Wojciechowska na mecie!
Na szesnasty etap Rajdu Arras-Dakar, rozegrany w stolicy Senegalu, złożyły się 31-kilometrowy odcinek specjalny i 38-kilometowa droga dojazdowa. Martyna Wojciechowska i Jarosław Kazberuk, których samochód już od kilku dni sprawiał coraz poważniejsze problemy, musieli pokonać ten dystans, aby zrealizować swój najważniejszy cel - osiągnąć metę.
Martyna Wojciechowska: - Praktycznie cały ostatni odcinek pokonaliśmy, jadąc na światłach awaryjnych. Zresztą dla naszej Toyoty był to z pewnością ostatni odcinek. Jestem pewna, że już jutro nie bylibyśmy w stanie nigdzie dojechać tym zmaltretowanym autem. O ile jeszcze z licznymi awariami, czy karoserią obitą jak ulęgałka, mierzyliśmy się reanimując codziennie auto, o tyle powodów najbardziej doskwierającej nam utraty mocy, po prostu nie sposób wyeliminować. W panujących tu warunkach mogliśmy tylko siedmiokrotnie wymienić zabrudzony filtr paliwa. Prawdziwej przyczyny awarii, tkwiącej, jak się tylko domyślamy, w elektronice, w tak polowych warunkach znaleźć się nie da!
Jarosław Kazberuk: - Dojechaliśmy i to jest najważniejsze. Samochód w międzyczasie niemal kompletnie się rozleciał, a i nasza wytrzymałość również była bliska wyczerpania. To w żadnym wypadku nie jest wycieczka turystyczna. Kto tego nie przeżył, nie jest nawet w stanie wyobrazić sobie, przez jakie piekło przechodzą startujący w tym rajdzie zawodnicy. Brałem wcześniej udział w kilku ekstremalnych wyprawach, ale tak w kość nie dostałem jeszcze nigdy.
Martyna Wojciechowska: - O stopniu naszego zmęczenia najlepiej chyba opowie mała anegdotka. Otóż podczas jednego z ostatnich odcinków specjalnych poczułam, że mam dość. Zamieniliśmy się z Jarkiem miejscami. On miał dalej prowadzić, ja pilotować. Niestety moje wyczerpanie wzięło górę. Momentalnie zasnęłam nad kwitami. Na szczęście w tych wszystkich ciężkich chwilach Jarek okazał się po prostu niezastąpiony. Nie tylko sprawdził się jako znakomity pilot, ale był dobrym duchem, z którym po prostu nie mogliśmy nie dojechać do mety. Bez jego determinacji i siły, pustynia pokonałaby nas momentalnie. Śmieję się, że Jean-Louis Schlesser nie ukończył tego rajdu, bo nie miał ze sobą Kazberuka. Trochę inaczej wyobrażaliśmy sobie wcześniej osiągnięcie mety i towarzyszące temu uczucia. Oboje czujemy się dziwnie. Jesteśmy oczywiście bardzo szczęśliwi. Otrzymaliśmy z rąk dyrektora rajdu, Huberta Auriola pamiątkowe medale. Cały czas jednak nie dociera do nas jeszcze fakt, że to już koniec, że nie będziemy musieli za godzinę założyć kombinezonów i ruszyć na trasę kolejnego etapu.
Jarosław Kazberuk: - Ciągle spotykają nas dowody sympatii. Wiele osób, składając nam gratulacje, przyznało się, że choć mocno ściskali za nas kciuki, naprawdę nie wierzyli w to, że uda nam się dotrzeć do mety. Cieszę się, że sprawiliśmy im niespodziankę. Dla takich amatorów jak my, dysponujących samochodem w niewielkim tylko stopniu różniącym się od seryjnego, liczy się tu przetrwanie i wcale nie jest to łatwiejsze zadanie, niż walka o sekundy w czołówce.
Martyna Wojciechowska: - Teraz wiem już, że nie mając doświadczenia z wcześniejszych startów, można zapomnieć tu o jakimkolwiek ściganiu się. Dopiero po tych przeżyciach będę mogła z czystym sumieniem docenić występy innych zawodników. Wcześniej, choć wydawało mi się, że coś na ten temat wiem, byłam kompletnie nieświadoma trudów tego rajdu. Zresztą o tym, co się tu działo, najlepiej świadczy fakt, że spośród stu siedemnastu startujących samochodów, zaledwie czterdziestu pięciu udało się ukończyć rajd. Chciałabym podziękować, w imieniu Jarka i swoim, wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że możemy dziś stać na mecie w Dakarze. Przede wszystkim sponsorom i kibicom, którzy wspierali nas w ciężkich chwilach. Zarówno tym, którzy byli z nami od początku, jak i tym, którzy przekonywali się do nas wraz z kolejnymi pokonywanymi kilometrami.