Gdy w samochodzie elektrycznym zabraknie prądu...

Pewnego wieczoru zasięg w testowanym przez nas od dłuższego czasu Volkswagenie ID.3 spadł do 29 kilometrów. Jesteśmy w Krakowie, więc cóż, strachu nie ma. Damy radę. Styczniowa noc była jednak jak na współczesne zimy wyjątkowo mroźna. Kiedy nazajutrz, około południa, ponownie uruchomiliśmy samochód, wskaźnik w postaci żółwia, sygnalizujący jazdę na rezerwie (i wynikające stąd ograniczenie mocy oraz niektórych funkcji komfortu) zmienił kolor z żółtego na czerwony. Na wyświetlaczu pojawił się komunikat: "Możliwe już tylko manewrowanie" oraz informacja, że poziom naładowania akumulatora wysokiego napięcia wynosi zaledwie 8 proc.

Ups, wyglądało to groźnie. "Możliwe już tylko manewrowanie"? Instrukcja obsługi ostrzega, że w takiej sytuacji samochód będzie poruszał się z prędkością maksymalnie 7 km/godz. i "wkrótce nastąpi unieruchomienie pojazdu w ruchu ulicznym".

Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, ID.3 nadal jechał całkiem żwawo. Ponieważ od najbliższego punktu ładowania dzieliły nas jedynie nieco ponad  dwa kilometry, więc postanowiliśmy zaryzykować. Nie zraziliśmy się również informacją z nawigacji na głównym ekranie, wedle której ładowarka przy centrum handlowym "Dekada" jest zajęta. Okazało się, że intuicja nas nie zawiodła, bowiem przy charakterystycznym białym słupku było pusto. Uff...

Reklama

Najpierw podpięliśmy się do gniazda prądu stałego 22 KW. System pokładowy poinformował, że cały proces, zaczynając od 6 proc., potrwa 5 godz. i 20 min. Długo. Dlatego po wizycie w pobliskiej księgarni i przejrzeniu nowości wydawniczych wróciliśmy do auta i podłączyliśmy mocniejsze źródło energii: 50 KW.

Przewidywany czas ładowania radykalnie się skrócił - do 2 godz. i 45 min. (zaczynając od 29 proc. energii w akumulatorze i zasięgu 76 km). Jeszcze szybkie zakupy spożywcze i z zapasem prądu na 201 km (76 proc. pojemności baterii) można było ruszać dalej...

Aha, warto wspomnieć, że gdy "tankowaliśmy" nasze ID.3, na miejscu pojawiła się pomoc drogowa z niebieskim Renault ZOE na pace. Jak dowiedzieliśmy się od kierowcy lawety, był to samochód z firmy wynajmującej elektryczne auta na minuty. Gdy poziom energii w akumulatorze takiego pojazdu spadnie (prawie) do zera, jest on przywożony do punktu ładowania i tu pozostawiany. Resztą zajmują się już pracownicy carsharingu.

Czy nasz rozmówca wykonuje dużo takich kursów? Otóż "przy takiej pogodzie sporo". I nie jest to dobra wiadomość dla indywidualnych użytkowników "elektryków", gdyż przy szybkim rozwoju wspomnianych usług, grozi notoryczną blokadą publicznych ładowarek.   

    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy