Miesiąc temu zrobiła prawko
Krajowa siódemka, jezdnią w kierunku Warszawy jedzie spory sznurek aut różnej maści - osobówki, tiry, dostawczaki. (*)
Mimo ze pogoda jest dobra - słoneczny dzień, droga szeroka i prosta, dozwolone 90 km/h, na czele peletonu jedzie ledwo sześćdziesiątką w miarę nowe Polo, lewym kołem praktycznie najeżdżając na linię rozdzielającą pasy ruchu, natomiast kiedy z naprzeciwka jadą auta wspomniane Polo gwałtownie zjeżdża do prawej krawędzi.
Na CB idą teksty - "może pijany", "pewnie blondynka, wiadomo, co zrobi?". Ale za chwilę ktoś tłumaczy "panowie, ja znam kierowcę, ona miesiąc temu zrobiła prawko ..." Wtedy dopiero w eterze zaczęło iść, co kobiecie do ręki zamiast kierownicy i czym powinna się zajmować.
Po dłuższej chwili wyprzedzam - młoda dziewczyna leży prawie na kierownicy, nos na szybie, pole widzenia od linii prostej zawężone do 10 stopni w lewo i prawo, przerażenie w oczach...
Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie chcę pisać w tonie, że mężczyźni są cacy a kobiety be - bo taka sama sytuacja mogłaby się zdarzyć tak samo mężczyźnie za kółkiem. Problem, który widziałem, zależy bowiem nie od płci, ale od obowiązującego w Polsce systemu szkolenia nowych kierowców.
Szkolą "kerowców"...
Otóż rodzinnie jestem związany z osobami, które w ostatnim czasie prawo jazdy zdobyły - moja żona (staż trzy lata), bratowa (staż dwa lata), a kilkanaście dni temu syn. Tak więc jestem na bieżąco z systemem, jaki obowiązuje, jednocześnie mogłem go obserwować z boku.
Mój wniosek - obecne kursy nie uczą jeździć, ale zdać i same w sobie powodują większe zagrożenie dla ruchu szkoląc "kerowców" i "kerowniczki" a nie sprawnych użytkowników ruchu drogowego.
Po pierwsze - system testów
Na dzień dobry kursant otrzymuje książeczkę z kompletem obowiązujących zestawów, które kuje na blachę - jak to to A i C, a jak ten tylko B. Kursant nie ma pojęcia, dlaczego właśnie B, ale taka jest odpowiedź i koniec kropka. Potem taka ofiara wjeżdża na skrzyżowanie i stoi 5 minut, bo nie jest w stanie ustalić, kto jedzie pierwszy, a w końcu skrajnie zestresowana ładuje się wymuszając pierwszeństwo.
Za moich czasów "kursowych" trzeba było znać kodeks drogowy, egzaminator pytał o to i o tamto, rysował jakąś sytuację i pytał - po prostu przepisy faktycznie trzeba było znać. Jeśli już muszą być testy to niech pytań możliwych będzie z 10 000, by na blachę wykuć się nie dało, a i pytania były zgodne z logiką i życiem a nie wydumanymi sytuacjami, które się nie zdarzają (oj autorzy popisują się inwencją w stylu tu stop, tu ustąp, tu parkująca karetka na sygnale, a z lewej tramwaj wyprzedza rowerzysta - czy można włączyć wycieraczki i spryskiwacz?)
Po drugie - zmienić podejście instruktorów
Oni muszą kierować się nie parametrami "zdawalności", ale faktyczną rolą nauczycieli przyszłych kierowców. Na przykład jadąca "elka" z zasady wlecze się jadąc w mieście 35 km/h, poza miastem nie przekracza 70-ki. Jak taki kierowca potem ma sprawnie jeździć i nie tamować ruchu, jak na prostej, szerokiej drodze, gdzie wolno jechać nawet setką, instruktor strofuje kursanta po przekroczeniu sześćdziesiątki, że to już śmierć w oczach i strach tak pędzić?
Ja swoją żonę i syna skierowałem do szkoły, którą prowadzi mój były instruktor, bo wiedziałem, ze tam w dużym stopniu uczą jeździć. Żona potem opowiadała, że uczący ją p. Tomek - syn mojego instruktora - wręcz strofował, że "tu można 90, niech pani jedzie tyle, bo to bezpieczne, a nie 65, po co ruch tamować ...". Kiedy żona doskonaliła plac rozmawiałem z panem Tomkiem i powiedział, że instruktorzy z innych szkół często ostro go za to krytykują - bo podobno uczy kursantów ryzyka. Nie rozumiał tego (ja też), bo jak stwierdził, gdyby uważał, że kursant nie powinien tyle jechać, to by go szkolił w podstawach a nie wypuszczał za miasto.
Po trzecie - szkolenie na pamięć
Kolejny element, który jest dla mnie niezrozumiały, to zmuszenie do szkolenia na pamięć tras egzaminacyjnych - czyli np. w Olsztynie Towarowa, Dworcowa, Kołobrzeska, rondo Bema, Puławskiego i dwa na Dworcowej (uczestnicy kursów dostają nawet na kursach plany rond z zaznaczonymi strzałkami sposobami jazdy, kiedy migać, w którym miejscu zmienić pas - żeby wykuć), parkowanie pod Makro (plac duży, zawsze w 70% pusty).
Kursanci spoza Olsztyna to jeszcze przejadą od czasu do czasu inną trasą dojeżdżając na "examination route", ale ci z Olsztyna nie dość, że nigdy podczas kursu nie widzieli białej tablicy z zarysem miasta przekreślonego czerwoną linią, to nie byli nawet w innej części miasta i nie ćwiczyli ruchu na innych skrzyżowaniach niż "egzaminacyjne"! Efekt - po odebraniu prawka pierwsza jazda, dojazd na Jarotach do prostego skrzyżowania Synów Pułku/Krasickiego i dramat - CO ROBIĆ??? JAK JECHAĆ??? No i mały korek murowany...
Po czwarte - parkowanie
Niby mistrzowie tego elementu wychodzą po kursie, bo plac to non stop wałkowany temat. Otóż nie, bo instruktorzy nie uczą parkować, tylko opanować patenty - jak słupek na tej wysokości okna, to dwa obroty w lewo, jak tył tu to trzy w prawo. Potem zmiana auta i nagle nie ma tej szybki, tego pachołka - jak parkować??? W Internecie potem pełno filmów, gdzie na szerokim placu ktoś przez 5 minut stara się wjechać w szerokie i wolne miejsce parkingowe.
Zresztą zasady egzaminowania też odstają od rzeczywistości - bo np. miejsce do parkowania równoległego musi być o długości wynoszącej minimum dwie długości samochodu, a do parkowania prostopadłego samochód po zatrzymaniu musi stać tak, aby można było otworzyć na cała szerokość wszelkie drzwi samochodu. No to zapraszam do naszych miast, pod centra handlowe - funduje nagrodę temu, kto wskaże WYTYCZONE miejsce spełniające te parametry (linie na parkingach są malowane tak, aby upchać jak najwięcej aut, a pod marketami po zaparkowaniu zawsze wysiadam na wdechu, bo inaczej się nie zmieszczę).
Jak rozwiązać ten węzeł?
Jakie widziałbym pilne zmiany? Otóż takie: - zdanie teorii na zasadzie pytania przez komisję egzaminacyjną z faktycznej znajomości kodeksu i innych zasad zamiast testów komputerowych, a jeśli testy - to taka mnogość wariantów, że bezużyteczna stałaby się zasada ZZZ (zakuć - zdać - zapomnieć); - skończenie z oklepanymi trasami egzaminacyjnymi - zdający mógłby zostać umówiony na rozpoczęcie jazdy egzaminacyjnej w dowolnym punkcie miasta (np. po zdaniu teorii i placu grupa egzaminowanych dostaje informację, że jej egzamin rozpoczyna się za dwie godziny w określonym punkcie miasta), obowiązkowa jazda za miastem z takimi elementami jak np. wyprzedzanie; - dopasowanie zasad placu do rzeczywistości (np. wymiary miejsc parkingowych, parkowanie pomiędzy atrapami aut); - tak samo jak natychmiastowe przerwanie egzaminu za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o ponad 20 km/h tak samo "oblewanie" za jazdę z prędkością mniejszą o ponad 20 km/h od dopuszczalnej, jeśli z warunków ruchu wynika, że jazda z prędkością dopuszczalną jest całkowicie bezpieczna (podstawa niezaliczenia - brak płynności w ruchu - jest takie kryterium); - wprowadzenie systemu pierwsze prawko "tymczasowe" ważne rok, w tym czasie kursant musiałby się obowiązkowo doszkolić się w takich kategoriach jak jazda po zmierzchu, jazda w warunkach ograniczonej widoczności (mgła, deszcz), w warunkach zimowych, etc.
Rozlegną się zapewne głosy, że to zwiększy koszt prawka. Ale czyż życie ludzkie nie jest bezcenne? Czyż stosując nadal w Polsce fatalny system nie wprowadzamy na drogi armii ludzi z uprawnieniami, ale kompletnie nie potrafiącymi jeździć? A potem rosnące policyjne statystyki wskazują, że najwięcej wypadków powodują młodzi, świeżo upieczeni kierowcy.
Mój syn kilkanaście dni temu odebrał blankiet - ale sam nie będzie na razie jeździł. Przy każdej sposobności ja lub żona sadzamy go z lewej strony, my siadamy po prawej - mimo wyboru najlepszej szkoły w mieście jednak nauczył się przede wszystkim zdać, my teraz musimy nauczyć go bezpiecznie jeździć.
* List do redakcji
Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.