Wyrok na Macieja Zientarskiego odłożony!

Dzisiaj w Warszawie odbyła się kolejna rozprawa w sprawie tragicznego wypadku, w którym zginął dziennikarz motoryzacyjny Jarosław Zabiega.

Do wypadku doszło 27 lutego 2008 roku. Jadące z dużą prędkością, prowadzone najprawdopodobniej przez Macieja Zientarskiego ferrari uderzyło w filar estakady na ulicy Puławskiej w Warszawie i doszczętnie spłonęło. W wypadku zginął nasz kolega, dziennikarz motoryzacyjny "Super Expressu", Jarosław Zabiega.

Ogłoszenie wyroku zostało odłożone do 26 listopada br. Sąd postanowił powołać kolejnych świadków i ekspertów. Chce poznać zczegóły techniczne auta, m.in. dowiedzieć się, czy da się rozpoznać z dalszej odległości kto prowadził auto.

Reklama

Sprawa wypadku z 2008 r. wciąż dzieli opinię publiczną, co uwidacznia się choćby w internetowych komentarzach. Szczególne kontrowersje wywołuje osoba i losy tego, który przeżył, a jest zarówno sprawcą, jak i ofiarą wspomnianej tragedii - Macieja Zientarskiego (mamy zgodę na używanie jego pełnego nazwiska).

Niektórzy Zientarskiemu współczują, bardzo wielu jednak chciałoby jak najszybciej ujrzeć go przed sądem, a potem na długie lata wpakować do więzienia. Skąd tyle zajadłości, wyrażanej bez ogródek niechęci, wręcz wrogości? Skąd tyle przykrych słów?

Dwaj młodzi mężczyźni w sportowym samochodzie. Zbyt szybka jazda. Betonowy filar. Jeden zabity, jeden ranny... Zdarzenie, jakich niestety wiele. Zazwyczaj zasługuje jedynie na krótką notatkę w gazecie. Przeszłoby zapewne bez echa, nie wzbudzając jakichkolwiek emocji, gdyby nie doszło do niego na ruchliwej ulicy Warszawy. Gdyby rozbitym samochodem nie było ferrari, wśród zakompleksionych Polaków uchodzące za symbolem rozpasania bogaczy (i nieważne, że samochód ten nie był bynajmniej własnością Zientarskiego ani Zabiegi...). Gdyby wreszcie za jego kierownicą nie siedział człowiek o znanym nazwisku, pokazujący się w telewizji.

Melchior Wańkowicz mawiał, że polską specjalnością jest bezinteresowna zawiść. Okazuje się, że bezinteresowna, a zatem pozbawiona racjonalnych podstaw może być również niechęć, zwłaszcza wobec ludzi, o których sądzimy, że powodzi im się lepiej niż nam.

Znamienne przy tym, że na Macieja Zientarskiego przekłada się niechęć do jego ojca, Włodzimierza, do tego wyrażana przeważnie przez tych, którzy i jednego, i drugiego znają wyłącznie z ekranu telewizora.

Wciąż żywe jest przekonanie, że wymiar sprawiedliwości inaczej, dużo łagodniej traktuje przedstawicieli szeroko rozumianych elit niż tzw. zwykłych ludzi. Skąd jednak pewność, że i tym razem mamy do czynienia z zakulisowymi matactwami, dążeniem do "ukręcenia sprawie łba"?

Skąd brak zaufania do opinii biegłych i kpiny z lekarzy, którzy rzekomo nie potrafią lub nie chcą zdemaskować Macieja Zientarskiego jako cwaniaka, symulującego dolegliwości, nie pozwalające uczestniczyć mu w postępowaniu karnym? Gdzie dowody, że tak jest w istocie?

Niech Sprawiedliwość robi swoje, ale nie ferujmy przedwcześnie wyroków. I jeszcze jedno: Maciej Zientarski nie jest mordercą, który jadąc po pijanemu zabija na przejściu dla pieszych matkę z dzieckiem. Jest mimowolnym sprawcą śmierci kolegi z branży, który prawdopodobnie równie jak on był podniecony perspektywą przejażdżki superszybkim ferrari i nie nawoływał kierowcy do zdjęcia nogi z gazu. Zginął w wypadku. Tragicznym, ale jednak tylko wypadku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zginął
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy