Z ziemi włoskiej do Polski. Na jednym baku! V70 z 1999 roku
Samochodowy wypad na narty w Alpy wiąże się zazwyczaj ze sporymi wydatkami. Koszt paliwa potrafi być porównywalny z kosztem zakupu skipassów lub noclegów dla dwóch osób.
Alternatywą pozostaje długi i zwykle mało komfortowy transport autokarowy lub nieco skomplikowany lotniczy. Okazuje się jednak, że dobrze dobrany samochód w połączeniu z odpowiednim celem podróży potrafi znacznie obniżyć te koszty.
Celem opisywanej grudniowej wyprawy było oddalone od Krakowa o 1150 km włoskie Livigno. Ta wioska, na pograniczu Austrii, Szwajcarii i Włoch, oprócz swoich walorów narciarskich i klimatycznych posiada jedną niepodważalną zaletę dla zmotoryzowanych. Mianowicie leży w strefie wolnocłowej, co powoduje, że litr oleju napędowego kosztuje tam zaledwie 1,05 euro. Chyba już dawno nie miałem tak zadowolonej miny na stacji benzynowej, jak po zatankowaniu do pełna dużego baku mojego samochodu. Koszt tej operacji wyniósł 63 euro, czyli mniej więcej 260 zł. Zaoszczędzone w ten sposób około 100 zł z radością wydałem w bezcłowym sklepie na inne, równie tanie płyny.
Opisywany wyjazd odbyliśmy nie najmłodszym już Volvo V70 pierwszej generacji z 1999 roku, z dobrze znanym silnikiem 2.5 TD rodem z grupy VW. Na dzisiejsze czasy to dość przestarzała, ale i nie wyżyłowana jednostka. 140 koni mechanicznych, no i klekoczący odgłos przypominający epokę niezniszczalnych diesli.
Samo auto to właściwie lifting ostatniego "prawdziwego" volvo, czyli modelu 850. Jest kanciaste, wygodne, pojemne i dostosowane do wyjazdów na narty. Po pierwsze, cały sprzęt spokojnie mieści się wewnątrz wozu. Po drugie, właśnie podczas długich, zimowych wyjazdów na narty docenia się choćby takie elementy wyposażenia, jak podgrzewane fotele czy tempomat.
Opisywany samochód ma przebieg 330 tys. km i został zakupiony pół roku temu od handlarza, który przywiózł go notabene z Włoch. Miała to być pierwsza jego dłuższa podróż, ale ponieważ do tego czasu zupełnie bezawaryjnie przejechał 5 tys. km, więc z pełnym zaufaniem zasiadłem za kierownicą.
Pomimo intensywnych opadów deszczu i śniegu podróż do Włoch zajęła ok. 11,5 godziny. Pod koniec trasy przetestowałem moje volvo na całkowicie zaśnieżonej alpejskiej drodze. Mimo braku systemu ESP, auto prowadzi się całkiem dobrze i przewidywalnie. Bardzo elastyczny silnik pozwala delikatnie ruszać nawet na stromych podjazdach, dlatego utrata przyczepności należy do rzadkości.
Na cały wyjazd wystarczyły dwa tankowania. Jedno w Krakowie i drugie u celu podróży. Wielki, bo 73-litrowy bak pozwala uzyskać zasięg rzędu 1200, a przy bardzo ekonomicznej jeździe nawet 1300 km. Silnik nie wykazuje apetytu również na olej. Po przejechaniu niemal 10 tys. km od wymiany, trzyma poziom.
Ekonomia tego Volvo V70 objawia się nawet w zużyciu płynu do spryskiwaczy - 2 l litry w warunkach jesienno-zimowych wystarczyły na przejechanie trasy prawie 5 tys km. Jeśli dodamy do tego najtańszy na rynku rozmiar opon 195/60/15, to okazuje się, że takie kombi jest naprawdę ekonomicznym pojazdem.
Oczywiście, te zalety zrównoważyć mogą stosunkowo wysokie koszty serwisu i części zamiennych, ale na razie nic się nie psuje i... oby tak dalej.
Koszty
Paliwo: ok 630 zł
Autostrady: 60 zł
Tunel przed Livigno: 140 zł
Suma: 830 zł
Wyszło 415 zł na osobę. Całkiem przyzwoicie, zważywszy że niektóre biura podróży za przejazd autokarem na podobną odległość pobierają opłaty rzędu 300-350 zł od osoby.
Filip