Volkswagen California – jak sprawdza się kultowy kamper?
Dlaczego o Californii mówi się, że jest kultowa? Historia tego modelu jest po części zbliżona do innych Volkswagenów, określanych w ten górnolotny sposób. Tak jak Beetle był prawdziwym „samochodem dla ludu”, a T1 „dostawczakiem dla ludu”, tak California stała się „kamperem dla ludu”, czemu w sumie trudno się dziwić, skoro powstała na bazie Transportera. A jak obecnie oferowana California sprawdza się w roli domu na kołach?
Pierwszy Volkswagen California wyjechał na drogi w 1988 roku, ale początkowo nazywano tak jedynie specjalną wersję tego kampera, bazującego na modelu T3 i stworzonego wspólnie z firmą Westfalia (stąd często mówi się na to auto nie California, ale właśnie Westfalia). Chociaż od tego czasu minęło 31 lat, a Volkswagen Transporter zmienił się nie do poznania (nie jest chociażby napędzany umieszczonym z tyłu bokserem), to California jest zaskakująco podobna do swojej poprzedniczki. Od rozplanowania i wyposażenia wnętrza, po charakterystyczny "namiot" rozkładany na dachu.
Warto przy okazji wspomnieć, że w przeszłości Volkswagen oferował ten model również ze stałym, podniesionym dachem, dzięki czemu auto wyglądało trochę bardziej jak "dorosły" kamper. Obecnie nie otrzymamy takiego rozwiązania, co jest, wbrew pozorom, podyktowane względami praktycznymi. Dzięki temu California wygląda jak każdy inny egzemplarz T6, jest równie aerodynamiczna i nie ma problemów ze zmieszczeniem się w podziemnych parkingach.
Nie myślcie jednak, że przez to osoby śpiące na piętrze mają warunki niczym w namiocie rozbijanym na ziemi. Pomijając fakt, że znajdują się dwa metry nad ziemią, mają do dyspozycji prawdziwe łóżko, chociaż o dość kompaktowej budowie. Leżą na cienkim (ale jednak) materacu (55 mm grubości), który z kolei spoczywa na poprzecznych deseczkach - zupełnie jak na pełnoprawnym łóżku (to ma wymiary 2 m x 1,2 m). Do dyspozycji mają LEDowe oświetlenie (osobno włączane z prawej i lewej strony), a także gniazdo 12V. W bocznych ściankach znajdziemy półokrągłe okna z moskitierami, podobnie jak w ściance czołowej, którą ponadto możemy w całości rozsunąć, tworząc w ten sposób sypialnię z widokiem na... cokolwiek przed czym postawimy naszą Californię. Wady "pięterka"? W chłodne noce jest tam, cóż, chłodno, a ciepłe powietrze z ogrzewania postojowego docierać może jedynie lufcikiem, przez który wspinamy się na górę. Będzie więc ciepło w głowę, ale nie w nogi. Porządna kołdra może się okazać nieodzowna.
Takich problemów nie mają osoby śpiące na dole, których łóżko składa się ze złożonej na płasko tylnej kanapy, oraz stelażu umieszczonego w bagażniku. Na to wszystko kładziemy materac i można powiedzieć, że warunki do spania są niczym w domu (wymiary łóżka to 2 m x 1,14 m). Będzie tu też cieplej, niż na górze. Chyba, że noce są gorące i duszne, wtedy jest tu wyraźnie gorzej. Na piętrze można otworzyć trzy okienka, dzięki czemu jest tam niemal zawsze pewien ruch powietrza. Na dole możemy jedynie uchylić jedno przesuwane okno i umieścić w nim moskitierę.
A co z prywatnością? Boczne szyby oraz tylna mają rolety, które dokładnie zasłaniają widok do wnętrza. Szybę czołową możemy zakryć dwoma żaluzjami, wysuwanymi z słupków A, natomiast na boczne przednie przewidziano materiałowe zasłonki na magnesy. Przyczepiają się one do metalowych elementów drzwi, chroniąc nas przed wścibskimi spojrzeniami oraz słońcem. Warto w tym miejscu również wspomnieć o wszechobecnym oświetleniu kabiny. Znajdziemy tu cztery lampki w podsufitce, które w zupełności wystarczają, abyśmy wszystko dokładnie widzieli, ale dodatkowo umieszczono oświetlenie nad aneksem kuchennym (zauważalnie mocniejsze), a podłogę możemy doświetlić diodowym paskiem umieszczonym w szafkach (również mocno świecący). Osobne oświetlenie mają też szafki w aneksie i "szafa" za nim. Całości dopełnia światło pod fotelem pasażera z przodu, które możemy wyjąć i używać jako latarki.
W "trybie dziennym" California okazuje się być również bardzo praktyczna i przemyślana. Górne łóżko unosi się do góry na teleskopach, dzięki czemu w aucie można się normalnie wyprostować, a także wietrzyć i doświetlać wnętrze korzystając z okien w "namiocie". Przednie fotele obracają się o 180 stopni, a do mebli w aneksie kuchennym przymocowana jest szyna, po której przesuwa się rozkładany stolik. W ten sposób przekształcamy naszego kampera w jadalnię.
Aneks kuchenny składa się z lodówki (42 l), dwóch palników gazowych (podpięcie do butli kg) oraz zlewu. California ma 30-litrowy zbiornik na świeżą wodę i drugi na szarą, więc swobodnie możemy myć tu naczynia, ręce oraz zęby. Poniżej znajdziemy dwie szafki przedzielone na pół półkami, a pod zlewem dodatkowo szufladę na sztućce. Ustawienia lodówki, podnoszonego dachu oraz ogrzewania postojowego zmieniamy za pomocą panelu w podsufitce. Mały monochromatyczny wyświetlacz to niezbyt praktyczne rozwiązanie, a do tego ma on tylko jeden język - niemiecki. Mamy tu tez podgląd na stan wody oraz naładowania akumulatorów do zasilania w trybie kempingowym (są dwa). Dobra wiadomość jest taka, że problem ten zauważył sam Volkswagen i w zaprezentowanej niedawno Californii po liftingu znajdziemy już znacznie większy, kolorowy i dotykowy ekran.
Przy sprzyjającej pogodzie znacznie przyjemniej siedzi się oczywiście na zewnątrz i o tym też pomyśleli projektanci Californii. Auto ma wysuwaną (ręcznie) markizę, która skutecznie chroni przed słońcem lub deszczem. Po wewnętrznej stronie przesuwanych drzwi umieszczono rozkładany stół, a w klapie bagażnika dwa rozkładane krzesła. Mogłyby mieć one nieco wyższe oparcia, ale ich rozmiar został podporządkowany temu, aby mieściły się w swojej skrytce.
Skoro już jesteśmy w okolicach bagażnika, to w "domyślnym" ustawieniu nie zachwyca on. Przestrzeń pod stelażem łóżka nie jest mała, a i na górze można ułożyć trochę rzeczy bez obawy, że przemieszczą się do przodu w razie hamowania. Na wakacyjny wyjazd dla czterech osób to jednak zdecydowanie zbyt mało. Na szczęście stelaż łóżka nie jest zamontowany na stałe, a kanapę można przesunąć do przodu, tworząc naprawdę dużą "ładownię". Sęk w tym, że to jest dobre rozwiązanie tylko na czas jazdy. Na kempingu musimy mieć maksymalnie do tyłu odsuniętą kanapę, żeby móc swobodnie korzystać z aneksu kuchennego. Z kolei przekształcając kanapę w łóżko niemal zupełnie pozbawiamy się przedziału bagażowego - walizki możemy najwyżej wsunąć pod 2/3 łóżka (pod ostatnim członem umieszczono dużą szufladę). Dlatego też, chociaż California jest samochodem czteroosobowym (a na życzenie pięcioosobowym), najlepiej korzysta się z niej w dwie osoby. Rozwiązuje to problem z miejscem na bagaże, a także codzienne składanie i rozkładanie łóżka (i przekładanie bagaży, żeby to zrobić). Na górze mamy sypialnię, na dole "pokój dzienny", a za kanapą składzik.
Tak jak napisaliśmy wcześniej, sporą zaletą Californii jest to, że rozmiarami nie różni się w żaden sposób od pozostałych wersji Volkswagena T6. Dzięki temu jazda nią niemal nie różni się od prowadzenia dużego auta osobowego. Do nieco innej pozycji za kierownicą i innej perspektywy można się przyzwyczaić po krótkiej chwili. Manewrowanie na parkingach nie stanowi problemu (auto jest zwrotne i może być wyposażone w czujniki parkowania oraz kamerę cofania), a w trasie szybko zapominamy czym jedziemy. We wnętrzu jest całkiem cicho, nawet podczas jazdy z prędkościami autostradowymi, a samochód pozostaje stabilny i nie jest przesadnie wrażliwy na boczne podmuchy wiatru. "Osobówkowe" wrażenia z jazdy Californią pogłębiał również napęd testowanego egzemplarza. 2-litrowy diesel rozwijający 199 KM zestawiony z siedmiobiegową przekładnią DSG bardzo ochoczo rozpędza auto, pozwalając na swobodne wyprzedzanie w trasie i szybkie osiąganie prędkości autostradowych. Spalanie? Na autostradzie było to około 10 l/100 km, na drogach pozamiejskich 2 l/100 km mniej.
Tym czego brakowało "naszej" Californii był napęd na wszystkie koła, który na szczęście figuruje na liście opcji. Warto się na niego zdecydować, nie tylko dlatego, że będziemy mogli bezstresowo zjechać z asfaltu w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Przedni napęd zwyczajnie nie radzi sobie z tak dużą mocą w czym nie pomaga charakterystyka działania skrzyni DSG. Jeśli dodamy trochę gazu auto ruszy bardzo leniwie, by po 2-3 sekundach zacząć rozpędzać się normalnie. Zupełnie jakby przez chwilę skrzynia trzymała silnik na półsprzęgle. Jest to irytujące, szczególnie kiedy stoimy na światłach i chcemy ruszyć równo z innymi samochodami. Jeśli jednak dodamy gazu więcej, to auto co prawda ruszy sprawniej, by nagle mocno szarpnąć (koniec "półsprzęgła") i wyrwać się do przodu z piskiem opon. Utrudnia to też szybkie włączanie się do ruchu - bez szarpania i piszczenia się nie da.
Poza tym jednak jazda Californią potrafi być relaksująca. Również dla kierowcy, który może liczyć na adaptacyjny tempomat z radarem (działający w pełnym zakresie prędkości) oraz asystenta zmiany pasa ruchu. Rozmowy z pasażerami z tyłu ułatwia system wzmacniania głosu (nad kierowcą znajduje się mikrofon, który przekazuje nasz głos do głośników z tyłu). Fabryczne nagłośnienie gra przyzwoicie, ale osoby lubiące w trasie dużo słuchać muzyki, powinny zainteresować się nagłośnieniem Dynaudio (dopłata 5850 zł).
Dobre wrażenie robi również wykończenie wnętrza. Na desce rozdzielczej znajdziemy co prawda wyłącznie twarde plastiki (ale porządnie spasowane), ale już boczki drzwi wykonano z miękkiego tworzywa. Szafki w aneksie kuchennym są wykończone drewnem, podobnie jak podłoga w części "mieszkalnej" (chociaż jest to tylko imitacja). Poczucie siedzenia w "hotelu" o wysokim standardzie dawała również jasna tapicerka ze skóry i alcantary. Jedyny zgrzyt, jaki się pojawił to uchwyty na napoje wysuwane z konsoli środkowej. Są trochę zbyt płytkie, przez co możemy mieć czasem obawy czy utrzymają wstawiony do nich kubek lub butelkę. Co gorsza w testowanym egzemplarzu cała szufladka z uchwytami ruszała się w każdą stronę, sprawiając dość tandetne wrażenie.
Volkswagen California to bardzo przyjemny, mobilny hotel, ale za pobyt w nim trzeba zapłacić niemałą kwotę. Bazowa wersja Beach kosztuje 139 320 zł, a testowana topowa Ocean to już wydatek 193 680 zł. I mówimy tutaj o samochodzie napędzanym silnikiem o mocy 102 KM, sparowanym z 5-biegową, manualną przekładnią. Na 227 640 zł wyceniono testowaną 199-konną odmianę, ale szczerze polecamy wybranie egzemplarza z napędem 4MOTION, co winduje cenę do 239 040 zł. Testowany egzemplarz kosztował już około 280 tys. zł i miał na pokładzie większość, ale nie wszystkie dodatki. Cenę windowała między innymi nawigacja (6740 zł), oświetlenie LED (5760 zł) oraz dwukolorowe nadwozie (7680 zł). Sporo, ale przyjemność z wyjazdu Californią też jest niemała. A ponadto, na upartego, można nią jeździć na co dzień, do czego większe kampery zupełnie się nie nadają.
Michał Domański