Volkswagen Beetle 1.4 TSI – stylowy chrabąszcz
Zapoczątkowana przez Volkswagena New Beetle moda na nowe samochody w stylu retro, zauważalnie osłabła w ostatnich latach. Jedynymi takimi autami na rynku pozostają Fiat 500 i kolejne generacje Mini, które nie są zbyt częstym widokiem na naszych drogach. Zdecydowanie jednak najtrudniej spotkać ostatnią inkarnację stylowego Garbusa, czyli model Beetle.
Produkowany od 2011 roku samochód bazuje na Volkswagenie Golfie VI, z którego zaczerpnięto większość rozwiązań technicznych. Z kolei stylistyka to nowoczesna interpretacja oryginalnego projektu Ferdinanda Porsche z 1938 roku. Przedstawiciele Volkswagena podkreślają, że model ten znacznie lepiej oddaje kształty i design protoplasty, niż poprzednia generacja i trudno się z nimi nie zgodzić.
Uwagę zwraca świetne połączenie kształtów retro z nowoczesnymi rozwiązaniami. Przykładowo charakterystyczne okrągłe światła kryją w sobie diodowe światła do jazdy dziennej oraz biksenony. Natomiast bardzo klasycznie wyglądające felgi z chromowanymi kołpaczkami, wykonano ze stopu metali lekkich (to jeden z trzech dostępnych klasycznych wzorów alufelg). Z kolei kształtny tył testowanego samochodu ozdabiał nietypowy spojler, wyglądający jak przedłużenie tylnej szyby.
Z oczywistych względów trudno było w porównywalnym stopniu upodobnić wnętrze Beetle’a do jego protoplasty. Jednoznacznym nawiązaniem jest tu jednak niemal pionowa część deski rozdzielczej polakierowana w kolorze nadwozia oraz lakierowana górną część drzwi. W Garbusie większość wnętrza pokrywały nieosłonięte niczym blachy, co tylko podkreślało budżetowy charakter samochodu. W obecnym modelu zabieg ten zauważalnie uatrakcyjnia wygląd wnętrza.
Z innych nawiązań do legendarnego modelu Volkswagena można wymienić charakterystyczny schowek w pionowej części deski rozdzielczej (mało praktyczny, ale na szczęście pod nim znajduje się drugi, standardowy schowek), a także uchwyty dla pasażerów z tyłu w postaci pasków przy słupkach B. Z deski rozdzielczej zniknął za to wazonik na kwiatek, który obecny był nie tylko w pierwszym Garbusie, ale również w jego nowoczesnym następcy - New Beetle’u.
Jeśli chodzi o względy praktyczne wnętrza, to należy ocenić je pozytywnie. Jeśli naturalnie wsiądziemy do Beetle’a z odpowiednim nastawieniem. Z przodu jest tak, jak być powinno - wygodne fotele, sporo miejsca w każdą stronę i wszystkie przełączniki intuicyjnie rozmieszczone. Ciekawostką jest możliwość zaskakująco dużego obniżenia fotela kierowcy, które sprawia, że czujemy się trochę jak w aucie sportowym.
"Odpowiednie nastawienie" przyda nam się natomiast, kiedy zajmiemy miejsce z tyłu. Beetle to stylowy pojazd, którym zwykle jeździ jedna, góra dwie osoby. Nie powinno więc dziwić, że w drugim rzędzie siedzeń wygodnie będzie najwyżej osobom o wzroście około 170 cm. Również bagażnik o pojemności 310 litrów to raczej rozwiązanie na zakupy, niż wakacyjny wyjazd. Gdyby ktoś jednak chciał się wybrać w dłuższą podróż we dwoje, zawsze może złożyć tylną kanapę, dzięki czemu uzyska 905 litrów przestrzeni.
Tak jak wspomnieliśmy na początku, Volkswagen Beetle jest retro tylko z wyglądu, co docenimy natychmiast po ruszeniu. W największym skrócie można powiedzieć, że jedzie się nim jak Golfem, co jest jak najbardziej zaletą. Auto bardzo dobrze radzi sobie z tłumieniem nierówności i zapewnia całkiem niezły komfort podróżowania, pomimo 17-calowych kół.
Jednocześnie żadnych zastrzeżeń nie można mieć do Beetle’a podczas dynamicznej jazdy. Precyzyjny układ kierowniczy przekazuje kierowcy sporo informacji na temat tego, co robią przednie koła, a sprężyste zawieszenie zapewnia bardzo dobrą przyczepność. Podczas dynamicznej jazdy nieco przeszkadzała nam tylko dość cienka kierownica bez wybrzuszeń na "za dziesięć druga". Może miało to być kolejne nawiązanie do "prawdziwego" Garbusa, ale wolelibyśmy, aby Volkswagen wzorował się w tej kwestii na swoich współczesnych modelach.
Żadnych zastrzeżeń nie mamy natomiast do napędu - pod maską testowanego egzemplarza pracował dobrze znany silnik 1.4 TSI o mocy 160 KM, współpracujący z manualną skrzynią biegów. Bardzo sprawnie radzi sobie on z napędzaniem Beetle’a - sprint do 100 km/h trwa 8,3 s, a prędkość maksymalna wynosi 208 km/h. Auto wydaje przy tym miły dla ucha, twardy warkot, charakterystyczny dla jednostek z wtryskiem bezpośrednim od Volkswagena.
Zachęca on do szybszej jazdy, podobnie jak charakterystyka silnika - maksymalny moment obrotowy, wynoszący 240 Nm, dostępny jest w przedziale 1500-45000 obr./min, dzięki czemu auto bez względu na bieg i prędkość, chętnie się rozpędza. Nie znaczy to bynajmniej, że sięganie do dźwigni skrzyni biegów nie należy do przyjemności. Wręcz przeciwnie - prowadzenie lewarka jest bardzo precyzyjnie, a przełożenia chętnie wskakują na swoje miejsce.
Dynamiczna jazda ma jednak swoją cenę, którą zapłacimy przy dystrybutorze - producent obiecuje spalanie na poziomie 8,7 l/100 km, ale wartość taką trudno jest osiągnąć. Wynika to ze specyfiki silników TSI, które, jeśli traktowane delikatnie, zużywają niewiele paliwa, ale gdy chętnie korzystamy z możliwości silnika, nie mają one skrupułów przed szybkim opróżnianiem baku. Nic więc dziwnego, że w czasie testu spalanie w ruchu miejskim z łatwością przekraczało 10 l/100 km.
Volkswagen Beetle jest więc wyjątkowo sympatycznym autem, nie tylko jeśli chodzi o prezencję, ale także wrażenia z jazdy. Tak jak większości samochodów niemieckiego koncernu, trudno mu wytknąć mu jakieś konkretne wady, a do tego nie można zarzucić mu, tak jak wielu modelom Volkswagena, że jest nudny. Jeśli uważacie, że rzucający się w oczy żółty kolor i retro-felgi to za mało, zawsze możecie zainteresować się listą akcesoriów. Volkswagen oferuje różne możliwości oklejenia swojego modelu, a także... zmianę jego nazwy. Kiedy auto wchodziło na rynek, przedstawiciele niemieckiego producenta mówili, że chcą odnieść się do bogatej historii Garbusa i faktu, że właściwie na każdym rynku ma on swoje przezwisko. Pozwalają więc zamówić Beetle’a z "lokalnym" oznaczeniem na tylnej klapie, a także odpowiednim napisem na progach, dywanikach i obudowie kluczyka. Dostępne są też stosowne oklejenia dolnej części nadwozia. Problem tylko w tym, że do wyboru jest jedynie kilka wzorów i polskiego "Garbusa" nie ma wśród nich.
Pewne ograniczenia zauważymy również, kiedy spojrzymy na konfigurator modelu. Z oferty zniknęła podstawowa wersja Beetle i pozostały jedynie Design (testowana) oraz Sport. Ta pierwsza dostępna jest tylko z benzyniakami 1.2 TSI i 1.4 TSI - kto chce diesla, musi wybrać wersję Sport. Występuje on jednak tylko w 150-konnej wersji - słabsza odmiana mająca 110 KM nie jest u nas oferowana. Podobnie jak... czerwony lakier. Jedynym żywym kolorem w polskiej ofercie, jest widoczny na zdjęciach żółty. Trudno też nie zauważyć ponurej tapicerki testowanego egzemplarza, dla której alternatywą mogą być tylko tapicerki skórzane - beżowa, czarno-czerwona i czarna z niebieskimi akcentami. Mamy wrażenie, że takie auto jak Beetle, które ma przekonywać do siebie kupujących przede wszystkim stylowym wyglądem, powinno oferować o wiele więcej kolorów, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Taki samochód ma zwracać na siebie uwagę, a nie nużyć odcieniami szarości. Trochę rozczarowuje również fakt, że wszystkie plastiki są twarde, a elementy takie jak panel klimatyzacji oraz radio lub system multimedialny, zostały żywcem przeniesione z innych modeli Volkswagena, co odbiera sporo wyjątkowości wnętrzu nowego Garbusa.
Może więc to w jakimś stopniu wpływa na niezbyt dużą popularność Beetle’a? Wraz z ceną, która jest niestety dość wysoka. Najtańszy wersja, czyli 1.2 TSI 105 KM Design, to wydatek 76 190 zł, ale możemy liczyć na dość bogate wyposażenie - klimatyzację automatyczną, czujniki parkowania z przodu i z tyłu, skórzaną kierownicę oraz 17-calowe alufelgi. Za odmianę z silnikiem 1.4 TSI 150 KM (zastąpiła ona testowaną, 160-konną odmianę, która nie spełniała normy Euro 6) zapłacimy 83 090 zł. Porównywalny z testowanym egzemplarz, wyposażony dodatkowo w biksenonowe reflektory z LED-ami do jazdy dziennej, świetne nagłośnienie Fendera i system multimedialny ze zmieniarką CD (obecnie oferowany jest nowszy system, podobny do tego w Golfie VII), to już wydatek 95 540 zł. Dużo? Jak najbardziej, chociaż zależy od punktu widzenia. Chcąc kupić miejski samochód w stylu retro, możemy zdecydować się na alternatywę w postaci Fiata 500, który co prawda kosztuje z podobnym wyposażeniem 72 tysiące złotych, ale jest znacznie mniejszy i ma słabszy silnik. Z kolei porównywalne Mini (również mniejsze) kosztuje już 112 tysięcy złotych.
Michał Domański