Skoda Kamiq 1.5 TSI Monte Carlo - Skoda ze stylówką

Na ubiegłorocznym salonie we Frankfurcie zadebiutowała Skoda Kamiq w - inspirowanej rajdami - odmianie Monte Carlo. Czy miejski crossover w nietypowej wersji dobrze wywiązuje się z roli jedynego auta w rodzinie?

Na początek kilka słów wyjaśnienia. Usportowione Skody kojarzą się głównie z modelami serii RS. Te pochwalić się mogą nie tylko dedykowanymi akcentami stylistycznymi, ale też, a raczej przede wszystkim, odpowiednim zapasem mocy. Modele sygnowane nazwą "Monte Carlo" to zupełnie inna para kaloszy. Tutaj liczy się przede wszystkim styl i komfort użytkowania. Mamy więc do czynienia z bogato wyposażonymi autami ze szczytu cennika, ale dostępnymi również z bazowymi, "cywilnymi" jednostkami napędowymi. To ukłon w stronę ludzi lubiących wyglądać i czuć się w swoim aucie dobrze, ale niekoniecznie chcących napawać się rykiem wydechu.

Reklama

Efektem takiego rozumowania czeskich marketingowców jest właśnie Skoda Kamiq Monte Carlo - "wszystkomająca", efektownie stylizowana odmiana, pod maską której pracować może... trzycylindrowy 1.0 TSI o mocy 115 KM. Jeśli ktoś wymaga od auta czegoś więcej niż "tylko" 10 sekund do 100 km/h i prędkości maksymalnej ponad 190 km/h, zawsze zdecydować się też może na odmianę 1.5 TSI. Dokładnie taką, jaka znalazła się w "naszej" testówce. Do dyspozycji jest wówczas 150 KM i 250 Nm (1500-3500 obr./min.). W zestawieniu z 7-stopniową, dwusprzęgłową, przekładnią DSG otrzymujemy całkiem niezłe osiągi. Sprint do setki zajmuje 8,4 s, a prędkość maksymalna sięga 212 km/h. Średnie zużycie paliwa? Rozsądnie posługując się pedałem przyspieszenia łatwo uzyskać wynik w okolicach 7 l/100 km. Całkiem sensownie!

Wróćmy jednak do meritum czyli tak zwanej "stylówy". Kamiq Monte Carlo udowadnia, że Skoda nie musi być generycznym narzędziem do przemieszczania się w przestrzeni dla przedstawicieli handlowych i kadry zarządzającej niższego szczebla. Elegancji dodają tu czarne akcenty w postaci chociażby osłony chłodnicy, nakładek progowych czy elementów zderzaków. Czarne są też napisy na klapie bagażnika, obudowy lusterek, dach oraz 17-calowe obręcze kół ze stopów lekkich. Całość, w połączeniu z reflektorami LED (z funkcją dynamicznych kierunkowskazów) może się podobać, chociaż nie wszystkim przypadną do gustu proporcje auta.  W naszej opinii stylistycznie samochód plasuje się gdzieś pomiędzy Suzuki Ignis, a... BMW X1.

Nazwa Monte Carlo zobowiązuje również do sportowych akcentów we wnętrzu. Należą do nich na przykład sportowe fotele ze zintegrowanymi zagłówkami oraz czarna tapicerka z rasowymi czerwonymi wstawkami. Na stronach Skody przeczytać można, że czerwone akcenty nawiązują do - sic! - "świata wyścigów". No cóż...

Jeśli chodzi o poziom wyposażenia - naprawdę nie ma na co narzekać. Każdy Kamiq ze znaczkiem Monte Carlo na przednich błotnikach pochwalić się może: dwustrefową klimatyzacją, panoramicznym dachem, 8-calowym ekranem multimediów, kamerą cofania, czujnikami parkowania oraz adaptacyjnymi przednimi reflektorami.

No dobrze, ale czy Kamiq jeździ równie dobrze, jak wygląda? I tak, i nie... Na osiągi i precyzję prowadzenia narzekać nie można. Nam płacą jednak za szukanie dziury w całym. Mając do dyspozycji blisko 19 cm prześwitu i 250 Nm aż prosi się o wersję z napędem na obie osie. Niestety - mamy tu do czynienia z płytą podłogową MQB-A0 stworzoną dla aut segmentu B, a niej obecności 4x4 nie przewidziano. Nie ma jednak "tego złego", bo taka architektura ma również plusy. Do tych zaliczyć można na przykład pojemność bagażnika. Wyposażony w podwójną podłogę kufer Kamika mieści pakunki o objętości 400 litrów. Oznacza to, że auto śmiało pełnić może funkcję jedynego w rodzinie - nie straszne mu ani wakacyjne wyjazdy, ani podróże z dziećmi (w bagażniku "gubi się" składany wózek spacerowy).

Sporo dobrego powiedzieć można też o przestrzeni w kabinie. Cztery dorosłe osoby podróżują w zaskakująco komfortowych warunkach. Z tyłu wygospodarowano dużo miejsca na nogi, problemu z uderzaniem głową o dach nie mają też wyżsi pasażerowie.

Z perspektywy kierowcy drażnić może właściwie tylko działanie panelu klimatyzacji. Z zupełnie niezrozumiałych dla nas powodów w nowych Skodach nie znajdziemy na nim pokrętła do ustawiania siły nawiewu. Zamiast tego musimy wcisnąć przycisk z napisem "menu", który wywoła odpowiedni ekran funkcyjny na "wolnostojącym" ekranie dotykowym. W efekcie - zamiast jednej - musimy wykonać dwie czynności, co samo w sobie nie byłoby może aż tak irytujące, gdyby nie fakt, że system multimedialny startuje wyraźnie wolniej niż na przykład silnik. Wniosek - chcąc ustawić nadmuch zaraz po wejściu do auta musimy poczekać, aż cały infotainment "wstanie". Poza tym trudno jednak dopatrzyć się jakichkolwiek większych uszczerbków w komforcie (również akustycznym) czy ergonomii. Wszystko działa dokładnie tak jak powinno, a obsługa nie wymaga studiowania instrukcji. Ot skondensowany wyciąg ze skodowskiej maksymy Simply Clever. 

Ceny? Bazowa odmiana Monte Carlo z silnikiem 1.0 TSI (115 KM) to wydatek co najmniej 90 800 zł. Znośnie, chociaż trudno mówić o okazji. Testowana wersja z silnikiem 1.5 TSI (150 KM) i opcjonalną (dopłata 6350 zł) siedmiostopniową przekładnią DSG startuje z cenami od 103 850 zł. Jeśli - jak w przypadku auta prasowego - domówimy do niego jeszcze takie dodatki, jak np.: elektrycznie sterowana pokrywa bagażnika (1600 zł), aktywny tempomat (2600 zł), sportowe zawieszenie (1850 zł) czy fabryczną nawigację Amundsen (5250 zł) łatwo otrzeć się o 120 tys. zł! Sporo, ale z drugiej strony to wciąż o około 10 tys. zł mniej, niż trzeba by zapłacić za podobnie wyposażonego Volkswagena T-Crossa.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy