Dakar 2014. Rafał Sonik przybił piątkę z prezydentem

Po dwóch dniach ścigania po bezdrożach Boliwii, uczestnicy Rajdu Dakar wjechali do Chile.

Rafał Sonik na mecie w Calamie stawił się z czwartym czasem, tracąc do Ignacio Casale 16 minut. Przewaga Chilijczyka w klasyfikacji generalnej nad drugim Sonikiem wzrosła tym samym do 45 minut. To jednak wciąż nie jest wiele, w perspektywie zbliżających się trzech niezwykle wymagających odcinków specjalnych na piaskach Atakamy.

- Nigdy wcześniej nie byliśmy w sytuacji, żeby na tym etapie rajdu trzech czołowych zawodników dzieliło tylko 45 minut. Zawsze lider miał już około dwóch, trzech godzin przewagi i trudno było o jakąś zmianę. Teraz każda usterka, awaria, poważniejsza pomyłka nawigacyjna może przewrócić klasyfikację do góry nogami. Trzeba więc być bardzo skupionym do samego końca zmagań, zwłaszcza że przed nami bardzo długie etapy. Wiadomości są więc dobre, bo po raz pierwszy od lat rajd może się rozstrzygać na ostatnich kilometrach - mówił pełen optymizmu Sonik.

Na trasie 8. etapu kapitan Poland National Team ponownie stracił kilkanaście minut do rywali z powodu słabszego quada. Znaczne wysokości nie sprzyjały jego silnikowi, który na długich prostych nie pozwalał rozwijać odpowiednich prędkości, przez co cały czas pozostawał ok. 15 km/godz. wolniejszy niż konkurencja. - Cały czas jechałem w kurzu i niesamowicie się frustrowałem. Na tej wysokości wszyscy są albo zdekoncentrowani, albo podenerwowani. Dla mnie to nawet dobrze, bo jak się wkurzę, to lepiej jeżdżę, więc jest szansa, że dobrze pojadę kolejne odcinki.

Reklama

- Dakar jest jak mecz i może się rozstrzygnąć nawet na ostatni etapie, ale wygląda na to, że dużo odpowiedzi poznamy właśnie na najbliższych trzech, może czterech oesach - dodał quadowiec.

Ostatnie dwa dni motocykliści i quadowcy spędzili w Boliwii, która Dakar gościła pierwszy raz w historii. Rafała Sonika zachwyciły widoki, ale był też pod ogromnym wrażeniem zainteresowania miejscowych kibiców. - Boliwijskie góry są piękne, dzikie, surowe i kompletnie nieprzyjazne człowiekowi. A jednak miejscami toczy się tu życie, a nawet mieszkańcy tych pustkowi próbują uprawiać rolę - relacjonował rajdowiec.

- Jeśli zaś chodzi o kibiców, to w Boliwii był szał na punkcie Dakaru. W Buenos Aires witały nas rozciągnięte na dużej przestrzeni tłumy. Tutaj też były tysiące kibiców, ale ściśnięte w niewielkim miasteczku. To było coś niesamowitego. Widać, że ludzie czekali na rajd, choć zatrzymał się tu tylko na jedną noc. Przyjechał pan Prezydent. Był obecny wczoraj, kiedy przyjeżdżaliśmy na metę i dziś, gdy ruszaliśmy do odcinka. Przybiliśmy nawet piątkę - uśmiechnął się Sonik.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy