Po śmierci kursantki. Jaki wpływ na jazdę ma instruktor?

Na trasie między Kołodziejewem a Mogilnem (woj. kujawsko-pomorskie) samochód nauki jazdy wjechał pod pociąg. Osiemnastoletnia kursantka zginęła na miejscu. Instruktor z ciężkimi obrażeniami trafił do szpitala.

Śledztwo w sprawie przyczyn tego wypadku trwa.

Kiedy w wyszukiwarce internetowej wpiszemy słowo "kursant", jako "wyszukiwania podobne" pojawiają się określenia: "kursant słownik", "kursant opinie", "kursant prawa jazdy" itp. Gdy słowo "kursant" zastąpimy wyrazem "kursantka", w tym samym miejscu ukazują się zgoła inne skojarzenia: "kursantka pomyliła gaz z hamulcem", "kursantka staranowała płot", "kursantka wjechała w mur", "kursantka potrąciła instruktora"... Pozostawiamy te różnice bez komentarza.

Pozostaje faktem, że kandydaci na kierowców, niezależnie od płci, wyczyniają czasem dziwne rzeczy. Każdy instruktor nauki jazdy ma w zanadrzu bogaty zestaw opowieści na ten temat. Zarejestrowane przez kamery incydenty z kursantami i kursantkami w rolach głównych stają się hitami Internetu. Pół biedy, gdy są to sytuacje zabawne, wywołujące uśmiech politowania. Gorzej, jeśli błędy, popełnione przez uczestników szkoleń na prawo jazdy, kończą się tragicznie...

Reklama

Uczeń wsiadający do "elki" nie myśli o jakichkolwiek niebezpieczeństwach. Jest być może zestresowany, ale jednocześnie ma pełne zaufanie do swojego nauczyciela, wierząc, że ten uchroni go przed wszelkimi zagrożeniami. Rzeczywiście instruktor dysponuje dodatkowymi pedałami, może ostrzec, podpowiedzieć, a w razie potrzeby nawet złapać za kierownicę. Nie ma jednak pełnej władzy nad samochodem.

"Podczas szkolenia praktycznego, zwróciłem kursantce uwagę na zbyt niską prędkość, niedostosowaną do aktualnej sytuacji i warunków ruchu drogowego. Wydałem jednoznaczne polecenie: proszę przyśpieszyć - wspomina na jednym z forów internetowych pewien instruktor. - Reakcją kursantki było siłowe (tożsame z awaryjnym) użycie hamulca. Jak się później tłumaczyła, zwyczajnie pomyliła pedały. Nie było w jej działaniu elementu umyślności.

Co więcej, biorąc pod uwagę etap szkolenia i ogólną ocenę umiejętności kursantki, jej zachowanie było co najmniej mało przewidywalne dla instruktora. Każdy, kto praktycznie zajmuje się szkoleniem kandydatów na kierowców, z pewnością potwierdzi, że w podobnych sytuacjach instruktor nie ma szans na zniwelowanie błędnych zachowań kursanta. Może oczywiście podejmować różne czynności korygujące, wręcz "odhamowywać", jednak nie wtedy, gdy osoba siedząca za kierownicą zadziała siłą potrzebną do obsługi - dajmy na to - kilofa. Na szczęście kierowca autobusu widzianego przeze mnie we wstecznym lusterku, wykazał się refleksem i nie dopuścił do zderzenia pojazdów. (...) Gdyby jednak doszło do nieszczęścia, kto w opisanych okolicznościach byłby jego sprawcą? Kursantka? Instruktor? Oboje? Czy może kierowca rzeczonego autobusu (brak bezpiecznego odstępu od pojazdu poprzedzającego + zasada szczególnej ostrożności w stosunku do pojazdu szkoleniowego)? Oto dręczące mnie pytanie, które pozostawiam w zawieszeniu."

Faktycznie, polskie prawo nie rozstrzyga jednoznacznie, kto jest odpowiedzialny za to, co dzieje się z pojazdem nauki jazdy. W świetle przepisów "kierującym" jest zawsze osoba, która siedzi za kierownicą, czyli w przypadku "elki" kursant (pozostańmy przy rodzaju męskim, choć oczywiście dotyczy to obu płci). Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu, nie jest on bezkarny. Za wykroczenia jak każdy kierowca może dostać mandat, a za spowodowanie tragicznego w skutkach wypadku pójść do więzienia. W każdym przypadku ocenia się jednak również zachowanie instruktora, analizując, czy mógł mieć on wpływ na przebieg wydarzeń.

Zimą 2007 r. prowadzony przez kobietę nissan micra z "L" na dachu wpadł w poślizg i zderzył się czołowo z nadjeżdżającym z przeciwka fiatem seicento. W wypadku zginęły dwie osoby: pasażerki fiata i nissana.

Sąd uznał, że winę za spowodowanie tej tragedii ponosi zarówno instruktor, jak i kursantka. Jej winą było prowadzenie samochodu ze zbyt dużą prędkością i w rezultacie utrata panowania nad pojazdem. Jego - nie dopilnowanie, by auto miało opony odpowiednie do warunków atmosferycznych (mimo śniegu, jeździło na letnich), zgoda na zbyt szybką jazdę oraz pozwolenie, by w "elce" zamiast jednego kursanta przebywało trzech. W grudniu 2009 r. zapadły (nieprawomocne) wyroki: 2,5 roku więzienia oraz 3-letni zakaz prowadzenia samochodu i wykonywania zawodu dla instruktora nauki jazdy, 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata i 3 000 zł grzywny dla kursantki.

W dyskusji towarzyszącej tej sprawie zwracano uwagę na zbyt liberalne wymagania wobec instruktorów nauki jazdy. "Nie rozumiem, dlaczego chłopak, który w wieku 18 lat otrzymał kategorię B, może w wieku 21 lat szkolić innych" - napisał jeden z internautów.

Cóż, nic dodać, nic ująć...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama