Wielka przygoda na Saharze
Kurz, piach, potworny upał, nieustanna walka ze sprzętem, potworne zmęczenie i niepewność czy dojedzie się do mety - tak w skrócie można opisać to, co towarzyszy zawodnikom startującym w Rajdzie Paryż-Dakar. Wprawdzie od zakończenia rajdu minęły już dwa tygodnie, jednak warto jeszcze na chwilę wrócić pamięcią do tego co działo się na jego trasie.
W tym roku do grona śmiałków, którzy postanowili rzucić wyzwanie Saharze i samym sobie, dołączyły aż cztery załogi z Polski. W terenowych Toyotach Landcruiser pojawili się Łukasz Komornicki i Rafał Marton oraz dziennikarka Martyna Wojciechowska z pilotem Jarosławem Kazberukiem. Wśród motocyklistów zobaczyliśmy natomiast Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego na motocyklach KTM.
Obie samochodowe załogi wystartowały w Pucharze Toyota Trophy - zorganizowanym specjalnie dla zawodników niefabrycznych i dysponujących mniejszą, (choć nie tak małą) zasobnością portfela. Dla obu jednak był to debiut na bezdrożach Sahary. Nasi motocykliści brali już udział w zawodach w ubiegłym roku.
Rajd Paryż-Dakar 2002 rozpoczął się we francuskim mieście Arras. Ceremonia startu do tej największej imprezy motorowej na świecie zgromadziła ponad 400 tysięcy ludzi. Do pokonania było ponad 10 tysięcy kilometrów, w tym 15 kilkuset kilometrowych prób sportowych, z których najtrudniejsze rozegrano na pustynnych trasach Maroka, Mauretanii i Senegalu.
- Chcielibyśmy dojechać w okolicach 50 miejsca w klasyfikacji generalnej. Ale najważniejsza jest meta w Dakarze. Jesteśmy debiutantami, więc podchodzimy do wszystkiego z pokorą. Postaramy się pojechać rozważnie.
Pierwsze próby specjalne pokazały jak ważne jest doświadczenie. Kłopoty z odpowiednim odczytem wskazań GPS-u sprawiły, że kilkakrotnie Polacy musieli nadrabiać kilometrów, aby trafić na metę etapu. Okazało się również, że sprzęt, jakim dysponowali, Komornicki i Marton nie bardzo pozwala na równą walkę nawet z konkurentami w Pucharze Toyota Trophy. Mimo tego, po sześciu europejskich etapach Komornicki i Marton zajmowali 38 miejsce w klasyfikacji generalnej i pierwsze w Pucharze Toyota Trophy.
- Cieszę się, że mimo wielu kłopotów i błędów, wyprzedziliśmy kilka naprawdę dobrych i doświadczonych załóg. Staramy się jechać rozważnie, bo w tych warunkach każdy błąd to ogromna strata i kłopoty. Awans z 86 do pierwszej czterdziestki to dla mnie duże osiągnięcie. Tym bardziej, że nie dysponujemy przecież tak profesjonalnym sprzętem jak inni. Postaramy się utrzymać dobre tempo, ale przede wszystkim chcemy dojechać do Dakaru - mówił Komornicki.
- Nasz samochód ma za mało mocy. Widać to szczególnie przy podjazdach, oraz szybszych partiach. Łukasz robi naprawdę dobre czasy, jednak seryjnym samochodem niewiele jesteśmy w stanie zdziałać. To, że udało nam się osiągnąć tak wysokie miejsce to ogromny sukces - dodał Rafał Marton.
Niestety Afryka okazała się bezlitosna. Coraz trudniejsze trasy stawiały ogromne wymagania nie tylko kierowcom, ale również samochodom. Toyoty, którymi dysponowali Polacy zaczęły się regularnie psuć. Awarie wspomagania kierownicy, skrzyni biegów, zawieszenia, wycieki oleju, elektroniki, po kolei dotykały zarówno Komornickiego jak i Wojciechowską. Naprawa zajmowała mnóstwo czasu, a w wielu przypadkach trzeba było liczyć tylko na siebie. Mechanicy nie zawsze byli w stanie przyjechać na czas. Z odcinka na odcinek wzrastała niepewność czy uda się na czas dotrzeć do mety etapu i nie zostać wykluczonym za przekroczenie limitu czasu.
Jedenasty etap okazał się pechowy dla Komornickiego i Martona. Po kilkunastu kilometrach od pierwszego punktu kontroli czasu Toyota odmówiła posłuszeństwa. Polacy spędzili kilka godzin na pustyni próbując naprawić pojazd.
- Przegrzał się silnik i turbina. Rafał dokonywał cudów, aby uruchomić samochód. Wreszcie się udało. Dotoczyliśmy się do drugiego punktu kontroli czasu, jednak przed ostatnim przy podjedzie pod 30 metrową wydmę znowu stanęliśmy.
Komornicki i Marton dojechali w końcu na metę etapu rano, trzy godziny po tym jak wystartowały już pierwsze załogi. Organizatorzy nie dopuścili ich do kolejnego etapu i zgodnie z regulaminem Polakom nie pozostało nic innego jak wycofać się z zawodów. Więcej szczęścia mieli Wojciechowska i Kazberuk, których Toyota również była w kiepskim stanie technicznym. Polka zdecydowała się omijać punkty kontroli czasu, aby tylko zdążyć na metę. Udało się.
Wprawdzie Wojciechowska otrzymała karę czasową, ale mogła kontynuować jazdę. Trudne warunki, zmieniająca się pogoda (w nocy padał deszcz, a temperatura spadła do zera), sprawiły, że w kategorii samochodów sklasyfikowano tylko 20 załóg. Organizatorzy widząc, co się dzieje, wydłużyli limity czasowe. Dzięki temu wiele załóg mogło kontynuować rajd.
Ostatni etap rozegrano w stolicy Senegalu. Zawodnicy mieli do pokonania 31-kilometrowy odcinek specjalny, który miał raczej charakter pokazowy.
Martyna Wojciechowska i Jarosław Kazberuk zajęli 44 miejsce z 45 sklasyfikowanych załóg.
- Żałuję, że nie było nas wśród tych, którzy wjeżdżali na rampę. Popełniliśmy błąd ścigając się tym samochodem, jechaliśmy po wynik, a nie na "dojechanie". Zdobyliśmy cenne doświadczenie, które wykorzystamy przygotowując się do startu w przyszłym roku. Pojadę, lecz na pewno nie samochodem z Toyota Trophy - podsumował swój start Komornicki.
Znakomicie spisali się nasi motocykliści. Jacek Czachor ukończył rajd na 20 pozycji, a Marek Dąbrowski na 21. Obaj zapowiadają starty w przyszłym roku.
Zobacz zdjęcia z Rajdu Arras Dakar w naszej GALERII