "sam cud-miód". Rzeczywiście, są przyzwoitej jakości. Prawdę mówiąc, nigdzie nie trafiliśmy na dramatycznie uszkodzoną nawierzchnię, odłamki kamieni ani też na zapowiadane stada psów.
Po drogach "cud-miód" jeżdżą samochody. Wypasione superfury, auta przeciętne, spotykane w wielu innych krajach, ale również pojazdy pamiętające erę głębokiego komunizmu. Tych ostatnich jest wiele. Bardzo wiele...
Miejscem, w którym przegląda się burzliwa przeszłość i skomplikowana teraźniejszość Krymu, jest Bałakława, będąca kolejnym etapem naszej podróży za kierownicą skody. Kiedyś znajdowała się tutaj supertajna, wydrążona wewnątrz góry baza sowieckich okrętów podwodnych i arsenał broni nuklearnej. Została zlikwidowana ostatecznie dopiero w 1995 r. Władze niepodległej Ukrainy urządziły w tym równie imponującym, co przerażającym obiekcie muzeum.
Bałakława, w ZSRR miasto wojskowe, zamknięte, absolutnie niedostępne dla postronnych, stała się modnym kurortem. Przy nabrzeżu, naprzeciwko restauracji "Golden Symbol", cumują luksusowe jachty bogatych Ukraińców i Rosjan. Na parkingu czekają ich luksusowe limuzyny i kosztowne samochody terenowe.
Ostatni tzw. photopoint na trasie naszego testu urządzono na moście, spod którego kiedyś na pełne morze z podziemnych hangarów wypływały na Morze Czarne łodzie podwodne z czerwoną gwiazdą. Teraz znajduje się tu popularna plaża, zwana "sołdacką".
Przesiadamy się do roomstera, z silnikiem 1.6 TDI 105 KM. Ta sama jednostka napędowa co w fabii, niemal to samo wnętrze, identyczne wrażenia. Pędzimy za naszym migającym niebieskimi światłami pilotem do Symferopola, co chwilę mijając posterunki drogówki. Aż korci, by pomachać tym chłopakom ręką. Na pożegnanie...