Dwaj zawracali - jeden nie widział, drugi nie patrzył. Kto jest winny?

Czasami na drodze dochodzi do tzw. głupich kolizji, których można byłoby uniknąć, gdyby obaj kierowcy zachowali trochę więcej ostrożności i wykazali się nieco większą wyobraźnią.

Taką sytuację opisał pan Michał z Opola, a my dorobiliśmy grafiki na podstawie jego szkiców:

"Jestem kurierem, rozwożę moim busem przesyłki. Kilka dni temu chciałem zwrócić na dość wąskiej jezdni. W tym celu wjechałem na podjazd do bramy budynku.

Zatrzymałem się tuż przed tą bramą, włączyłem bieg wsteczny, prawy kierunkowskaz i czekałem na możliwość dokończenia zawracania. Zauważyłem nadjeżdżający z prawej strony niebieski samochód i oczekiwałem, aż przejedzie.

Nie wiedziałem, że z przeciwnej strony nadjechała Toyota Yaris, której kierowca też postanowił zawrócić, w dodatku za mną, w tym samym miejscu:

Reklama

Swoją uwagę skupiłem na niebieskim samochodzie. Kiedy przejechał, upewniłem się, że żaden inny pojazd już nie nadjeżdża:

Spojrzałem także w lewą stronę ale tam również nie widziałem żadnego zbliżającego się pojazdu. Prawdopodobnie w tym czasie Toyota znajdowała się dokładnie za moim busem.

Nie widząc żadnego pojazdu zacząłem cofać i po chwili usłyszałem huk oraz poczułem silny wstrząs. Okazało się, że tylnym prawym narożnikiem mojego busa uderzyłem w Toyotę.

Skutki były dość poważne, bo w Toyocie został połamany zderzak, rozbity prawy reflektor oraz wgnieciona maska. U mnie w busie nastąpiło tylko przekrzywienie zderzaka. Szczerze mówiąc zupełnie nie wiedziałem, skąd ten samochód tam się znalazł. Wyjaśnił mi to dopiero kierowca tamtego auta. Wezwał on policję, która orzekła, że to ja jestem wyłącznym sprawcą kolizji. Zapłaciłem mandat, bo nie miałem czasu na długie dyskusje, ale nie jestem do końca przekonany, czy tamten kierowca Toyoty był całkiem bez winy.

Przecież widział włączone w moim busie światła cofania oraz kierunkowskaz. Wystarczyło, by poczekał chwilę i ja bym spokojnie wyjechał. Mimo, że patrzyłem w lusterka i rozglądałem się na boki, aż do chwili zderzenia tej Toyoty nie widziałem.

Proszę o wyjaśnienie waszych ekspertów, czy kierowca Toyoty nie był współwinny tej kolizji.

Pozdrawiam, Michał."

Z formalno-prawnego punktu widzenia należy zauważyć, że w momencie rozpoczęcia cofania nasz czytelnik włączał się do ruchu. Nie ma przy tym znaczenia, że wykonywał manewr zwracania z wykorzystaniem infrastruktury drogowej, a konkretnie podjazdu do bramy posesji.

Art. 17 ust. 1 pkt. 1 ustawy Prawo o ruchu drogowym stanowi:

Włączanie się do ruchu następuje przy rozpoczynaniu jazdy po postoju lub zatrzymaniu się niewynikającym z warunków lub przepisów ruchu drogowego oraz przy wjeżdżaniu (...) na drogę z nieruchomości, z obiektu przydrożnego lub dojazdu do takiego obiektu, z drogi niebędącej drogą publiczną oraz ze strefy zamieszkania.

Bus wjeżdżając na podjazd do bramy niejako "wyłączył się" z ruchu. Kontynuując manewr zawracania musiał ponownie włączyć się do ruchu.

Ust. 2 tego samego artykułu ustawy stanowi:

Kierujący pojazdem, włączając się do ruchu, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz ustąpić pierwszeństwa innemu pojazdowi lub uczestnikowi ruchu.

