15-letni golf to świadomy wybór?

Jeżeli dobrze wsłuchamy się w opowiadania naszych ojców i dziadków, możemy nawet zacząć żałować, że urodziliśmy się tak późno. Minione lata przedstawiają oni przeważnie w formie zabawnych anegdot, że aż łza się w oku kręci. Nie oznacza to jednak, że "za komuny żyło się lepiej", a przed wojną byliśmy gospodarczą potęgą. Tęsknota za "starymi, dobrymi czasami" jest w istocie tęsknotą za własną młodością...

Podobne zjawisko można zaobserwować w motoryzacji. Jeśli prześledzić wpisy na internetowych forach, szybko dojdziemy do wniosku, że złote czasy czterech kółek to odległa przeszłość. Nie brakuje opinii, że stare samochody miały w sobie "duszę", że robiono je dokładniej niż dzisiaj i - jednym słowem - we wszystkim górowały nad obecnymi, przepełnionymi elektroniką maszynkami do jeżdżenia. Czy to jest prawda?

W Polsce, gdzie średni wiek samochodu znacznie przekracza 14 lat, tego typu podejście do motoryzacji nie powinno nikogo dziwić. W myśl przysłowia: "Każda sroka swój ogonek chwali", wielu z nas chce wierzyć, że piętnastoletni golf, którego jesteśmy właścicielem, to świadomy i rozważny wybór.

Reklama

Jest to oczywiście prawda, ale nie zapominajmy, że słowa "świadomy" i "rozważny" to wynik naszej kondycji finansowej. Niestety, na tle innych krajów europejskich nasze zarobki wciąż daleko odstają od pułapu, który określić można mianem minimum przyzwoitości.

Stare nie zawsze jare!

Trzeba jednak przyznać, że na rynku faktycznie spotkać można kilka aut, które - chociażby za sprawą utraty wartości - zdają się potwierdzać opinię o wyższości aut projektowanych przy pomocy desek kreślarskich nad stworzonymi przez inżynierów na ekranie komputera. Słowo "wyższość" ma jednak bardzo jednostronny wydźwięk - dotyczy bowiem wyłącznie bezawaryjności i jakości wykonania.

Są to, rzecz jasna, bardzo ważne i pożądane przez nabywców cechy, ale czy fakt, że w kabinie mercedesa W124 odnajdziemy prawdziwe drewno, w hierarchii motoryzacyjnych osiągnięć stawia to auto wyżej niż młodsze generacje klasy E?

To prawda - niegdyś zaprojektowanie pojazdu od postaw trwało nawet 10 lat. Tyle czasu potrzeba było na opracowanie i zbudowanie prototypów, na testy wytrzymałościowe i całą otoczkę niezbędną do uruchomienia produkcji. Dziś ten sam efekt osiągnąć można już w kilkanaście miesięcy.

Zwłaszcza okres testowania uległ znacznemu skróceniu (więcej obliczeń wykonują komputery), przez co logiczne jest, że producentom zdarzają się głośne wpadki w postaci akcji przywoławczych. Czy jednak samochody wprowadzane na rynek np. 20 lat temu były wolne od wad?

Wbrew pozorom, nie! Dla przykładu, po wprowadzeniu do sprzedaży legendarnego dziś modelu W124, Mercedes zmierzyć się musiał z ogólnym niezadowoleniem, bo klienci - głównie taksówkarze - skarżyli się na... źle zamontowane fotele. Sytuacja była tak napięta, że firma obiecała usunąć tę usterkę we wszystkich sprzedanych egzemplarzach.

Wpadki były, są i będą się zdarzać nawet najlepszym. Nie można też zapominać, że legendarna trwałość dawnych aut brała się również z ich kiepskiego wyposażenia seryjnego. Doskonale odzwierciedla to przykład volkswagena golfa.

Bardzo trudny wybór

Pod względem bezawaryjności II generacja tego modelu uznawana jest za prawdziwą ikonę. Niezależnie od przebiegu, wieku czy warunków atmosferycznych - na starego golfa "dwójkę" zawsze można było liczyć. Niestety, gdy - wraz z debiutem III generacji auta - w wyposażeniu upowszechniły się takie "dodatki", jak wspomaganie kierownicy, ABS czy elektrycznie sterowane szyby i klimatyzacja, samochód - nawet w niemieckich rankingach niezawodności - spadł się o kilkadziesiąt pozycji.

Wyposażenie starszych pojazdów było ascetyczne, dlatego w większości nie miało się w nich co zepsuć...

Nie mamy, rzecz jasna, na celu namawiać nikogo do tego, by wbrew rozsądkowi zaciągał długoletnie kredyty i biegł do salonu po nowe auto. Doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, że z pustego i Salomon nie naleje, a kiepska kondycja finansowa Polaków, w większości przypadków, nie jest naszą winą. Pamiętajmy jednak, by w poszukiwaniu "bezawaryjnych samochodów nie do zajechania" nie przekroczyć pewnej granicy, której możemy później żałować.

Nie każdy model, który wyceniany jest znacznie wyżej niż młodsze pojazdy konkurencji, wart jest żądanej przez właściciela kwoty. Większość nawet tych "pancernych" samochodów znajduje się przeważnie w kiepskiej kondycji technicznej. Dotychczasowi ich właściciele, wierząc w nienaganną opinię o takim aucie, zaniedbują czynności serwisowe, a sprowadzone z Zachodu mercedesy czy golfy często nie nadają się nawet na wkład do pieca hutniczego (z takiej ilości szpachli trudno wytopić odrobinę metalu!).

Oczywiście, jeśli ktoś całe życie marzył o golfie II czy mercedesie W124, to nie mamy zamiaru odradzać mu takiego zakupu. Samochód - przynajmniej naszym zdaniem - powinien też dawać odrobinę przyjemności.

Teraz to są dopiero samochody...

Nie zapominajmy jednak, że przy obecnym natężeniu ruchu takie auta zdecydowanie lepiej sprawdzą się w roli służących okazyjnie zabawek niż pojazdów codziennego użytku. Pamiętajmy też, że słowo "bezawaryjne" oznacza w tym przypadku fakt, że samochód odpala i jeździ. Jak jeździ? To już zupełnie inna para kaloszy...

Dla przykładu: mistrz niezawodności - mercedes W124 - z popularnym, dwulitrowym dieslem o mocy 72 KM przyspiesza do 100 km/h w 18,5 sekundy (to dane fabryczne, dziś mało który pojazd może się nimi pochwalić). Prawdziwymi demonami prędkości okażą się więc przy nim w zasadzie wszystkie autka miejskie z benzynowymi silnikami poniżej 1 l. To samo dotyczy również innych aspektów, jak np. zachowanie w zakrętach czy hamowanie.

Najważniejszą i najczęściej pomijaną w dyskusjach kwestią jest jednak zachowanie się takiego auta w czasie wypadku. Przypomnijmy, że EuroNCAP, czyli organizacja badająca poziom bezpieczeństwa nowo produkowanych samochodów, powstała w 1997 roku, a ostatnie "cywilne" W124 zjechały z taśmy produkcyjnej trzy lata wcześniej.

Stare auta w większości nie mają poduszek powietrznych ani systemu ABS, jednak największą ich wadą są jednak "pancerne" nadwozia, które nie były projektowane tak, by w razie wypadku przyjąć na siebie i rozproszyć jak największą energię.

Dla przykładu: za cenę dobrze utrzymanego W124 (ok. 10-15 tys. zł) bez trudu kupimy porównywalne klasowo volvo V70 czy np. lagunę II generacji. To prawda, że to ostatnie auto ma przydomek "królowej lawet", że wewnątrz nie znajdziemy tu prawdziwego drewna, a na masce nie będzie świecić gwiazda, ale w zderzeniu tych dwóch pojazdów pasażerowie nawet idealnie utrzymanego mercedesa nie będą mieli najmniejszych szans...

Zastanówmy się więc dobrze, czy hipotetycznie niższe koszty eksploatacji podyktowane mniejszą awaryjnością (nieistniejącego wyposażenia) warte są ryzyka.

Cóż z tego, że dziś narzekacie na swojego psującego się passata B6 czy lagunę II? Nie zapominajmy, że mimo iż nie tak dopracowane jak kiedyś, to jednak są to wygodne i - co najważniejsze - bezpieczne pojazdy.

I zobaczycie, że za 30 lat opowiadać będziecie wnukom, że "kiedyś, to dopiero były samochody"!

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy