Polski kierowca

Utknąłeś na przejeździe? To poszukaj naklejki!

Zderzenia samochodów z pociągami na przejazdach kolejowych niemal zawsze kończą się tragicznie. W ogromnej większości przypadków sprawcami takich wypadków są bezmyślni, pozbawieni wyobraźni i rozumu kierowcy samochodów. Polskie Linie Kolejowe już od 14 lat prowadzą akcję „Bezpieczny przejazd”. Jej zadaniem jest uświadomienie kierowcom zagrożeń na przejazdach kolejowych i nauczenie zasad bezpiecznego postępowania.

Niestety, na ludzką głupotę nie ma lekarstwa. Co roku zdarza się kilkanaście tragicznych wypadków, w których śmierć ponoszą kierowcy i pasażerowie samochodów. Często są wśród nich dzieci przewożone przez nieodpowiedzialnych dorosłych.

Akcja "Bezpieczny przejazd" być może przynosiłaby rezultaty, gdyby przygotowane spoty filmowe były emitowane w stacjach telewizyjnych z taką samą częstotliwością, jak reklamy proszków do prania czy podpasek. Okazjonalne prezentowanie takich materiałów z pewnością nie przyniesie oczekiwanego rezultatu.

Reklama

Ostrzegawczo-edukacyjne spoty powinny przerażać ludzi, pokazywać im, czym grozi wjechanie samochodem pod pociąg. Bez owijania w bawełnę, bez cenzury, bez upiększania rzeczywistości.  A zatem, na początek, na przykład taki filmik:

Dobre, prawda? Kierowca pierwszego busa wjeżdża jak święta krowa na przejazd, mimo że doskonale są widoczne czerwone sygnały migające. Kierowca drugiego busa również ignoruje sygnalizację na przejeździe. W wyniku tego zostaje uderzony przez pociąg i pojazd wleczony jest kilkaset metrów.

A może drugi przykład?

Mimo zamkniętych zapór kierowca osobówki dziarsko wjeżdża na przejazd. Zupełnie tak, jakby zapory były opuszczone jedynie dla ozdoby. Ten filmik przy okazji doskonale prezentuje drogę hamowania pociągu towarowego. W momencie uderzenia w samochód maszynista miał już wdrożone nagłe hamowanie, a mimo to cały długi skład pociągu przejechał przez przejazd.

Takie i podobne filmiki powinny być regularnie pokazywane w stacjach telewizyjnych i wyświetlane na portalach internetowych. Wówczas istniałaby o wiele większa szansa, że przyniosą jakiś skutek. Niestety, w Polsce nikt jeszcze nie zrozumiał potrzeby takiej permanentnej edukacji. Wszelkie akcje prowadzone w tym kierunku mają jedynie charakter okazjonalny. Za to kiedy dojdzie do tragicznego wypadku, media rozpisują się o tym szeroko. Znowu Polak mądry po szkodzie...

Naklejka na przejeździe

Ostatnio PLK S.A opracowały nowe rozwiązanie, które ma pomóc w sytuacji utknięcia samochodu na przejeździe. Obejrzycie ten filmik:

Akcja jest bez wątpienia słuszna i pożyteczna, bo na taką ocenę zasługuje każde działanie podnoszące poziom bezpieczeństwa na drogach.

Z drugiej strony dostrzegam w niej niestety poważne mankamenty: nadmierny optymizm, oderwanie od realiów i naiwność w ocenie kierowców samochodów.

Przecież przypadki utknięcia pojazdu na przejeździe na skutek awarii silnika należą do rzadkości. Najczęściej samochód utyka na torach w wyniku głupoty i lekkomyślności kierowcy, który zlekceważył sygnalizację świetlną albo usiłował zdążyć przejechać pod opuszczającymi się zaporami. Tak jak np. w tej sytuacji:

Mimo, że na sygnalizatorach są doskonale widoczne czerwone migające światła, trzej kierowcy bezczelnie przejeżdżają przez przejazd, jakby tych sygnałów w ogóle nie widzieli. Czwarty zatrzymuje się dlatego, że rozpoczęło się opuszczanie zapór. To jest właśnie mentalność polskich kierowców: może jeszcze zdążę, może mi się uda...

Czy do osób o takim sposobie rozumowania dotrze akcja z naklejkami na przejazdach? Przecież oni sami stwarzają zagrożenie. Do nich powinny byś adresowane inne spoty: "jeśli już wpakowałeś się durniu na przejazd, to wyłam zapory i jak najszybciej zjedź z przejazdu!". Takie przesłanie byłoby o wiele bardziej adekwatne do polskiej rzeczywistości.

Drugi bulwersujący przykład z lipca tego roku:

Tu macie widok zza pulpitu maszynisty tego pociągu:

Na szczęście pomiędzy zaporą a torowiskiem było wystarczająco dużo miejsca, a maszynista pociągu wykazał się bardzo uważną obserwacją szlaku i odpowiedni wcześnie wdrożył hamowanie.

O zgrozo, widoczny na filmie bus należy do firmy wykonującej przewozy pasażerskie. Oznacza to, że ten kierowca (rzekomo profesjonalista) wiózł ludzi, których naraził na niebezpieczeństwo w wyniku swojej bezmyślności i głupoty, lekceważenia podstawowych zasad bezpieczeństwa. To jest właśnie profesjonalizm w rodzimym wydaniu. Czy do takiego kierowcy dotrą przestrogi i apele wygłaszane w ramach akcji "Bezpieczny przejazd"?

Na szczęście bardzo słuszne i odpowiedzialne stanowisko zajęła firma przewozowa, w której zatrudniony był ten kierowca. Po prostu wylała go natychmiast na zbity... W wydanym oświadczeniu firma przeprosiła za zaistniały incydent i zadeklarowała cyt.:

"Ten <kierowca> z pewnością więcej nie zasiądzie za kierownicą żadnego naszego auta. W naszej firmie nie ma miejsca na tolerowanie takich zachowań".

Brawo dla tej firmy, to jest właściwa postawa, chwasty należy tępić.

Tylko stalą i betonem

Uważam, że wszelkie akcje polegające na przestrogach i apelach o ostrożność są niestety chybione i skazane na niepowodzenie. Znaczna część polskich kierowców i tak uważa, że wie lepiej co można i nie będzie słuchać naiwnych porad.

Wobec takich kierowców jedyna skuteczną metodą są stalowe zapory umieszczane przed przejazdami kolejowymi. Zasada ich działania jest następująca:

- najpierw włączają się czerwone sygnały migające

- po kilku sekundach zaczynają opuszczać się zapory

- po kolejnych kilku sekundach podnoszą się stalowe zapory blokujące wjazd na przejazd.

Zapory te mają taką konstrukcję, że pozwalają zjechać z przejazdu, gdyż złożą się pod naporem masy samochodu. Nie ma natomiast możliwości sforsowania tych zapór od strony czołowej.

Nie rozumiem, dlaczego polskie koleje nie stosują takich urządzeń, które z powodzeniem funkcjonują w Rosji, a także na Ukrainie i w wielu innych krajach. Być może bossowie PKP uważają, że w tak dalece cywilizowanym i europejskim kraju jak Polska nie wypada stosować na przejazdach zapór, które siłowo wymuszają zatrzymanie pojazdu. "Bo przecież zawsze zachowujesz ostrożność, bo przecież nigdy nie lekceważysz sygnalizacji..." - jak głosi filmik o naklejkach na przejazdach. A guzik prawda!

Rzeczywistość jest jednak o wiele bardziej ponura i znacznie mniej cywilizowana. Nieodpowiedzialnych kierowców nie brakuje. Przykłady już pokazywałem. Do takich "mistrzów kierownicy" nie przemówią żadne akcje i apele. Trzeba po prostu fizycznie zagrodzić im możliwość wjazdu na przejazd kolejowy.

Gdyby takie urządzenia w Polsce istniały, z pewnością zapobiegłyby bardzo wielu wypadkom na przejazdach.

A jeśli na początku znalazłoby się kilkunastu kierowców, którzy chcieli "jeszcze zdążyć" i rozwalili sobie auto na stalowych zaporach, to tym lepiej. Szybko rozeszłaby się wieść gminna, że nie warto próbować, bo kumpel już skasował sobie furę na takiej zaporze.

A może kolej nie ma pieniędzy na instalację takich zapór? Już odpowiadam. Każdy poważny wypadek na przejeździe powoduje straty w wysokości od kilkuset tysięcy złotych do kilkudziesięciu milionów. Za te pieniądze można by zbudować tysiące takich zapór. Oto przykład:

Straty spowodowane wypadkiem pociągu Pendolino, który 7 kwietnia 2017 r. uderzył w stojący na przejeździe ciągnik siodłowy z naczepą, wyniosły łącznie 45 145 433,66 zł. Zakładając, że koszt instalacji zapór stalowych podnoszących się z jezdni wyniósłby dla jednego przejazdu 100 000 zł., to łatwo obliczyć, iż za tę kwotę można by zamontować takie urządzenia na 450 przejazdach.

Nie jestem zakłamany i powiem otwarcie: jeśli jakiś pozbawiony rozumu kierowca wpakował się swoim samochodem na przejazd i został zmiażdżony przez pociąg, no to cóż, jednego głupka mniej. Ale zderzenie samochodu z pociągiem to przecież także zagrożenie życia pasażerów pociągu i maszynisty, to bardzo poważne straty finansowe, za które płacimy my wszyscy. To także ciężkie przeżycie osobiste dla prowadzącego pociąg.

Znalazłeś naklejkę? Dzwoń! Czy kolej zdąży zatrzymać pociąg?

Wydawałoby się, że w XXI wieku jest to oczywiste. Po otrzymaniu sygnału o zablokowanym przejeździe dyżurny ruchu powinien spowodować natychmiastowe zatrzymanie wszystkich pociągów zbliżających się do przejazdu.

Niestety, praktyka dowodzi, że u nas wcale nie jest to takie oczywiste. Powróćmy do wypadku pociągu Pendolino na trasie Ozimek-Chrząstowice. Przypomnę, że na przejazd ten wjechał ciągnik siodłowy z naczepą, chociaż znaki drogowe zabraniały ruchu pojazdów ciężarowych na tej drodze. Bezmyślny kierowca spowodował zawieszenie się naczepy na przejeździe. Jego wina nie ulega żadnej wątpliwości. Tyle tylko, że od utknięcia zespołu pojazdów na przejeździe do uderzenia w ciężarówkę przez Pendolino upłynęło 10 minut!


Tych danych nie wyssałem z palca, lecz pochodzą one z raportu Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych. Okazuje się, że świadkowie utknięcia ciężarówki na przejeździe telefonowali pod numer 112, alarmując o bardzo groźnej sytuacji. Jaki był skutek tego meldunku? Oto ustalenia Komisji:

"Dyspozytor Zakładu Linii Kolejowych w Opolu otrzymuje informację telefoniczną z Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego (WCPR) w Opolu o zablokowanym przejeździe kolejowym przez samochód ciężarowy w miejscowości Schodnia lub Nowa Schodnia. Dyspozytor po drugiej udanej próbie połączenia informację tę przekazuje do dyżurnego ruchu stacji Ozimek w stylu: "J... przedzwonili do mnie ze 112, że zablokowany jest przejazd w Nowej Schodniej na ulicy Leśnej" i pyta "czy ma coś na szlaku", dostaje odpowiedź: "6102". Dyżurny ruchu po otrzymaniu tych informacji nie używa sygnału "radiostop" tłumacząc się mało precyzyjną informacją. Wywołuje maszynistę pociągu 6102 zadając pytanie: "czy przejazdy są drożne" i dostaje informację twierdzącą: "tak, są drożne" co potwierdza zeznanie drużyny trakcyjnej."

Z ustaleń wyniku ponadto, że:

-   o godz. 15:01 ciężarówka zawiesza się na przejeździe kolejowym

-   o godz. 15:08 dyspozytor kolejowy otrzymuje informację od operatora linii 112 o zablokowanym przejeździe  (czas rozmowy 36 sekund)

-   o godz. 15:09 dyspozytor ten telefonuje do dyżurnego ruchu stacji Ozimek (czas rozmowy 1 min 7 sekund)

-   o godz. 15:11 pociąg Pendolino uderza w ciężarówkę.

Nasuwają się dwa zasadnicze pytania. Pierwsze: dlaczego kierowca ciężarówki i świadkowie jej utknięcia na przejeździe zgłosili to zdarzenie  pod numer 112 dopiero po upływie 7 minut? Zakładam, że operator 112 natychmiast po otrzymaniu zgłoszenia przekazał tę informacje do dyspozytora kolejowego.

Drugie pytanie: dlaczego dyżurny ruchu nie użył natychmiast sygnału "radiostop"? Od chwili otrzymania meldunku przez dyżurnego ruchu do momentu wypadku upłynęły 2 minuty. Był to czas pozwalający jeszcze na wyhamowanie pociągu do zera.

Zamiast tego dyspozytor stracił 67 sekund na jałową rozmowę z dyżurnym ruchu stacji Ozimek, zamiast wydać mu krótkie i jednoznaczne polecenie: proszę natychmiast uruchomić sygnał alarmowy, wdrożyć "radiostop". Taka rozmowa trwałaby co najwyżej 10 sekund! W wyniku tej bezsensownej rozmowy dyżurny ruchu dopytywał maszynistę pociągu Pendolino, "czy przejazdy są drożne".  Oczywiście były drożne aż do momentu zbliżenia się pociągu do feralnego przejazdu, na którym stała zawieszona naczepa. Taka alarmowa sytuacja nie powinna być tematem pogaduszek, bo wymagała natychmiastowej reakcji.

Od pracowników kolei można by chyba oczekiwać o wiele bardziej profesjonalnych działań. A tutaj ci ludzie wykazali się kompletnym brakiem profesjonalizmu, niezdecydowaniem i w ten sposób  zaprzepaścili ostatnią szansę zatrzymania pociągu. W tej sytuacji nasuwa się nieodparte pytanie: jak ma się takie postępowanie "fachowców" z PKP do akcji "naklejka na każdym przejeździe"? Jeśli nawet kierowca samochodu odnajdzie taką naklejkę i zatelefonuje pod numer 112, czy oznacza to, że odpowiednie służby kolejowe podejmą błyskawiczne i skuteczne działania? A może znowu jakiś dyspozytor będzie prowadził dialog w stylu: słuchaj, zgłosili mi ze 112, że podobno przejazd w miejscowości X jest zablokowany, wiesz coś o tym, masz coś na szlaku?

XXI wiek i polskie koleje

W XXI wieku, w dobie bardzo zaawansowanej komputeryzacji i niezwykle rozwiniętej technologii opartej na elektronice można by oczekiwać, że w ruchu kolejowym będzie funkcjonować szereg zdublowanych zabezpieczeń chroniących przed wypadkami. Każdy przejazd kolejowy powinien być wyposażony w urządzenia wykrywające obecność pojazdu samochodowego na przejeździe i automatycznie wdrażający w takiej sytuacji nagłe hamowanie wszystkich pociągów zbliżających się do tego przejazdu.

Każdy szlak kolejowy powinien być wyposażony w urządzenia elektroniczne wykrywające ruch dwóch pociągów jadących na zderzenie czołowe po tym samym torze i wdrażające niezwłocznie nagłe hamowanie. Gdyby takie urządzenia istniały, można byłoby uniknąć tragicznego zderzenia pociągów pod Szczekocinami...

Niestety, polskie koleje takich urządzeń nie mają. Każdy wypadek kolejowy przynosi ogromne straty finansowe, a często także powoduje śmierć albo kalectwo wielu osób. Za te straty płacimy my wszyscy. Wypadek w Ozimku kosztował ponad 45 milionów złotych, a z ubezpieczenia OC pojazdu sprawcy, czyli samochodu ciężarowego uda się podobno uzyskać tylko 4 miliony zł. Kto zapłaci resztę? Oczywiście my, podatnicy. 

Zadam zatem kluczowe pytanie: czy należy jak najszybciej wdrażać na kolei urządzenia faktycznie chroniące przed możliwością wypadku (jak choćby stalowe zapory przed przejazdami), czy też lepiej nadal realizować kampanie społeczne przynoszące mierne rezultaty i umieszczać na przejazdach naklejki?

Polski kierowca


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy