Ford Mustang Mach-E AWD. Oswajanie dzikiego rumaka
Kiedy Ford ogłosił, iż pierwsze jego auto w pełni elektryczne będzie nazywało się Mustang, w środowisku motoryzacyjnych maniaków zawrzało. Jak to, amerykański producent wyrzeknie się dziedzictwa swojego sportowego modelu? Z perspektywy czasu - a ta zawsze jest najlepsza - okazało się, że taka decyzja była całkiem zasadna.
Elektryfikacja motoryzacji trwa w najlepsze i wydaje się, że nic i nikt (no prawie) nie jest tego w stanie zatrzymać. Nie dziwi zatem, iż w gronie producentów, którzy w swoim portfolio chcą (albo muszą) mieć pojazdy zeroemisyjnej jest również Ford. Całkiem pokaźna gama wszelkiego rodzaju hybryd to za mało aby sprostać współczesnym wyzwaniom, wobec czego w ofercie znajdziemy dzisiaj elektryczny model, który łączy w sobie nowoczesne technologie i legendę budowaną od połowy lat 60tych ubiegłego wieku.
Mustang Mach-E to - w przeciwieństwie do konwencjonalnego przodka - zgrabny SUV, czyli tak naprawdę najmodniejszy i najpopularniejszy obecnie typ nadwozia. Podobnie jak sportowe dwudrzwiowe coupé, narowisty koń najnowszej generacji również dostarcza wielu emocji.
Jest równie mocny. Dynamiczny. Świetnie wygląda. Ma inny kształt nadwozia. Bez dwóch zdań Mustang Mach-E może się podobać, a dla motoryzacyjnych purystów mamy przesłanie: współczesny rumak Forda nie jest gorszy lub lepszy od poprzednika. On jest po prostu inny.
Wraz z dzisiejszym dniem rozpoczynamy w redakcji Interii ujeżdżanie dzikiego rumaka. Amerykańskie prerie zastępujemy mazowieckimi równinami. Góry Skaliste, tatrzańskimi szczytami, a Wielkie Jeziora cudownymi Mazurami.
Mach-E, który trafił w nasze ręce to wersja z napędem na cztery koła, silnikami o łącznej mocy 296 koni mechanicznych i akumulatorem o pojemności 75 kWh, gwarantującym zasięgi rzędu 400 kilometrów.
Prastare indiańskie przysłowie mówi: nie oceniaj dnia po wyczerpanie baterii w komórce. A zatem na koń - i do dzieła.
Elektromaniak Polski, MW
***