Za oknem zaparkowało coś czerwonego...
- Tato, tato... Ferrari przyjechało! - krzyknął mały Mateuszek, który jako pierwszy wybiegł przed chałupę.
Samochód rzeczywiście był czerwony. Miał wielkie, błyszczące w słońcu koła, spojler na klapie bagażnika i sportową sylwetkę.
- Eee... To nie ferrari. To hundaj - skrzywił się starszy brat Mateuszka, Marcin.
- Ja ci dam smarkaczu przeklinać! - oburzyła się matka chłopców, łapiąc pierworodnego za ucho.
- Ależ mamo, przecież ja nie klnę. Tutaj jest tak napisane: H-Y-U-N-D-A-I.
- Czego to ludzie nie wymyślą! Takie pokraczne słowo. Język idzie połamać...
- To się czyta "hjundaj", nie "hundaj" - stwierdził autorytatywnie kuzyn Wacek, człowiek obyty w świecie motoryzacji, a konkretnie na szrotach w Niemczech, dokąd jeździ z kumplem, właścicielem komisu. - To koreański samochód.
- Koreański? A mówią, że w Korei ludzie nie mają co do gęby włożyć... - po raz kolejny zdziwiła się matka.
- To ci z północy. Na południu robią fajne fury, chociaż gdzie im tam do szwabskich... - odezwał się znowu Wacek, dumny właściciel golfa "dwójki".
- No i rację mieli prorocy, gdy przewidywali, że żółta rasa zaleje świat. Tylko nie wiedzieli, że samochodami - westchnęła babcia Maciejowa. - Ciekawe, kto tym autem przyjechał? Musi komornik, doktor albo biskup.
- A ja myślę, że piłkarz. Może Cristiano Ronaldo? - rozmarzył się Marcin. - Przecież to prawie ferrari.
- "Prawie" robi różnicę - mruknęła wpatrzona dotąd w swoją komórkę piętnastoletnia Zuzia, która pasjami ogląda w telewizji reklamy, denerwując się, że ich bloki są przerywane jakimiś durnymi filmami. - Zresztą skąd w naszej wsi Ronaldo? Do tego w samochodzie na polskich numerach. Głupoty gadasz...
- Zobaczcie: tu jest napisane: hyundai... genesis... coupe - zawołał wszędobylski Mateuszek, który zdążył już pięć razy obiec samochód dookoła.
- Coupe?! Leć szybko do ubikacji! - zaniepokoiła się matka Mateuszka.
- Ależ Zosiu, coupe to rodzaj nadwozia. Ma drzwi tylko z przodu. Żeby usiąść z tyłu, trzeba odsunąć fotele - wyjaśnił z poczuciem wyższości Wacek.
- Nie podoba mi się. Na taryfę takiego auta nie postawisz, młodej pary do kościoła nie powieziesz. Zresztą kto to widział, żeby do ślubu jechać czerwonym autem, jak straż pożarna - skrzywiła się babcia Maciejowa, uchodząca w rodzinie za wzór zdrowego rozsądku.
Przy samochodzie pojawił się kierowca. Nie był to Cristiano Ronaldo ani biskup. Nie wyglądał również na komornika. Może zatem rzeczywiście doktor?
- Proszę pana... Jaki ten samochód ma silnik? - zapytał nieśmiało Marcin.
- 3,8 litra...
- Prawie cztery litry? A na ile chłopa? - włączył się do rozmowy milczący dotychczas pradziadek Zenek, który nie bardzo już wiedział, co się wokół niego dzieje, a poza tym od czasów leśnej partyzantki słabo słyszał.
- ...V6...
- To już produkują V6? A w czasie wojny robili tylko V2!
- ...303 konie...
- Tyle koni to w całym powiecie nigdy nie było! - nie dawał nikomu dojść do głosu senior rodu.
- Daj spokój dziadek! Chodzi o konie mechaniczne - zirytował się w końcu kuzyn Wacek, przerywając ten dialog konkretnym pytaniem:
- Benzyna czy diesel?
- Jasne, benzyna.
- Ile pali?
- W trasie schodzę do 11 litrów na sto kilometrów.
- Od razu przerobiłbym na gaz. Szybki jest chociaż?
- 240 km na godzinę, sześć i pół sekundy do setki.
- Czy możemy się przejechać? - zapytał mały Mateuszek i nie czekając na odpowiedź usadowił się na tylnym fotelu. Obok wgramoliła się babcia Maciejowa. Na fotelu przy kierowcy zasiadł kuzyn Wacek.
Ryknął silnik, zadymiło się spod kół i po krótkiej chwili huyndai genesis coupe stał się czerwonym punktem na horyzoncie. Gdy wrócił, kuzyn Wacek milczał, pobladła babcia Maciejowa co i raz żegnała się znakiem krzyża, a Mateuszek oświadczył krótko:
- Gdy dorosnę, pojadę do pracy za granicę i też zarobię sobie na taki samochód!
A tak na poważnie nasz test hyundaia genesis coupe przeczytasz TUTAJ