Nasz czytelnik miał zatem obowiązek ustąpić pierwszeństwa wszystkich uczestnikom ruchu, w tym także zawracającej Toyocie. Można zrozumieć, że widoczność do tyłu z busa była poważnie ograniczona, ale to nie może stanowić usprawiedliwienia.

Art. 23 ust. 1 pkt. ustawy określa ponadto:

Kierujący pojazdem jest obowiązany (...) przy cofaniu ustąpić pierwszeństwa innemu pojazdowi lub uczestnikowi ruchu i zachować szczególną ostrożność, a w szczególności:

a) sprawdzić, czy wykonywany manewr nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub jego utrudnienia,

b) upewnić się, czy za pojazdem nie znajduje się przeszkoda; w razie trudności w osobistym upewnieniu się kierujący jest obowiązany zapewnić sobie pomoc innej osoby.

Oczywiście nie tak łatwo jest zapewnić sobie przy cofaniu pomoc innej osoby. Ten przepis jest trochę "teoretyczny". Skąd na pustej ulicy wziąć człowieka, który pomoże nam wyjechać? Jeśli kierowca jest sam, musi sam sobie radzić. Wynika stąd natomiast inny wniosek: kierując takim pojazdem, zabudowanym busem o ograniczonej widoczności z kabiny, należy po prostu unikać wyjeżdżania tyłem na jezdnię z bramy czy chodnika.

Czy wynika stąd, że kierowca Toyoty postępował w pełni prawidłowo? Moim zdaniem nie. On również wykonywał manewr zawracania, chociaż w inny sposób, na co pozwalały niewielkie gabaryty jego auta. On też był jednak zobowiązany do zachowania szczególnej ostrożności (art. 22 ust. 1 ustawy). Miał natomiast o wiele lepszą widoczność, niż kierowca busa. Mógł zauważyć furgonetkę znajdując się jeszcze na przeciwległej stronie jezdni, kiedy dopiero szykował się do zawrócenia.

Gdyby uważnie obserwował pojazdy na chodniku, zauważyłby zapewne włączone w busie światła cofania i prawy kierunkowskaz. Można było na tej podstawie łatwo domyślić się, że kierowca busa zamierza tyłem wjechać na jezdnię.

Doświadczony kierowca domyśliłby się również, że widoczność z busa musi być poważnie ograniczona i tamten kierujący może go nie zauważyć. Wystarczyło chwilę poczekać z zawracaniem, widząc, że taki manewr wykonuje właśnie kierowca busa. A jeśli już kierowca Toyoty przystąpił do zawracania, mógł widząc busa szykującego się do wjazdu na jezdnię z podjazdu do bramy przyhamować, poczekać, dać szansę busowi na bezpieczne wyjechanie. Zwłaszcza, że na tej jezdni nie było dużego ruchu i takie chwilowe zatrzymanie się nie spowodowałoby żadnego utrudnienia. Tak postąpiłby myślący kierowca z wyobraźnią.

Niestety, takich jest niewielu. Mało który kierowca obserwuje pojazdy znajdujące się na chodniku, włączające się do ruchu, wyjeżdżające z bram, stanowisk postojowych itp. A szkoda, bo to naprawdę wiele daje. Można przewidzieć, co stanie się za chwilę, uniknąć kolizyjnej sytuacji.

Gdy dochodzi do zderzenia, kierowcy mówią: "tamten pojazd nagle ruszył, nagle wyjechał mi tuż przed maskę...". Gdyby uważnie obserwowali nie tylko jezdnię przed sobą,  ale także drogę i jej otoczenie, mogliby uniknąć wielu takich stłuczek.  

No, ale to już wyższa szkoła jazdy. Tego nie uczą na kursach na prawo jazdy. Doświadczenie przychodzi wraz z dziesiątkami tysięcy przejechanych kilometrów. O ile oczywiście ktoś umie trochę myśleć. Z punktu widzenia prawa winny jest natomiast tylko i wyłącznie nasz czytelnik. Nie zmienią tego nawet słuszne uwagi, na temat umiejętności analizowania sytuacji na drodze przez drugiego kierowcę.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy