Masowa "produkcja" tzw. rzeczoznawców od motoryzacji
Kto w polskich sądach wydaje wyroki? Sędziowie? Wcale nie, wyroki wydają biegli, sędziowie je tylko zatwierdzają i ogłaszają. W większości wypadków bowiem to właśnie od oceny biegłego zależy, komu sąd przyzna rację. Posłuchajcie...
Macie problem: ubezpieczyciel źle wycenił szkodę, kupiliście w salonie lub komisie samochód, który okazał się bublem lub, nie daj Boże, mieliście wypadek i potrzebujecie kogoś, kto wyda fachową opinię o jego przyczynach. Dość oczywistym pomysłem w tej sytuacji jest powołanie rzeczoznawcy. Samochodowego? Motoryzacyjnego? A może biegłego sądowego? A to jest jakaś różnica?
Jest i to dość zasadnicza. Rzeczoznawcy samochodowi muszą spełniać ustawowe kryteria, cyklicznie się certyfikować i są wpisani na listę ministerstwa transportu. To wymaga trochę wysiłku, czasu, no i kosztuje, więc są tacy, którzy idą na skróty. Dlatego zaczęły powstawać rozmaite stowarzyszenia, masowo produkujące rzeczoznawców. Praktycznie bez żadnej kontroli zewnętrznej. Ludzie ci nie mogą używać określenia "rzeczoznawca samochodowy", więc wymyślają różne tytuły, mające świadczyć o ich fachowości; np. "rzeczoznawca motoryzacyjny i maszyn budowlanych", "rzeczoznawca maszynowy" etc. Ponieważ profesje te nie są w żaden sposób uregulowane prawnie, zatem mamy wolnoamerykankę. Wiadomo: każdy może wyrobić sobie taką pieczątkę, jaka mu się żywnie podoba.
Ale tak naprawdę to wszystko jedno, czy w jakieś spornej sprawie zlecę sporządzenie opinii rzeczoznawcy samochodowemu czy jakiemuś innemu. Urzędowa waga takich opinii jest żadna, gdyż są to tzw. opinie prywatne, w związku z tym po ich dostarczeniu do salonu samochodowego, warsztatu samochodowego czy firmy ubezpieczeniowej mogą one po prostu wylądować w koszu. Choć, z drugiej strony, człowiek mający taki dokument jest traktowany ciut poważniej niż inni, a w wyjątkowych przypadkach ów dokument może zostać również dopuszczony przez sąd, który zwykle powołuje jednak swojego biegłego.
Gorzej jest z fachowością wspomnianych opinii. I szczerze mówiąc zupełnie nie zależy ona od tego, czy jej autor figuruje na liście ministerstwa czy nie. Pamiętam taką sprawę... Peugeot 407 spłonął niecałą dobę po założeniu instalacji lpg. Poszkodowany oczywiście poprosił o opinię, a sporządzał ją rzeczoznawca jednego z najbardziej znanych warszawskich biur. Wynikało z niej, że faktycznie przyczyną pożaru był niewłaściwy montaż gazu. Następnie, po kontakcie z firmą ten gaz montującą, rzeczoznawca naniósł, cytat: "niewielką korektę", a wnioski z nowej opinii były dokładnie sprzeczne z wcześniejszymi. W końcu nieco zirytowany zleceniodawca udał się do zwierzchników rzeczoznawcy, czego efektem była opinia kolejna, z której wynikało, że, niestety, ustalenie przyczyn pożaru przekracza ich kompetencje...
Oczywiście czasem takie kwiatki są wynikiem niekompetencji czy niewiedzy, ale myślę, że problem tkwi gdzie indziej.
W momencie, kiedy ktoś posługuje się taką opinią, podkreśla, że jest to opinia "niezależna", co ma świadczyć o jej wiarygodności. W porządku, ale zawsze przecież ktoś taką opinię zleca i ktoś za nią płaci. Zwykle jest to jedna ze stron sporu. Bardzo często bywa tak, że przedstawiamy opinię swojego rzeczoznawcy, a za jakiś czas druga strona przedstawia swoją, dokładnie przeciwną do naszej.
Dam przykład: samochód ściąga lub coś w nim stuka. Rzeczoznawca powołany przez kierowcę mówi, że są to ewidentne usterki, rzeczoznawca serwisu, że ściąganie wynika z nachylenia drogi, podmuchów wiatru, a stuki to "cecha" tego samochodu, mająca znaczenie tylko "estetyczne". Widywałem już takie opinie i to nie jedną...Mam swoją ulubioną parę rzeczoznawców z jednego z dużych miast, którzy zawsze piszą opinie przeciw sobie, idealnie sprzeczne. Przy czym jeden z tych rzeczoznawców w środowisku słynie jako "inżynier honoris causa", gdyż podobno jego politechniczne wykształcenie jest mocno wątpliwe...
Kiedyś, gdy dostawałem opinię rzeczoznawcy, to sądziłem, że wiem już o sprawie wszystko, teraz wiem, że to jest tylko początek stawiania pytań. Jakkolwiek rzeczoznawca ręczy, że sporządzona przez niego opinia wynika z jego wiedzy i doświadczenia, to zwykle pisana jest po myśli zlecającego. Ktoś powie: też mi odkrycie! Z czegoś trzeba żyć, a jest szansa, że zadowolony klient zadzwoni ponownie. Rynek jest trudny i rzeczoznawcy zgodnie przyznają, że z indywidualnych klientów wyżyć się nie da. Największy zarobek dają zlecenia korporacyjne: z firm ubezpieczeniowych, koncernów samochodowych, salonów, warsztatów, wyceny samochodów dla firm leasingowych etc. Powtórzę: każdy liczy się z tym, że zadowolony klient zadzwoni ponownie...
Oczywistą korzyścią z posiadania nawet takiej opinii jest to, że bardzo często rzeczoznawca jest również biegłym sądowym. Mimo, że ma ona status opinii prywatnej, to raczej trudno sądzić, że biegły podważy opinię innego biegłego.
Pamiętajmy jednak, że biegły sądowy to zupełnie inna kategoria, niezależna od ministerstwa lub stowarzyszeń, bo powołuje go sąd. Biegły nie musi przy tym być wcale rzeczoznawcą - jego kwalifikacje ocenia wyłącznie prezes sądu.
Z fachowością tych biegłych jest równie...ciekawie. Pamiętam sprawę z Poznania: na parkingu spłonął nowy Nissan Juke, a spór dotyczył tego, czy przyczyną pożaru był samozapłon czy też wycięcie palnikiem katalizatora. Otóż powołany przez prokuraturę biegły uznał, że...pod Juke'a stojącego na parkingu nie można się w żaden sposób dostać, tym bardziej z palnikiem, a więc jednak samozapłon. Ponieważ osobiście pod Juke'a wlazłem, udowadniając, że się da, rzecznik prokuratury stwierdził, że chyba tę opinię należy jednak uzupełnić. Na pytanie, dlaczego taka dość kontrowersyjna opinia została przez prokuraturę przyjęta, usłyszałem, że sprawę prowadziła, niestety, pani prokurator, z naciskiem na "pani", której tzw. doświadczenie życiowe nie pozwalało właściwie jej ocenić. Później się dowiedziałem, że po tej wypowiedzi prokurator nie miał łatwo z koleżankami z pracy...
Coraz więcej spraw w sądach dotyczy ustalenia przyczyn wypadków drogowych, a biegli zwykle proszeni są o ich rekonstrukcję. Są to trudne sprawy. Ktoś stracił zdrowie lub życie, a w przypadkach poważnych szkód osobowych często walka idzie o miliony złotych. Otóż biegli rekonstruując przebieg wypadku posługują się specjalistycznymi programami komputerowymi. Od znajomego rzeczoznawcy dowiedziałem się, że ich podstawową funkcją jest... stworzenie jak najatrakcyjniejszej wizualizacji przebiegu wypadku. Im efektowniejsza, tym szansa na wygraną w sądzie większa. Jak to ma się do rzeczywistych przyczyn? Różnie...Jeden z ekspertów wprost stwierdził, że może w taki sposób ustawić parametry tego programu, że w zasadzie jest w stanie uzyskać dowolne wyniki. Czy sąd ma jakiekolwiek szanse, żeby taką opinię zweryfikować? Na jakiej podstawie? A co w przypadku skomplikowanych technicznych sporów, dotyczących np. urwanych korbowodów, przekręconych panewek, pękniętych głowic czy zatartych silników lub wtryskiwaczy? Umówmy się, że dla przeciętnego sędziego, a tym bardziej, nie bójmy się tego, pani sędzi, jest to czarna magia, a biegły jest najwyższym autorytetem w tych sprawach. Sądzę zresztą, że podobnie rzecz się ma w innych specjalistycznych dziedzinach, takich jak medycyna czy finanse.
Inna sprawa, że współpraca jest trudna w obie strony: w jednym z biur rzeczoznawczych na własne oczy widziałem listę sądów, dla których ci rzeczoznawcy nie pracują. Powód? Nie mogli się doprosić o pieniądze za swoje opinie, a zaległości były liczone bardziej w latach niż miesiącach.
Chcę, żeby to było jasne: współpracuję na co dzień z wieloma rzeczoznawcami, którzy są wspaniałymi i uczciwymi fachowcami, a w swoich opiniach nie piszą nigdy nic, czego nie byliby w stanie później obronić w sądzie. Wierzę, że takich jest większość. Ale warto, żebyście prosząc o opinię rzeczoznawcę czy mając do czynienia z opinią biegłego, wiedzieli, jak to wszystko działa.
Tomasz Bodył
Autor jest dziennikarzem TVN Turbo