Polski kierowca

Polscy „mistrzowie kierownicy” mają problemy

Niedaleko od mojego domu znajduje się skrzyżowanie. Prawie codziennie słychać stamtąd przeraźliwy pisk opon, a potem huk. Na jezdni można obejrzeć ślady hamowania, rozsypane szkło, rozlane płyny z chłodnic, fragmenty zderzaków, reflektorów. Nie wspominam już o dźwiękach klaksonów, które rozlegają się tu co chwilę.

Co się dzieje na tym skrzyżowaniu? Nic takiego. Po prostu polscy "mistrzowie kierownicy" mają problemy z ustaleniem pierwszeństwa przejazdu.

Ja przecież jechałam szerszą drogą

Jak łatwo się domyślić, wspomniane skrzyżowanie jest równorzędne, czyli znaki nie określają na nim pierwszeństwa. To powoduje, że niektórzy jadący na wprost uważają, iż droga poprzeczna z pewnością jest podporządkowana. Na jakiej podstawie tak sądzą?

Miałem okazję przekonać się o tym, słuchając w towarzystwie policjantów z drogówki wyjaśnień sprawców zderzeń.

- Ja byłam przekonana, że mam  pierwszeństwo, przecież tamta ulica jest taka wąska i mała... - tłumaczy się trzydziestoparoletnia kobieta, która kierując służbową toyotą avensis uderzyła w bok samochodu nadjeżdżającego drogą poprzeczną z prawej strony.

Reklama

Kierowca tamtego auta trafił do szpitala ze złamaną miednicą. Kierująca toyotą, zbliżając się do skrzyżowania, nawet nie zwolniła, nie rozejrzała się. Z prędkością około 70 km/h uderzyła w tamten samochód.

- A czy widzi pani tu znak, który wskazuje, że przysługiwało pani pierwszeństwo? - pyta policjant.

- No, nie widzę, wie pan, nie zwróciłam na to uwagi.

No pewnie, kto by zwracał uwagę na takie drobiazgi. Zapewne ta dama miała na głowie o wiele ważniejsze sprawy.

Ja w ogóle nie widziałem tamtego samochodu

Podobne skrzyżowanie, położone nieco dalej. Tu też doszło do kolizji:  kierujący dużym SUV-em uderzył w bok opla corsy, co spowodowało, że kierowca tego drugiego samochodu stracił panowanie nad pojazdem i wpadł na stojące na chodniku słupki. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu, bo tuż obok mieści się szkoła.

- W ogóle nie widziałem tego samochodu - wyjaśnia kierowca SUV-a. - To wina złej widoczności na tym skrzyżowaniu.

Widocznie zapomniał, iż podstawowa zasada bezpiecznej jazdy brzmi: nie widzę - nie jadę. Opel corsa jest małym samochodem, ale nie aż tak, aby trzeba go było szukać na drodze z lupą.  Trudno zresztą dziwić się, iż pan kierowca nie zauważył tamtego pojazdu, skoro - jak można to było potem zobaczyć na nagraniu z monitoringu miejskiego - jechał ze znaczną prędkością. Nawet nie przyhamował przed skrzyżowaniem. Przy takiej prędkości istotnie trudno cokolwiek zauważyć, a tym bardziej zareagować.

Przecież jechałam prosto, a on wyjeżdżał z boku

Jeszcze inne skrzyżowanie. Tym razem 55-letnia pani, kierująca nissanem micrą, uderzyła w motocyklistę. Na szczęście kierującemu jednośladem nic groźnego nie stało się. Właścicielka nissana w ogóle nie poczuwa się do winy.

- Ja miałam pierwszeństwo, bo przecież jechałam prosto, a ten na motorze wyjeżdżał z boku - krzyczy.

-- To jest skrzyżowanie równorzędne - tłumaczy policjant. - W takiej sytuacji kierujący motocyklem miał pierwszeństwo. Nadjeżdżał z pani prawej strony.

- Ale jechał za szybko! Jakby jechał wolno, to może bym go przepuściła, chociaż to on powinien mnie przepuścić! - kobieta nie daje się przekonać, zupełnie ignorując obowiązujące przepisy. - A w ogóle to nie chcę z panem rozmawiać, najpierw muszą się porozumieć z moim prawnikiem.

Odmawia też przyjęcia mandatu, wobec czego policjant kieruje wniosek o ukaranie do sądu. Komentarz wydaje się zbędny. Żaden prawnik nie pomoże, jeśli komuś brakuje rozumu. O wiele bardziej przydatny byłby ponowny kurs na prawo jazdy.

Gdybym wiedział, to bym nie pokazał

Niedługo potem, odjeżdżając z miejsca kolizji, mamy okazję przekonać się, iż niektórzy kierowcy nie tylko nie respektują przepisów ruchu drogowego, ale jeszcze potrafią nabluzgać tym, którzy jeżdżą przepisowo.

Nieoznakowanym radiowozem zbliżamy się do skrzyżowania w kształcie litery "T". Z lewej strony pędzi opel vectra, a jego kierujący nie ma najmniejszego zamiaru ustąpić nam pierwszeństwa. Kierowca radiowozu używa klaksonu. Wówczas kierujący vectrą młody mężczyzna pokazuje nam przez szybę wymownym gestem środkowy palec, a jego auto przemyka przed maską policyjnego samochodu.

Ruszamy za oplem, wkrótce doganiamy go na następnej ulicy. Młodzian za kierownicą jest bardzo zdziwiony.

- Przepraszam, gdybym wiedział, że to policja, to bym czegoś takiego nie pokazał - tłumaczy się. - Ja nie wiedziałem...

- Aha, to pan uważa, że innym kierowcom można pokazywać takie chamskie gesty?

Kierowca milczy, siedzi ze spuszczoną głową. No proszę, jaki skruszony, a jeszcze przed chwilą był taki pewny siebie i arogancki. A teraz nie wie, co ma powiedzieć, bo przecież zaiste trudno tak otwarcie przyznać, iż jest się chamem i prostakiem.

Nic nie usprawiedliwia nieustąpienia pierwszeństwa

Polskie przepisy ruchu drogowego są dość skomplikowane, ale akurat w tej sytuacji, dotyczącej skrzyżowania równorzędnego, naprawdę nie potrzeba specjalnej erudycji i inteligencji. Myślę, że i małpę można by tego nauczyć, iż pojazd nadjeżdżający z prawej strony ma pierwszeństwo.

Każdy rozsądny kierowca, widząc, że przed skrzyżowaniem nie ma żadnego znaku określającego pierwszeństwo, zakłada, iż jest to skrzyżowanie równorzędne. A zatem, w takiej sytuacji należy zdecydowanie zmniejszyć prędkość jazdy na tyle, aby móc w każdej chwili zatrzymać pojazd i ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony.

Powinno być rzeczą oczywistą dla potrafiącego choć trochę myśleć kierowcy, że jeśli będzie jechał nadal wciskając pedał gazu, to gdy z prawej strony pojawi się pojazd, nie zdąży już niczego uczynić. Zawsze zresztą, jeśli nie jesteśmy pewni, czy mamy pierwszeństwo, jeżeli nawet przeoczyliśmy znak (chociaż to nie powinno się zdarzyć), to zakładajmy gorszy dla nas wariant,  wybitnie zredukujmy prędkość, bądźmy gotowi do zatrzymania auta.

Niestety, u kierujących występuje dziwna niechęć do zwalniania czy zatrzymywania się. Jadą więc dalej, licząc na to, że zdążą przejechać, nawet tuż przed nosem temu, kto ma pierwszeństwo. W dodatku niektórzy wnioskują o pierwszeństwie na podstawie szerokości jezdni czy kierunku jazdy. Jest to skrajna lekkomyślność i głupota. Kto tym ludziom dał prawo jazdy???

Szczeniackie tłumaczenia

Charakterystyczne jest to, że każdy ze sprawców kolizji lub wypadku miał coś na swoje "usprawiedliwienie".  A to widoczność była słaba, a to drugi kierowca jechał za szybko, a ja myślałam/em, że mam pierwszeństwo...

Nie znalazł się nikt, kto by powiedział po prostu: tak, zagapiłem się, błędnie oceniłem sytuację, jest to w stu procentach moja wina. Przepraszam.

Nie, nie, Polak zawsze znajdzie jakieś wytłumaczenie. Do końca będzie próbował wykręcić kota ogonem. A może się uda? A może mi uwierzą? A może zwalę winę na tamtego kierowcę?

Zapewne autorzy tych tłumaczeń nie zdają sobie sprawy, że opowiadając takie naiwne historyjki, robią z siebie błaznów albo ludzi ograniczonych umysłowo. A może istotnie tacy są?

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy