Tragedie na drogach. Policja: winni kierowcy. NIK: fatalne drogi
Najwyższa Izba Kontroli przygotowała raport dotyczący bezpieczeństwa na polskich drogach. Jego wydźwięk można skwitować następująco: jest lepiej, co nie znaczy, że dobrze.
Lepiej, bo chociaż w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba jeżdżących po Polsce pojazdów silnikowych wzrosła z 16,7 mln w roku 2004 do 24,9 mln w 2013 (w tym samochodów osobowych z 12 mln do 18,7 mln), to w tym samym czasie wyraźnie zmalała liczba wypadków drogowych (z 51 069 do 35 847), a także ich ofiar (zabici: spadek z 5712 w 2004 r. do 3357 w 2013 r.; ranni, odpowiednio, z 64 661 do 44 059).
Niedobrze, bo pod względem bezpieczeństwa ruchu drogowego pozostajemy w Unii Europejskiej na niechlubnym końcu. Gorzej jest tylko w Rumunii.
Można zapytać o sens sporządzania podobnych dokumentów. Przecież własne, bardzo obszerne raporty na wspomniany temat publikuje Komenda Główna Policji. Warto jednak zauważyć, że NIK prezentuje odmienny punkt widzenia na poruszane w nich kwestie, co ciekawe, zbieżny z poglądami ogółu zmotoryzowanych Polaków.
Według policji za złą sytuację na drogach odpowiadają przede wszystkim kierowcy. To oni byli w ubiegłym roku sprawcami aż 29 354 spośród ogólnej liczby 35 847 wypadków. Wśród konkretnych przyczyn tych nieszczęść króluje osławione "niedostosowanie prędkości do warunków ruchu" (8276 wypadków), ponadto "nieprzestrzeganie pierwszeństwa przejazdu" (7673) oraz "nieprawidłowe zachowanie wobec pieszego" (4049). Jedynie za 101 wypadków, w których śmierć poniosły 3 (słownie: trzy) osoby, a 104 doznały obrażeń, winę, zdaniem policji, ponosił niewłaściwy stan jezdni.
Tymczasem według NIK najważniejszym powodem fatalnego stanu rzeczy jest właśnie infrastruktura drogowa: brak dróg dwujezdniowych, bezkolizyjnych skrzyżowań, obwodnic, ścieżek rowerowych. Znaczna część dróg wymaga natychmiastowego remontu.
Statystyki obrazujące stan bezpieczeństwa na drogach wyglądałyby zupełnie inaczej gdyby nie pewna polska specyfika. Ci, którzy mają okazję podróżować samochodem po Europie, z pewnością zauważyli, że chyba nigdzie indziej nie spotyka się tylu co u nas pieszych. Maszerujących poboczami, przebiegających przez jezdnię, nieprzewidywalnych w swoich zachowaniach. Od 1 września każdy pieszy poruszający się po zmierzchu poza terenem zabudowanym musi mieć na sobie element odblaskowy. Wprowadzenie takiego obowiązku to krok we właściwym kierunku, chociaż raczej kroczek, bo niczego tak naprawdę nie załatwia. Przypomina leczenie rozległej, krwawiącej rany przez naklejanie plasterka.
W ubiegłym roku odnotowano aż 9266 potrąceń pieszych, którzy stanowili jedną trzecią wszystkich ofiar śmiertelnych wypadków drogowych w Polsce. Sprowadzenie tych wskaźników do standardów zachodnioeuropejskich zaowocowałoby znaczącą poprawą ogólnego stanu bezpieczeństwa na drogach. Jak osiągnąć ten cel? Edukacja od najmłodszych lat, odblaski... - owszem, jednak ludzkich nawyków szybko nie zmienimy. Dlatego radykalną poprawę sytuacji może przynieść jedynie skuteczne odseparowanie ruchu pieszego od kołowego. Dostrzega to również NIK, wskazując na konieczność budowy chodników wzdłuż ruchliwych dróg, bezpiecznych przejść dla pieszych itp.
Co ciekawe, NIK nie powiela stereotypów o będącym rzekomo jednym z głównych zagrożeń na naszych drogach "złomie na kołach", którym jeżdżą Polacy. W tym punkcie pozostaje zgodny z danymi KGP. Według policyjnych statystyk zły stan techniczny pojazdów był w 2013 r. powodem tylko 53 wypadków (6 zabitych, 63 rannych), przy czym w połowie przypadków polegał na brakach w oświetleniu.
Raport Najwyższej Izby Kontroli, okrzyknięty przez media "miażdżącym" czy "druzgocącym", obfituje w wiele trafnych spostrzeżeń i słusznych, aczkolwiek często oczywistych wniosków. Niestety, cechą wspólną podobnych opracowań jest ich znikomy wpływ na rzeczywistość, podejmowanie konkretnych działań. Trafnie skomentował to internauta "Łatek", cytując fragment tekstu piosenki Elektrycznych Gitar: "...już każdy powiedział, to co wiedział, a będzie nadal tak jak jest".