...a kierowca wraca do szoferki i jakby nigdy nic włącza światła awaryjne
Środowe popołudnie, Kraków. Poprzedniego dnia po długiej przerwie ponownie otwarto centra handlowe. Zmotoryzowani krakowianie oraz mieszkańcy okolicznych miejscowości gremialnie ruszyli na zakupy.
Niestety, pech chciał, że obwodnica autostradowa została zablokowana wskutek groźnego wypadku. Na domiar złego pada deszcz. Wszystko to spowodowało, że miasto stanęło w korku.
Do wiaduktu oddzielającego ulice Jugowicką i Podmokłą w Krakowie powoli zbliża się lora z toyotami aygo na naczepie. Kierowca przezornie zatrzymuje się, wysiada i sprawdza wzrokowo, czy jego pojazd zmieści się pod przeszkodą. Dochodzi do wniosku, że nie. Wraca do szoferki i jakby nigdy nic... włącza światła awaryjne.
Kierowcy innych aut próbują jakoś sobie radzić i samorzutnie organizują mijankę.
Takie incydenty w tym miejscu to niemal codzienność.
Kierowcy ciężarówek, autobusów innych wielkogabarytowych pojazdów nie zauważają znaków, które już w znacznej odległości ostrzegają, że pod wspomnianym wiaduktem przejadą samochody o maksymalnej wysokości 3,1 metra. Nie zauważają, ignorują je, zanadto zawierzają nawigacji albo zwyczajnie nie znają wymiarów swoich wozów. Potem dokonują karkołomnych manewrów, usiłując zawrócić na wąskiej drodze. Zdarzają się jednak i optymiści, którzy mają nadzieję, że a nuż uda jakoś przejechać...
Cóż, często zdarza się, że się nie udaje i wtedy ulica jest przyblokowana na dłużej.
Piszemy o Krakowie, ale podobne sytuacje zdarzają się przecież w wielu innych miejscach w kraju.