Alfa, czyli spełnienie marzeń

Spełnienie marzenia o jednym z najpiękniejszych samochodów świata czyli krótka historia jak zostałem według Jeremyego Clarksona prawdziwym fanem motoryzacji.

Bella, bo tak pieszczotliwie okrzykniętą została moja motoryzacyjna wybranka to nic innego jak Alfa Romeo 156 sportwagon - samochód, który od zawsze gdy tylko się pojawił był moim marzeniem.

Pamiętam doskonale 2000 rok, salon Alfy w Krakowie i pierwszą sztukę sportwagonki jaka tam stała z rzędowym 4 cylindrowym twin sparkiem o pojemności 2 litrów. Pamiętam do dziś lśniący srebrny lakier, grafitowe welury, cudowne blaty zegarów oraz szykowną końcówkę wydechu, która miała dawać upust 155 koniom drzemiącym pod maską zwieńczoną scudetto.

Miałem wtedy ledwie 10 lat ale byłem zakochany w tym samochodzie... Niestety, cena ponad 130 tysięcy złotych była wtedy zaporową i moi rodzice kupili zdecydowanie inny wóz.

Reklama

Mamy rok 2009, czerwiec... po długich poszukiwaniach samochodu dla siebie i zjeżdżeniu połowy małopolski bordową taczką zwaną thalią byłem kompletnie zrezygnowany. Nie mogłem znaleźć żadnego godnego uwagi samochodu za kwotę około 12 tysięcy złotych. Pomagali mi wszyscy, ale nie było niczego sensownego na rynku.

10 czerwca, godzina 12 w południe na skrzynkę mailową dostaję wiadomość z linkiem do oferty przepięknego włoskiego wozu, do auta, które od zawsze kochałem i na dodatek... dokładnie takiego jakie widziałem 10 lat wcześniej w salonie. Mój przyjaciel znalazł go przypadkiem a na dodatek samochód był z tego samego miasta. Nie czekałem długo - zadzwoniłem i umówiłem się jeszcze tego samego dnia na oględziny. Wieczorem gdy przyjechałem do sprzedawcy, wiedziałem, że będę podekscytowany... nie wiedziałem jednak, że aż tak.

Samochód był zachowany w naprawdę bardzo dobrym stanie a wnętrze wyglądało jak nowe. Wybrałem się na przejażdżkę testową - byłem coraz bardziej zachwycony Alfą... mój mechanik także nie miał zastrzeżeń co do jej stanu, nie licząc jednego górnego wahacza z przodu. Po powrocie do domu sprzedającego zabrałem się za przeglądanie papierów. Książka serwisowa, dowód, faktury , ubezpieczenia i cała reszta... aż doszedłem do karty pojazdu. Tej chwili nie zapomnę nigdy! Niby zwykły świstek, nic znaczącego a jednak... bo samochód, który właśnie oglądałem okazał się być dokładnie tą sztuką, która skradła mi serce 9 lat wstecz!

Przecierałem niejednokrotnie oczy ze zdumienia, sprawdzałem wielokrotnie daty, salon i pierwszą rejestrację (posiadałem fotkę alfy z salonu, która była wtedy w nim już zarejestrowana) - TO TEN SAMOCHÓD ! Wiedziałem, że czeka mnie ciężka noc... 11 tysięcy złotych to dla 19 latka wielka kwota pieniędzy odkładana latami a także przez rok w sporej części wypracowana. Musiałem jednak się spieszyć z decyzją bo nie byłem jedynym chętnym a możliwość spełnienia marzenia i zakupienia auta swojego dzieciństwa to jak wygrana na loterii.

Nie będę przedłużał... tak to już jest z alfami - ich nie kupuje się rozumem a sercem i od 13 czerwca 2009 roku stałem się w pełni prawowitym alfistą. Po dziś dzień przejechałem moją Bellą ponad 20 tysięcy kilometrów. To nieprawda, że te auta psują się bardziej od innych... nieprawda, że kupują je tylko kretyni. To samochody z duszą, którym należy się królewskie traktowanie - wtedy nie sprawiają żadnych niespodzianek.

A co mam na myśli mówiąc królewskie? Terminowe wymiany oleju, wymiana pasków rozrządu co 60 tysięcy kilometrów i stosowanie dobrej klasy części zamiennych - to wszystko odwdzięcza się naprawdę bezproblemową eksploatacją ... i czymś więcej, bo alfa pozwala poczuć prawdziwego ducha sportu. Piękny gang silnika twin spark (acz prawdziwą rysę na mózgu funduje włoskie busso znane choćby z GTA ), sportowy układ kierowniczy, świetne zawieszenie (acz na nasze drogi to chyba tylko T34 się nadaję) i to uczucie gdy opatulony w fotelu Recaro, ściskając kierownicę MOMO wystrzeliwuję wskazówkę obrotomierza niczym z procy po przekroczeniu 3 tys obrotów aż pod czerwone pole.

Mogę się tu rozwodzić o uczuciach, o pasji, o duszy jaką niewątpliwie ma Alfa Romeo. Pytanie jednak czy warto? I tak znajdzie się tu tysiące miłośników niemieckich i japońskich marek, którzy skwitują 100 lat tradycji zasłyszaną nieziemską awaryjnością i zarzucą kiepskim żartem czemu alfiści nie witają się na drodze ... acz tutaj mamy chyba do czynienia z pewnym niedoinformowaniem bo to właśnie alfiści są tak zgraną grupą, że pozdrowienia na drodze dla nich to codzienność i czysta przyjemność.

Niech będzie... dam trochę radości fanom siermiężnych maszyn o stylistyce inspirowanej schronami atomowymi. Tak - można sobie ubrudzić łapki posiadając alfę. Czasem trzeba otworzyć maskę, dolać płynu do spryskiwaczy, sprawdzić olej i wymienić jakąś żarówkę. Czasem po prostu trzeba zadbać o to by nasza piękna Włoszka nie miała powodu do kaprysu, a nie czekać na ostatnią chwilę i samemu powodować, że pasek rozrządu się zerwie, wariator faz rozrządu zacznie benzynę czynić dieslem a któryś z wałków rozrządu wyleci bokiem.

Dzięki mojej Belli mam jeszcze coś więcej niż inni... bo wiem czym jest to uczucie, gdy rano wstaję z łóżka i podchodzę do okna by popatrzeć na to, co mimo 10 lat wyglądem wywołuje po dziś dzień szybsze bicie serca. Zresztą kilka dni temu ktoś chciał także poczuć jak to jest cudownie obudzić się rano i spojrzeć na Alfę stojącą na podjeździe, bo zechciał ją ukraść, lecz stacyjka okazała się na szczęście nie lada wyzwaniem.

A jaka będzie przyszłość? Przyszłością będzie szyty na miarę pokrowiec w krwistej czerwieni dla Belli i druga piękna włoszka obok... 159.

156 nie sprzedam... to coś więcej niż samochód - to członek rodziny, spełnienie marzeń z dzieciństwa. (*) - ten tekst to efekt naszego apelu o nadsyłanie opinii o waszych samochodach. Czekamy na kolejne.

Oceń swoje auto. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta | marzenia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy