Rośnie popyt na ropę. Ale przyszłość zależy od wirusa
Popyt na ropę zależy od tego, jak będzie się rozwijać pandemia koronawirusa w największych gospodarkach, szczególnie w Stanach Zjednoczonych.
- Na razie pokazała, że transport czy zakłady produkcyjne wcale nie potrzebują tego surowca tyle, ile wykorzystywały wcześniej - mówi Jakub Bogucki z e-Petrol.pl. Mimo wszystko ropa jeszcze przez długi czas pozostanie wiodącym surowcem na rynku paliw. Na polskich stacjach benzynowych ceny w najbliższych tygodniach powinny być stabilne.
- Jednym z czynników, które obecnie decydują o poziomie popytu na ropę, jest to, jak szybko uda się albo się nie uda uporać z koronawirusem. Przez pryzmat SARS-CoV-2 musimy patrzeć na to, jak dużo ropy będzie potrzebne w fabrykach czy transporcie - mówi agencji Newseria Biznes dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw w e-Petrol.pl.
W ostatnich miesiącach problem dotyczy przede wszystkim amerykańskiego rynku, który musi poradzić sobie z dużą liczbą zakażeń, a w efekcie mniejszym popytem na paliwa i produkty ropopochodne. Do tej pory, zgodnie z danymi WHO, w USA odnotowano prawie 5,4 mln przypadków SARS-CoV-2, a codziennie przybywa kilkadziesiąt tysięcy nowych. W środę 19 sierpnia odnotowano ich prawie 40 tys. Na świecie już mamy prawie 22 mln przypadków tej choroby.
- Dochodzą do nas sygnały z Chin, że sytuacja się poprawia i ropa jest do tego kraju zamawiana w większej ilości. Ale zapotrzebowanie ze strony Stanów Zjednoczonych, czyli jednej z kluczowych gospodarek świata, w ciągu najbliższych miesięcy na pewno będzie mniejsze - mówi ekspert
To też wpływa na decyzję światowych producentów ropy w sprawie wielkości wydobycia. W najbliższym czasie państwa zrzeszone w organizacji OPEC+ muszą się zastanowić, czy decyzja o zwiększeniu możliwości wydobywania ropy od początku sierpnia będzie korzystna i opłacalna dla jej członków.
- Z jednej strony daje to możliwość dodatkowego zasilenia budżetów przez te państwa, a z drugiej im więcej ropy na rynkach światowych, tym jej cena jest niższa, więc będzie trzeba ją sprzedawać taniej - mówi Jakub Bogucki.
Pod koniec kwietnia kraje OPEC+ porozumiały się w zakresie redukcji wydobycia ropy. Od maja miało ono zostać zmniejszone o 9,7 mln baryłek dziennie, czyli 10 proc. globalnej podaży surowca, ze względu na spadek popytu o ok. 30 proc. w efekcie pandemii oraz wojny naftowej pomiędzy Rosją i Arabią Saudyjską. Jednak od sierpnia wysokość cięć została obniżona do 7,7 mln baryłek dziennie. Część krajów nie przestrzegała jednak obowiązujących limitów w okresie od maja do czerwca, więc rzeczywista redukcja będzie wynosić ok. 8,1-8,3 mln baryłek dziennie.
Jak podkreślono podczas spotkania online 19 sierpnia, widać stopniową poprawę sytuacji na rynku związaną z wyrównywaniem popytu i podaży. Jednak tempo powracania do normalności jest wolniejsze, niż przewidywano wcześniej, m.in. ze względu na dalszy wzrost zakażeń koronawirusem. To wszystko ma wpływ na notowania czarnego surowca na światowych rynkach. Ceny ropy Brent zaczęły spadać z poziomu ok. 68 dol. na początku stycznia poniżej 20 dol. za baryłkę w połowie kwietnia. Od tego momentu stopniowo pną się w górę.
- Obecnie ceny są stabilne i oscylują w okolicy 45 dol. za baryłkę. Wydaje się, że w najbliższym czasie nie będą znacząco rosnąć. Czynnikiem, który mógłby odwrócić ten trend, byłoby pokonanie koronawirusa, powrót do popytu sprzed pandemii i wznowienie normalnej aktywności wydobywczej i produkcyjnej na świecie - mówi analityk rynku paliw w e-Petrol.pl.
Na polskich stacjach też w najbliższym czasie nie zobaczymy spektakularnych zmian związanych z cenami paliw.
- Zwykle w okresie wakacji ceny na stacjach paliw są stosunkowo wysokie. W tym roku są one dużo niższe, bo i notowania międzynarodowe są na niższym poziomie. W najbliższym czasie ceny powinny oscylować w granicach 4,3-4,4 zł zarówno za benzynę, jak i olej napędowy - mówi Jakub Bogucki. - To nie jest konsekwencja wyłącznie wakacji, ale przede wszystkim odbudowy popytu po fatalnej sprzedaży na stacjach w okresie wiosennym i na początku lata.
Jego zdaniem pandemia pokazała, że ludzie są w stanie z wielu rzeczy zrezygnować i w gruncie rzeczy transport czy zakłady produkcyjne nie potrzebują tak dużo ropy jak wcześniej. Nie ma jednak szansy na to, że gospodarki przestawią się całkowicie na alternatywne napędy.
- Ropa naftowa jeszcze długo będzie dominującym paliwem na światowych rynkach - mówi ekspert e-Petrol.pl..
Zwraca uwagę, że w efekcie spadku popytu na ropę koncerny naftowe zdecydowały o nieuruchamianiu nowych złóż, trudniejszych w eksploatacji.
- W czasie pandemii i w obawie przed jej kolejną falą byłaby to decyzja ryzykowna ekonomicznie. To zrozumiałe, że najpierw będziemy korzystać z bardziej dostępnych i mniej kosztownych zasobów, a w razie potrzeby będzie można uruchomić te trudniej dostępne - mówi Jakub Bogucki.