Smutna prawda o fotowoltaice. Też liczysz na "niezależność"?

Poniedziałkowa awaria w elektrowni Bełchatów, która skutkowała czasowym wyłączeniem aż dziesięciu bloków energetycznych, to sygnał ostrzegawczy również dla motoryzacji. Polska energetyka nie jest dziś przygotowana na "miliony" samochodów elektrycznych i - zdaniem ekspertów - musimy przywyknąć do przerw w dostawach energii elektrycznej.

"Jeśli się jest bogatym człowiekiem i właścicielem willi, to sprawa jest prosta: można kupić magazyn energii, założyć panele fotowoltaiczne - zauważa w wywiadzie dla radia RMF FM  prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej. "Panele kosztują chyba 30 tys. złotych, magazyn kosztuje ponad 40 tys. zł i gdy będzie awaria raz na jakiś czas, to będzie to wsparcie dla gospodarstwa. Jaka część społeczeństwa jest w stanie wydać z dnia na dzień 70 tys. złotych? To jest następna odpowiedź. Ale cała reszta społeczeństwa nie jest w stanie tak się zabezpieczyć" - dodaje.

Reklama

To bardzo interesujący wywiad zwłaszcza w kontekście postępującej elektryfikacji parku motoryzacyjnego, związanych z nią zagrożeń i - promowanej dziś jako alternatywy dla "brudnej" energii - fotowoltaiki. Naukowiec nie przez przypadek wspomina w jej kontekście o "magazynie" energii, czyli - po prostu - baterii akumulatorów, której koszt waha się dziś w okolicach 40 tys. zł.

Mowa więc o - skrajnie mało popularnych w Polsce - systemach typu grid-off, czyli zapewniających produkcję energii niezależnie od sieci przesyłowej. Problem w tym, że zdecydowana większość użytkowników fotowoltaiki w Polsce decyduje się na systemy typu grid-on, czyli współpracujące z klasyczną siecią energetyczną. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze są one o ponad połowę tańsze (odpada koszt "magazynu", czyli - jak wspomina prof. Mielczarski - około 40 tys. zł). Po drugie - z uwagi na obecne, preferencyjne w stosunku do fotowoltaiki, przepisy - kuszą niższymi rachunkami za energię elektryczną.

Przypominamy, że w przypadku układów grid-on nadmiar energii przekazywany jest do sieci energetycznej. Ten pomniejszony o 20 proc. "opłaty manipulacyjnej", odebrać można bezpłatne od naszego dostawcy w ciągu roku. W efekcie nadmiar prądu wytwarzany w słoneczny dzień odbiera od nas zakład energetyczny, a sami - w zasadzie za darmo - nocą  (np. ładując samochodów elektryczny) korzystać możemy z "brudnej"(!) energii z sieci (czyli w przypadku Polski produkowanej w przytłaczjącej większości z węgla).

Upraszczając - rolę "akumulatora" pełni tu właśnie sieć energetyczna. Tyle tylko, że w praktyce nie jest ona przecież żadną baterią, a prądu nie da się magazynować na dużą skalę...

Właśnie z tego względu, chociaż na pierwszy rzut oka rozwiązanie wydaje się być idealne dla użytkowników domków jednorodzinnych, w szerszej skali rodzi niestety wiele problemów. Największym jest fakt, że fotowoltaika nie jest stabilnym źródłem energii, więc operatorzy muszą na bieżąco reagować na wszelkie wahania w sieci. Mówiąc wprost - gdyby nawet o danej godzinie udało się osiągnąć rekordowy, 10-procentowy udział fotowoltaiki w ogóle wytworzonej w Polsce energii elektrycznej, klasyczne bloki energetyczne i tak muszą pozostawać pod parą na wypadek, gdyby wydajność paneli nagle zmalała.

Innymi słowy - inwestycje w fotowoltaikę w marginalnym stopniu wpływają na zmniejszenie ilość pochłanianego przez elektrownie węgla (a więc i emitowanego CO2), za to coraz częściej usłyszeć można opinie, że dramatycznie przyczyniają się do wzrostu usterkowości samych bloków energetycznych. Te projektowano bowiem do pracy ciągłej, a nie - jak ma to miejsce obecnie - częstych zmian ciśnień (kotły) i obciążenia generatorów. O tym, ile pracy wymaga ponowne uruchomienie bloków energetycznych najlepiej świadczy właśnie poniedziałkowa awaria w Bełchatowie. Ponowny rozruch dziewięciu wyłączonych awaryjnie boków zajął przecież ponad dwie doby!

W tym kontekście warto zdawać sobie sprawę, że fotowoltaika pracująca w trybie grid-on nie daje użytkownikowi żadnej niezależności energetycznej. Wyłączenie napięcia sieciowego sprawia bowiem, że sterujący ogniwami fotowoltaicznymi falownik wyłącza naszą domową elektrownię! Takie rozwiązanie wymuszają po prostu przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Gdyby produkowany przez nas prąd trafił do wyłączonej z eksploatacji sieci mógłby np. porazić pracującej na niej serwisantów!

Mówiąc wprost, jeśli marzy wam się energetyczna niezależność na wypadek przerw w dostawach energii, zdecydowanie tańszym i pewniejszym rozwiązaniem jest... klasyczny, zasilany benzyną lub olejem napędowym generator i przedłużacz, którym doprowadzimy prąd do najważniejszych urządzeń (np. pieca gazowego). W takim przypadku - właśnie ze względów bezpieczeństwa - również nie możemy podpiąć się do domowej sieci bez stosownych przeróbek domowej instalacji.

Jeśli natomiast chcielibyście zasilać dom i ładować swój samochód elektryczny zieloną energią wytworzoną przez własną elektrownię fotowoltaiczną, rozwiązaniem jest wyłącznie układ typu grid-off, na który - lekką ręką - wydać trzeba obecnie około 100 tys. zł. To koszt, który wypadałoby uwzględnić, planując "tanią i zieloną" eksploatację samochodu elektrycznego... 

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama