Wściekły Małysz: Myślałem, że jestem w najlepszym zespole
Mimo wielkich kłopotów na sobotnim, siódmym etapie rajdu i olbrzymiego spóźnienia na metę tego odcinka, Adam Małysz i jego pilot Xavier Panseri nadal są uczestnikami tegorocznego Dakaru. Załoga Orlen Teamu znalazła się na liście startowej poniedziałkowego etapu do Belen.
Z powodu awarii samochodu Małysz dotarł na biwak w Salcie dopiero dobę po wyruszeniu na trasę sobotniego oesu. Jego wynik został jednak zaliczony i były skoczek narciarski jest na 89. miejscu na liście startowej. Za spóźnienie nasz reprezentant otrzymał dwie godziny kary. W klasyfikacji generalnej rajdu zajmuje 78. miejsce. Jego strata do prowadzącego na półmetku zawodów Sebastiena Loeba wynosi 15 godzin i 15 minut.
- Mimo utraty szansy na realizację swojego marzenia, jakim było ukończenie rajdu w najlepszej dziesiątce, cieszę się, że możemy jechać dalej. Po pierwsze, nasze poświęcenie z ostatniego etapu nie poszło na marne. Po drugie, każdy kilometr przejechany w tym rajdzie jest bezcennym doświadczeniem i przyda się w przyszłości - powiedział Małysz.
- To było prawdziwe piekło Dakaru. By dotrzeć na metę, pokonaliśmy prawie 800 kilometrów na holu za ciężarówką serwisową, z przeżyciami, jakich nie życzę nikomu. Zatrzymywaliśmy się co kawałek i reperowaliśmy przód auta, bo urywał się zaczep. W górach dwa razy prawie straciłem przytomność. Uratował mnie tlen z jakiejś zabłąkanej karetki. Odcinek przejechaliśmy po ciemku, w odległości dwóch metrów za ciężarówką, cały czas się pilnując. Mimo że hol był sztywny, to non stop go wyrywało. Może i dobrze, że po tych półkach skalnych jechaliśmy po ciemku, bo gdyby było jasno, to nie wiem, czy bym nie wysiadł ze strachu.
Medalista olimpijski i mistrzostw świata w skokach narciarskich przyznał, że jest bardzo zmęczony, rozczarowany i zły.
- Nie ukrywam, że jestem mocno zawiedziony tym, iż awarii nie udało się naprawić na miejscu. Byłem przekonany, że jesteśmy z Xavierem w najlepszym zespole na świecie. Kiedy niedawno defekt skrzyni biegów mieli Marek Dąbrowski z Jackiem Czachorem, mechanicy skutecznie pomogli im na trasie. Tymczasem ciężarówka serwisowa X-Raidu nie miała nawet części zapasowych do naszego Mini i musieliśmy zaliczyć te kilkaset kilometrów kaskaderskiej jazdy - dodał Małysz.
Pomocną dłoń do "Orła z Wisły" i jego pilota na polach piasku fesh-fesh wyciągnęła litewsko-polska załoga Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski.
"W pierwszej części odcinka w Boliwii zobaczyliśmy auto Adama, który wypadł z drogi i ugrzązł w piasku. Sebastian już miał przygotowaną linę i bez wahania zatrzymaliśmy się, żeby kolegom pomóc. Zjechaliśmy z drogi i... sami utknęliśmy w piasku. Zanim się wydostaliśmy, straciliśmy około sześciu minut. Szkoda, że próba była nieskuteczna" - powiedział Vanagas.
"Zahamowaliśmy, zjechaliśmy z drogi i ustawiliśmy naszego Black Hawka tak, aby można było Adama wyciągnąć. Niestety, sami się zakopaliśmy. Do tej pory nie wiem, jak wydostał się z tej pułapki" - dodał Rozwadowski.
Co ciekawe, holowane przez ciężarówkę serwisową Mini All4 Racing z numerem 325 nie było ostatnim, jakie ukończyło siódmy etap. Jeszcze więcej czasu zajęło to dwóm innym załogom. W związku z tym do kolejnego etapu polsko-francuska załoga ruszy nie jako ostatnia, ale trzecia od końca. W poniedziałek ósmy etap z Salty do Belen długości 766 km (OS 393 km) będzie dla uczestników rajdu przywitaniem z wydmami.