W błogim luksusie po błocie i bajorach. Film

Zostaliśmy zaproszeni - jako jedna z dwóch polskich redakcji - na dziennikarskie testy nowych, przygotowanych na rok 2014 wersji modeli aut z logo legendarnego Land Rovera.

To Land Rover Discovery oraz Range Rovery: Hybrid, Evoque i Sport. Mamy sprawdzić, czy pojazdy te są jeszcze prawdziwymi samochodami terenowymi czy już tylko luksusowymi SUV-ami, którymi strach zjechać z asfaltu.

Rozpisaną na prawie 500 km podróż zaczynamy od porannej odprawy na lotnisku w Zurychu. Krótkie omówienie planu dnia, podpisujemy oświadczenie, że zapoznaliśmy się z długą listą ostrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa jazdy i wraz z kolegami z sześciu innych krajów wsiadamy do lśniących czystością Land Roverów Discovery, czekających na 8. piętrze przylotniskowego parkingu.

Reklama

W schowku przed fotelem pasażera znajdujemy m.in. dwa alkotestery, od ponad roku obowiązkowy i jak najbardziej sensowny element wyposażenia każdego samochodu we Francji.

Discovery SCV6, którym jedziemy, ma pod maską nowy, sześciocylindrowy silnik benzynowy o pojemności 3.0 litra. Zastąpił on w ofercie pięciolitrową jednostkę V8. Mimo skromniejszych parametrów, mocy i momentu obrotowego z pewnością mu nie brakuje. 340 KM i 450 Nm zapewnia maksymalną prędkość 195 km/godz i przyspieszenie od 0 do 100 km/godz. w ciągu 8,1 sekundy. Jak na pojazd z wybitnie terenową tradycją to osiągi godne szacunku.

Oprócz nowego silnika Land Rover Discovery Model Year 2014 otrzymał nowy system przeniesienia napędu, "inteligentny" system Start/Stop, powiększony zestaw elektronicznych asystentów kierowcy i kilka innych elementów poprawiających komfort i bezpieczeństwo podróżowania. Wprowadzono także zmiany stylistyczne: nowy grill, przedni zderzak, kształt reflektorów, światła dzienne wykorzystujące technologię LED, nowy wzór obręczy kół, inny sposób zewnętrznego oznakowania auta. Spodobało się nam również jasne, eleganckie wnętrze ze stylizowanym na analogowy zegarem, podwójnym schowkiem przed fotelem pasażera i poręczną... lodówką pod podłokietnikiem między przednimi siedzeniami.

Na funkcjonalność samochodu pozytywnie wpływa również sprytny sposób otwierania dzielonej klapy bagażnika. W szosowej jeździe Discovery spisuje się bez zarzutu. Uwagi można mieć jedynie do funkcjonowania 8-stopniowej automatycznej skrzyni biegów - w niektórych sytuacjach zmiany przełożeń są nadmiernie wyczuwalne, choć trudno tu oczywiście mówić o jakimkolwiek szarpaniu.

Jazda samochodem z 340 KM pod maską drogami słynącej z bezwzględnego egzekwowania ograniczeń prędkości Szwajcarii to nie lada próba cierpliwości. 120 km/godz. na autostradach, 80 km na pozostałych szosach pozamiejskich, 50 km/godz. w terenie zabudowanym. Cóż, jakoś dajemy radę.

Pierwszy etap prowadzi do miejscowości Mulhouse (Miluza) w Alzacji. W ekspresowym tempie zwiedzamy wystawę ponad 400 starych samochodów z imponującej kolekcji, zgromadzonej przez rodzinę Schlumpf, a obecnie należącej do stowarzyszenia z udziałem lokalnych władz samorządowych.

W oddzielnym miejscu wyeksponowano cztery generacje Range Roverów. Od pierwszej, produkowanej między 1970 a 1996 rokiem (a zatem przez 26 lat!), aż po najnowszą, obecną na rynku od 2012 r. Można naocznie przekonać się, jak zmieniała się w tym okresie technika motoryzacyjna i samochodowy design.

Przed halą wystawienniczą zbudowano specjalną rampę z basenem. Pokonanie tej przeszkody ma uzmysłowić nam możliwości terenowe Discovery MY 2014. Są naprawdę niezłe, i to nie tylko jak na samochód z lodówką w schowku w centralnej konsoli.

To jednak dopiero przedsmak offroadowych emocji, które czekają nas później, gdy przesiadamy się do kolejnego samochodu.

Range Rover Hybrid, pierwszy w historii marki pojazd z napędem hybrydowym, to prawdziwa duma jego twórców. Na napęd tego niezwykłego auta składa się trzylitrowy diesel SDV6 oraz silnik elektryczny 35 kW, współpracujący z ośmiobiegową przekładnią automatyczną typu ZF. Łączna moc wspomnianego zestawu wynosi 340 KM a maksymalny moment obrotowy 700 Nm. Osiągi: przyspieszenie od 0 do 100 km w 6,9 sekundy, prędkość maksymalna 218 km/godz.

Strome zjazdy i podjazdy, rozległe bajora, grząskie błoto, koleiny, swoimi rozmiarami sprawiające wrażenie, jakby zostały wyżłobione przez czołgi... I co? I nic. Dla Range Rovera Hybrid wszystkie te atrakcje okazują się fraszką. Regulowane na wysokość niezależne zawieszenie i tryby jazdy terenowej spisują się w podobnych "okolicznościach przyrody" wręcz rewelacyjnie.

Piekielnie szybki na szosie, rozpieszczający luksusowym wyposażeniem (wystarczy wspomnieć o niezwykle wygodnych fotelach z funkcją masażu czy dużym ekranem na środku deski rozdzielczej, umożliwiającym kierowcy obserwowanie wskazań pokładowej nawigacji a pasażerowi ze słuchawkami na uszach oglądanie w tym samym czasie telewizji lub filmu z odtwarzacza DVD) pojazd, który potrafi przejechać przez strumień o głębokości do 0,9 metra, wspiąć się na zbocze o nachyleniu prawie 35 stopni, przebrnąć przez najgorsze wądoły.

Trzy w jednym. Sport, komfort, teren. Niemożliwe? A jednak... I pomyśleć, że mamy do czynienia z samochodem dla niewtajemniczonego wyglądającym jak typowa współczesna bulwarówka.

Po zakończeniu próby off road wjeżdżamy na rampę, gdzie obsługa myjkami wysokociśnieniowymi szybko zmywa błoto. Na następnej pochylni sprawdzane jest zawieszenie, układ kierowniczy, koła i całe podwozie samochodu. Zero uszkodzeń, można jechać dalej.

Już wieczorem dojeżdżamy do Strasbourga, gdzie czeka nas nocleg. Dopiero wtedy przypominamy sobie, że podróżowaliśmy autem z napędem hybrydowym, więc warto sprawdzić zużycie paliwa. Zresetowany po próbie terenowej pokładowy komputer informuje, że na ostatnim, spokojnie pokonanym szosowym odcinku średnie spalanie wyniosło około 8 litrów na 100 km.

Drugi dzień testów przywitał nas chłodem i nisko wiszącymi chmurami. Na hotelowym parkingu wsiadamy do Range Rovera Evoque.

Na tle silników Discovery i Hybrid jego napęd prezentuje się skromnie: zaledwie cztery cylindry i tylko 2.2 litra pojemności. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że tak napędzany pojazd jest zawalidrogą. 190 KM zapewnia mu przyspieszenie od zera do setki w 8,5 sekundy i prędkość maksymalną 195 km/godz. Prawdę mówiąc, właśnie Evoque - oszczędny w zużyciu paliwa, kompaktowy w wymiarach, z wystrojem wnętrza kabiny typu "stonowana elegancja" - z całej testowanej czwórki wydał nam się pojazdem najbardziej "dla ludzi", do codziennego użytkowania również na ulicach miast. Nie jesteśmy zresztą w takim myśleniu osamotnieni, zważywszy, że w ciągu minionych 18 miesięcy na całym świecie znalazło nabywców ponad 170 tys. aut tego modelu. Ich popularność zapewne jeszcze wzrośnie wraz z wprowadzeniem do Evoque'a MY 2014 nowej, dziewięciostopniowej automatycznej skrzyni biegów (działa naprawdę znakomicie) i nowych dodatków z zakresu bezpieczeństwa i komfortu.

Opuszczając Strasbourg mijamy nowoczesną siedzibę Parlamentu Europejskiego. To tutaj rodzą się pomysły, które później wpływają na życie milionów zmotoryzowanych obywateli państw UE. Niestety, również na ich portfele. Niemal nie zauważamy, że przekroczyliśmy granicę francusko-niemiecką. Jesteśmy w malowniczym Szwarcwaldzie, czyli Czarnym Lesie. Szkoda, że zaczął padać deszcz, choć z punktu widzenia potrzeb testu napędu 4x4 to zapewne korzystna odmiana pogody. Kręta, pusta szosa pnie się szybko w górę i deszcz zamienia się w śnieg. Temperatura spada do 1 st. C. Tu czuje się już prawdziwą zimę.

Przystajemy na chwilę w przydrożnej zatoczce, by zamienić się miejscem za kierownicą i dopiero wtedy zauważamy ukryty tuż za barierą energochłonną fotoradar. Zielony wśród zieleni. Okazuje się, że nie tylko nasze dzielne straże miejsko-gminne są mistrzami w sprytnym kamuflowaniu mierników prędkości. Niemcy też to potrafią robić!

Czas na krótką sesję zdjęciową. Zatrzymujemy się na parkingu i już po chwili obok nas pojawiają się aż trzy wozy obsługi imprezy, w tym jeden wyposażony nawet w wyciągarkę. Tak na wszelki wypadek. Widać, że system monitoringu testowanych pojazdów działa sprawnie. Nie ma oczywiście mowy o żadnych pretensjach, ponaglaniu. Przeciwnie - są uśmiechy, uniesione kciuki.

Dwa kilometry dalej wjeżdżamy na błotnistą, pełną wykrotów leśną drogę, która prowadzi pod... próg skoczni narciarskiej Schönwald Adlerschanze. To kolejna niespodzianka przygotowana przez organizatorów. Będziemy zjeżdżać po diabelsko stromym zeskoku tego obiektu. Tryb pracy napędu przestawiony na pozycję "snow", włączona funkcja kontroli zjazdu, prędkość ustalona za pomocą tempomatu na 6 km/godzinę, kamery w obudowach bocznych lusterek obrazują na centralnym ekranie sytuację wokół pojazdu. Mamy delikatnie ruszyć i nie dotykając pedałów gazu ani hamulca zaufać elektronicznym systemom samochodu. Cóż, raz kozie śmierć...

Po chwili okazuje się zresztą, że taki powolny zjazd wywołuje znacznie mniejsze emocje niż wczorajszy offroad. Podczas późniejszej prezentacji przekonujemy się, że Land Roverem, konkretnie modelem Discovery, można nie tylko bezpiecznie zjechać z zeskoku skoczni narciarskiej, ale również nań podjechać. Na wstecznym biegu!

Po przerwie na kawę przesiadamy się do ostatniego już z czterech testowanych modeli - Range Rovera Sport w wersji Autobiography. Pod jego maską drzemał potężny silnik 4.4 l SDV8. Drzemał, a gdy został obudzony to, współpracując z ośmiostopniowym automatem, naprawdę potrafił dać ognia. Przyspieszenie od 0 do 100 km/godz. - 6,9 sekundy, prędkość maksymalna - 225 km/godz. Na to byliśmy jednak przygotowani. Za to zaskoczyło nas kolorowe, jakby trochę niepoważne wnętrze kabiny tego samochodu. Rozparci na kremowo-zielonej skórze bez jakichkolwiek przygód dojechaliśmy lotnisko w Zurychu...

Podczas szwajcarsko-francusko-niemieckich dziennikarskich prezentacji Land Rover udowodnił, że wciąż produkuje prawdziwe terenówki, aczkolwiek komfortem i wyposażeniem zdecydowanie bardziej przypominające luksusowe limuzyny niż swoich siermiężnych protoplastów. Szkoda tylko, że tak niewiele osób może sobie na takie bardzo kosztowne motoryzacyjne cudeńka pozwolić...

Adam Rymont

Poniżej fotoreportaż autora tekstu

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy